Reklama

Nie wiedziałam, co mnie bardziej męczyło – samotność w czterech ścianach, które jeszcze niedawno pachniały jego wodą po goleniu, czy to dziwne, lepko-matowe poczucie, że już nic mnie nie czeka. Po dziesięciu latach wspólnego życia Andrzej spakował swoje rzeczy, zostawiając na lodówce kartkę z napisem: „Nie umiem już cię kochać. Przepraszam”.

Zostałam sama

Przez pierwsze dni w ogóle nie wychodziłam z łóżka. Siedziałam, gapiąc się na ścianę, a w mojej głowie dudniło jedno pytanie: „co zrobiłam źle?” Nie znalazłam odpowiedzi, a z czasem przestałam jej szukać.

– Spakuj się i dokądś wyjedź – poradziła mi Basia, moja przyjaciółka. – Nad morze, do lasu, dokądkolwiek. Po prostu zacznij oddychać.

Znalazłam w sieci mały pensjonat blisko Mielna. Bez wielkich wygód, ale blisko plaży. Idealnie. Wzięłam tydzień urlopu, wrzuciłam do torby parę sukienek i książkę. Zostawiłam za sobą miasto, jego imię, wspomnienia. Miałam nadzieję, że cokolwiek znajdę – będzie moje.

Pierwszy poranek był jak głęboki oddech. Wysunęłam się spod pościeli, wyszłam boso na balkon i poczułam w nozdrzach słony zapach Bałtyku. Słońce jeszcze nie paliło. Było łagodne, jakby nie chciało mnie spłoszyć. Wtedy pierwszy raz od dawna pomyślałam: „może wszystko dopiero się zaczyna?”.

Potrzebowałam oddechu

Tego dnia na plaży było prawie pusto. Wiało dość mocno, więc większość turystów wybrała aquaparki albo smażalnie. Ja jednak potrzebowałam przestrzeni i szumu fal. Rozłożyłam koc na wydmach, z dala od wejścia, wsunęłam stopy w piasek i zamknęłam oczy. Przez chwilę wyobrażałam sobie, że jestem zupełnie kimś innym. Kobietą, która nie ma przeszłości.

– Nie przeszkadzam? – usłyszałam po chwili.

Otworzyłam oczy. Przede mną stał mężczyzna w jasnej lnianej koszuli, z butelką wina w ręku i dwiema plastikowymi filiżankami. Zmarszczyłam brwi, zaskoczona.

– Nie, skąd. Plaża jest dla wszystkich – odpowiedziałam, nieco zdezorientowana.

– Świetnie. Bo tam, gdzie siedziałem, właśnie rozpoczął się koncert techno z przenośnego głośnika. Pomyślałem, że może tutaj będzie spokojniej. I… może ktoś się ze mną napije – powiedział, unosząc nieznacznie butelkę.

Nie wyglądał na wariata. Jego spojrzenie było uważne, ale spokojne. Usiadł kilka metrów ode mnie, nie naruszając mojej przestrzeni. Po chwili ciszy dodał:

– To chardonnay. Trochę zbyt pretensjonalne jak na plażę, ale nie miałem nic innego.

– A ja nie mam nawet korkociągu – odpowiedziałam, tym razem już z lekkim uśmiechem.

– Ja mam. Noszę w plecaku, bo nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się okazja.

Był czarujący

Obserwowałam, jak sprawnie odkręca butelkę. Nie rozlał ani kropli. Podał mi jeden z kubków i usiadł bliżej. Wciąż w bezpiecznej odległości.

– Aleksander – przedstawił się.

– Marta.

– Sama tu jesteś?

– A ty?

Uśmiechnął się. Jego twarz miała coś z chłopięcej bezczelności, ale też pewien rodzaj powściągliwości. Jakby testował granice, ale nie chciał ich przekraczać.

– Mieszkam tu od paru miesięcy. Pracuję jako kucharz w barze niedaleko. Wziąłem dzisiaj wolne, bo mogę.

Nie pytał o mnie. I to było dobre. Nie chciałam opowiadać historii mojego rozstania komuś, kogo dopiero poznałam.

Rozmawialiśmy o pogodzie, o turystach, o tym, że w barze, w którym pracuje, mają najlepsze mule w białym winie. O jego psie, który został z byłą dziewczyną. O mnie – niewiele, tylko że wzięłam urlop i że „czasem trzeba”.

Urzekł mnie

W pewnym momencie zorientowałam się, że się śmieję. Nie uprzejmie, nie z grzeczności, tylko tak naprawdę, głośno i bez obciążeń. Dawno nie słyszałam własnego śmiechu.

– Muszę iść – powiedział, zbierając się nagle. – Zaczynam zmianę o siedemnastej. Jeśli będziesz się nudzić, wpadaj. Bar znajdziesz bez problemu.

– Dziękuję za wino – powiedziałam.

Zniknął za wydmą. Patrzyłam jeszcze przez chwilę w stronę, w którą odszedł, zaskoczona tym, jak naturalnie mi się z nim rozmawiało. Nagle poczułam, że chcę czegoś więcej.

Znalazłam ten bar bez trudu. Drewniana budka z dużym napisem, kilka stolików na zewnątrz, lampki nad wejściem. W środku pachniało smażonym czosnkiem, olejem i przyprawami. Światło było ciepłe, przytłumione, a z głośników leciał stary jazz.

Weszłam trochę niepewnie. Nie wiedziałam, czy liczyć na to, że mnie rozpozna. Może miał takich rozmów tysiące? Może to był tylko sposób na nudę między zmianami?

Zobaczyłam go przy barze, w białym fartuchu, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył, i skinął głową w stronę wolnego stolika przy oknie.

– No proszę. Myślałem, że tylko uprzejmie się uśmiechałaś, a tu niespodzianka – powiedział, gdy podszedł po chwili.

– Może jestem uprzejma z natury – odparłam, nie spuszczając z niego wzroku.

Chciałam więcej

– W takim razie uprzejmość powinna być wpisywana na listę cnót – mruknął i podał mi menu. – Mule? Dziś są naprawdę dobre. Albo… specjalnie dla ciebie zrobię coś spoza karty.

– A co poleca szef kuchni, kiedy nie ma ochoty robić wrażenia?

– Risotto z krewetkami i cytryną. Proste, uczciwe i sycące.

– To poproszę uczciwość z cytryną.

Zniknął za kuchennymi drzwiami, a ja zostałam sama przy stoliku z kieliszkiem wina. Obserwowałam ludzi w barze – parę w średnim wieku z dzieckiem, trzech chłopaków przy piwie, starszą kobietę. Czułam się dziwnie spokojna, jakbym tu pasowała.

Jedzenie było doskonałe. A kiedy znowu przyszedł do mojego stolika, przysiadł się na chwilę.

– Nie chcesz deseru? Mam świetny mus z białej czekolady.

– Może później. Na razie mam ochotę na rozmowę.

– O czym chcesz mówić?

– O tobie. Skąd jesteś? Dlaczego kucharz?

Nie zastanawiałam się

– Nie nudzi cię, kiedy ludzie opowiadają o dzieciństwie, które nie było ani trudne, ani ciekawe?

– Nie. Ale możesz pominąć najbardziej oczywiste wątki.

– Dorastałem w Trójmieście. Gotowanie było moją ucieczką od wszystkiego. Najpierw gotowałem dla siostry, potem dla znajomych, potem dla nieznajomych. I jakoś tak wyszło, że gotuję do dziś.

– A twoja siostra? Nadal lubi twoje dania?

– Zawsze mówi, że brakuje soli. Ale zjada wszystko do końca.

Rozmawialiśmy długo. Trochę o nim, trochę o mnie. O tym, co nas śmieszy, co irytuje, jakie filmy nas nudzą. W którymś momencie przysunął się odrobinę bliżej. Pachniał oliwą i ziołami. I ciepłem.

– Masz piękne dłonie – powiedział nagle. – Dziwne, że to zauważyłem, ale… naprawdę.

Spojrzałam na swoje dłonie. Nie malowałam paznokci od miesięcy.

– Dziękuję. Ty masz ciepłe spojrzenie.

Chwilę później to ja zrobiłam pierwszy krok. Pocałowałam go, niespodziewanie nawet dla siebie. Najpierw delikatnie, badając reakcję. Nie odsunął się. Przeciwnie, odpowiedział. I świat na chwilę zniknął.

Było jak w bajce

Nie wiem, co było dziwniejsze – to, że mnie nie sparaliżował strach, czy to, że przez sekundę poczułam się młoda. Nie przez wiek, ale przez świeżość chwili.

– Mam przerwę za dwadzieścia minut – powiedział. – Może pospacerujemy?

– Tylko jeśli nie będziesz znowu mówił o mulach.

– Obiecuję. Żadnych mięczaków. Tylko ty i morze.

Zaczęliśmy spotykać się codziennie. Czasem spacerowaliśmy po plaży, czasem siedzieliśmy na schodkach przed jego barem i piliśmy piwo z plastikowych kubków. Najczęściej jednak kończyło się u mnie – w pokoiku z widokiem na dach sąsiedniego pensjonatu. Tam wszystko stawało się miękkie, niespieszne, ciepłe.

Nie pytałam, czy ma kogoś. Nie chciałam tego wiedzieć. Potrzebowałam tej iluzji. Patrzyłam, jak zasypia, i czułam, że po raz pierwszy od dawna moje ciało nie jest obce. On nie mówił za wiele o sobie, ale przy mnie był prawdziwy. Śmiał się, gotował, dotykał mnie z czułością, której nie znałam. Nie robiłam planów. Chciałam tylko jeszcze jedną noc. I jeszcze jedną.

Podejrzewałam coś

Wróciłam do domu, gdy pogoda się popsuła. Pożegnaliśmy się bez wielkich słów. Pocałował mnie w czoło i powiedział tylko:

– Zadzwoń, jeśli będziesz chciała wrócić.

Nie obiecywał niczego, ale nie oczekiwałam więcej.

Pierwszego wieczoru w Warszawie długo nie mogłam zasnąć. Wzięłam telefon i z ciekawości wpisałam jego imię w wyszukiwarkę. Znalazłam profil – zdjęcia z Trójmiasta, zdjęcia z baru. I jedno, które sprawiło, że usiadłam prosto – on, kobieta i dwójka dzieci. Podpis: „Wakacje z moimi skarbami”.

Zamknęłam aplikację. Przez chwilę siedziałam w milczeniu. Nie byłam zaskoczona, może nawet się tego spodziewałam. Nie poczułam złości ani rozczarowania, raczej coś w rodzaju ulgi. To nie on mnie zranił. To ja pozwoliłam sobie poczuć coś nowego, zrobiłam krok naprzód. I może to wszystko było tylko iluzją, ale to dzięki niej się obudziłam.

Marta, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama