„Mąż obsypywał mnie kwiatami i przynosił luksusowe prezenty. Myślałam, że mam księcia z bajki, a to był zwykły błazen”
„Adam od samego początku naszej relacji sugerował, że chciałby się mną zaopiekować. Im poważniejszy był nasz związek, tym częściej dawał mi do zrozumienia, że nie muszę pracować, że on ma wystarczająco dużo pieniędzy. To było piękne, ale podejrzane”.

- Listy do redakcji
Kiedyś myślałam, że hojność Adama to wyraz szczerej miłości. Myślałam, że wyraża w ten sposób podziw, szacunek do mnie. Niestety, byłam krótkowzroczna, chciwa, a może po prostu nie chciałam widzieć czerwonych flag, które powiewały tuż przed moimi oczami. Może usprawiedliwi mnie fakt, że pochodzę z bardzo małej miejscowości, ze skromnej rodziny. Nie mieliśmy dużo. Gdy moje koleżanki wyjeżdżały na zagraniczne wakacje, na urodziny dostawały markowe ubrania, gadżety elektroniczne i kosmetyki, ja z reguły dostawałam słodycze albo coś, co akurat było w supermarkecie.
Nie chcę się żalić – nie chodzi o to, że byłam nieszczęśliwa. Po prostu dziecko ma naturalną chęć posiadania, każde jest nieco materialistyczne. Brakowało mi tego poczucia, że i ja mogę mieć coś, czego będą mi zazdrościć koleżanki, że mogę mieć nowe ubranie, a nie takie po starszej kuzynce. To dlatego postanowiłam, że w przyszłości zrobię wszystko, żeby wyjść z biedy i dojść do statusu, o którym marzyłam.
Naprawdę to zrobiłam: uczyłam się, poszłam na studia ekonomiczne, dostałam się do korporacji, ale niestety, bez znajomości, pewności siebie i ponadprzeciętnych ocen świadczących o geniuszu wcale nie było to łatwe do osiągnięcia. Utknęłam na stanowisku młodszej konsultantki, które nie przynosiło ani pieniędzy, ani prestiżu. Może i żyłam na odrobinę wyższym poziomie niż moja rodzina: było mnie stać na sporadyczne wyjście do restauracji, do kina czy wyjazd na wakacje raz w roku. Mogłam sobie kupić nowe ubranie w butiku czy lepszy kosmetyk niż te sprzedawane w supermarketach, ale wcale nie czułam się bogata. Zdarzały się miesiące, że ledwo wiązałam koniec z końcem, a gdy zdarzyło się coś niespodziewanego, bywało, że zapożyczałam się u koleżanek czy w bankach.
– Tyle pracowałam i co z tego mam? – żaliłam się przyjaciółce. – Harowałam jak wół, żeby wyrwać się z tej wiochy, dostałam się na studia, nie byle jakie, skończyłam je, dostałam pracę i co? Okazuje się, że to wszystko tylko iluzja? Zwykły, szary człowiek nie ma szansy dorobić się prawdziwych pieniędzy?
– Ech, co mam ci powiedzieć... U mnie jest tak samo. Myślałam, że poszłam na studia, które zapewnią mi dobrą pracę, że kupię mieszkanie, będzie mnie stać na założenie rodziny. A tu co? Haruję tylko po to, żeby mieć na wynajem i jedzenie – odpowiedziała Helenka.
Smęciłyśmy tak jeszcze przez chwilę, po czym zgodnie doszłyśmy do wniosku, że nie chcemy tak żyć – ale też nie wiedziałyśmy, jak zmienić swoje położenie.
Szansa przyszła znienacka
Nie spodziewałam się, że życie samo zaoferuje mi rozwiązanie. Adama poznałam na jednej z imprez firmowych. Nie pełniłam tam żadnej istotnej funkcji. Imprezę organizował mój pracodawca, więc moim zadaniem było nawiązywanie kontaktów z gośćmi.
Adam był właścicielem dużego przedsiębiorstwa, które wykonywało dla nas specjalistyczne analizy biznesowe. Kurtuazyjnie go powitałam i zapytałam o samopoczucie, ale nie planowałam nawiązywać żadnej dłuższej rozmowy. Przy ludziach tego pokroju czułam się zawsze mało kompetentna, mało istotna. Bałam się, że ktoś przyłapie mnie na braku wiedzy, uzna za infantylną, niedoświadczoną, niewłaściwą na swoje miejsce. A jednak – Adam traktował mnie zupełnie inaczej.
Od początku wydawał się być mną zainteresowany. Nie tylko na zasadzie „ładna, młoda asystentka”, tylko poważniej. Pytał, jak mi się podoba moja praca, skąd pochodzę, co mnie zmotywowało do pójścia właśnie w tę branżę. Wydawał się być szczerze zafascynowany mną jako osobą.
Został mi swoją wizytówkę i poprosił o moją. Myślałam, że to tylko takie biznesowe uprzejmości, ale zadzwonił już następnego dnia. Zaprosił mnie na randkę, prawdziwą.
– Nie wiem, czy mogę... Jesteś naszym kontrahentem, nie wiem, czy to stosowne... – wahałam się.
– Jeśli po prostu pójdziemy na kawę i okaże się, że nie chcemy iść na kolejną, to chyba nikt nie musi o tym wiedzieć, prawda? Może będziemy się martwić o to, co powiedzieć innym, jak już uznamy, że jest w tej znajomości jakiś potencjał? – zaproponował trzeźwo.
– Może i masz rację... No dobrze. To w piątek?
– W piątek – zgodził się ochoczo.
To było jak gwiazdka z nieba
Przed żadną randką nie byłam tak zestresowana. Adam był facetem na zupełnie innym poziomie niż ci, z którymi miałam okazję spotykać się wcześniej. Był człowiekiem sukcesu, ewidentnie dość majętnym, dobrze ubranym, z klasą. A ja? Szara myszka z wioski. Bałam się, że szybko zorientuje się, że nie mamy ze sobą nic wspólnego. A jednak... stało się inaczej. Coś, nie mam pojęcia co, go we mnie zafascynowało. Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy wypytywał o moją rodzinę, moje ulubione filmy, książki...
I tak pierwsza randka zamieniła się w drugą, a druga w trzecią i piątą. Po dwóch miesiącach wiedziałam już, że Adam jest tym mężczyzną, którego szukałam. Troszczył się o mnie, traktował mnie jak prawdziwy dżentelmen, obsypywał kwiatami i eleganckimi prezentami.
– Rany! Facet jak z bajki! Widzisz, to twoja szansa na lepsze życie! Zasługujesz na to, Dominika – zachwycała się Helena, kiedy opowiedziałam jej o swoim nowym związku.
– Być może. Ale czy po to sama tak ciężko pracowałam, żeby teraz zostać czyjąś utrzymanką? – wahałam się.
– I co ci przyszło z tej ciężkiej pracy? Nic! Daj spokój, masz jedno życie, przeżyj je tak, żebyś była szczęśliwa – prychnęła przyjaciółka.
„Może i ma rację?”, pomyślałam. Adam od samego początku naszej relacji sugerował, że chciałby się mną zaopiekować. Im poważniejszy był nasz związek, tym częściej dawał mi do zrozumienia, że nie muszę pracować, że on ma wystarczająco dużo pieniędzy dla nas obojga.
Wstydziłam się do tego przyznać, bo w mojej wymarzonej wizji, to ja sama zapracowuję na swoje luksusowe życie, ale wiedziałam też, że w rzeczywistości postawiłam sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Propozycje Adama niesamowicie mnie kusiły. Trochę nie potrafiłam sobie siebie wyobrazić w takiej codzienności. Jawiło mi się to jak fabuła komedii romantycznej... Czułam, że złapałam pana Boga za nogi. Trzy miesiące później pobraliśmy się na greckiej wyspie. Sami, z przypadkowymi świadkami.
I to właśnie wtedy, chyba na fali całej tej szaleńczej miłości, się złamałam. Jakieś dwa miesiące po przeprowadzce do wielkiego, eleganckiego apartamentu Adama, podjęłam decyzję, że odejdę z pracy, żeby zająć się domem. Ukochany był zachwycony.
– Zobaczysz, będziesz żyła jak w bajce! Ty zadbaj o mnie, a ja zadbam o ciebie i zobaczysz, że obydwoje będziemy szczęśliwi – powiedział z szerokim uśmiechem, co i rusz mnie całując.
Nie zauważyłam sygnałów
Wtedy zupełnie nie zwróciłam uwagi na to zdanie: „Ty zadbaj o mnie, a ja zadbam o ciebie”. Dopiero z perspektywy czasu zaczęłam się nad nim zastanawiać, bo praktycznie od tamtego dnia dynamika naszej relacji zaczęła się zmieniać.
Na początku byłam zachłyśnięta „wolnością” i luksusem, które miałam na wyciągnięcie ręki. Ale szybko dostrzegłam, że coś jest nie tak. Adam, wcześniej troskliwy, zawsze uwzględniający moje zdanie, zaczął bardzo dużo ode mnie wymagać. Przygotować kolację dla partnerów biznesowych, zrezygnować z urodzin babci, żeby pojechać z nim na wyjazd służbowy i „się pokazać”. Gdy mówiłam, że jestem zmęczona, albo mam swoje zobowiązania, robił się nieprzyjemny – ale podczas naszej ostatniej rozmowy na ten temat usłyszałam od niego coś, co przekroczyło granicę „nieprzyjemności”. Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy lęk.
– Dominika, mamy swoje obowiązki, przecież taka była umowa – powiedział raz chłodno. – Ja dbam o ciebie, mieszkasz w pięknym mieszkaniu, jeździsz dobrym samochodem, chodzisz w markowych ubraniach, a ty dbasz o mnie.
– Przecież to robię! Gotuję, chętnie zagaduję twoich klientów, gdy bywamy na imprezach branżowych, dobrze cię reprezentuję! – broniłam się. – Ale czy to znaczy, że mam porzucić całe swoje życie na rzecz bycia twoim trofeum przed klientami?
Miał dla mnie jasny plan
Adam zacisnął szczękę, a ja aż przestraszyłam się zmiany wyrazu jego twarzy.
– Myślisz, że robisz mi jakąś łaskę? Że coś dla mnie poświęcasz? Niby co? Beze mnie nie masz nic! – wysyczał.
– Jak to nic... Przecież mam rodzinę, przyjaciół, swoje ambicje... – wydukałam zbita z tropu.
– Ambicje? – prychnął. – Przecież obydwoje dobrze wiemy, że wyciągnąłem cię z życia bez perspektyw, więc przestań udawać, że dobrowolnie porzuciłaś dla mnie te swoje ambicje. Nie pasuje ci bycie trofeum? Inne dziewczyny dałyby się pokroić za to, żeby się takim stać! Mogę w każdej chwili wybrać się do tej pipidówy, z której pochodzisz, i znaleźć na twoje miejsce trzydzieści dziewczyn, które wezmą to, co ty masz, z pocałowaniem ręki!
Byłam w szoku. Adam nigdy wcześniej nie odezwał się do mnie w ten sposób. Oszołomiona, szybko wycofałam się z tego, co mówiłam i przystałam na jego plany. Ale w moim sercu zakiełkował strach. Czy mąż zwyczajnie się zagalopował, czy właśnie ujawnił przede mną swoje drugie oblicze? Czy wpakowałam się w układ, w którym kompletnie straciłam swoją niezależność, a całe to poczucie wolności jest tylko złudzeniem?
Wszystkie te myśli krążą mi po głowie od kilku tygodni. Adam nie przeprosił mnie za tamten incydent, więc zakładam, że nie widzi w swoim zachowaniu niczego złego. Spełniam wszystkie jego prośby, nie stawiam się, bo boję się, że usłyszę to samo, albo coś jeszcze gorszego. Ale czy tak ma właśnie wyglądać reszta mojego życia...? Przecież nie tak miało być. Obiecywał mi, że będzie mnie kochał i o mnie dbał. Ale co jeśli chodziło mu wyłącznie o moją uległość i pełną kontrolę nade mną?
Dominika, 28 lat
Czytaj także:
- „Mąż woli gierki na telefonie niż własne dzieci i nie widzi problemu. Wstyd mi, bo żaden z niego wzór dla synów”
- „Codziennie przeglądam telefon męża. Czuję, że mnie zdradzi, więc wolę wiedzieć od razu z kim”
- „Teściowa została wdową, ale nie widać po niej żałoby. Zamiast czarnych sukienek zakłada czerwone szpilki”