„Na urodziny mąż zgotował mi wyjątkową niespodziankę. Jedna luksusowa kolacja wywróciła moje życie do góry nogami”
„Marek zarezerwował stolik w naszej ulubionej restauracji. Nawet ubrał się w niebieską koszulę, którą lubię. A ja włożyłam sukienkę, Którą miałam, gdy oświadczył mi się dziesięć lat temu. Chciałam, żeby ten wieczór był jak dawniej”.

- Redakcja
Jeszcze kilka lat temu życie z Markiem było jak nieustanny festiwal. Śmialiśmy się z byle czego, kłóciliśmy się namiętnie i godziliśmy jeszcze intensywniej. Uwielbiałam jego zapach, jego śmiech, a nawet te jego bałaganiarskie nawyki. Byłam wtedy pewna, że znalazłam tego jedynego.
Coraz częściej jadaliśmy w ciszy. Coraz częściej nie wiedziałam, o czym z nim rozmawiać. Coraz częściej czułam, że jestem sama, choć przecież był tuż obok. Kiedyś powiedziałam przyjaciółce, że związek to nieustanna decyzja, by zostać, nawet gdy ci się nie chce. I ja właśnie tak codziennie decydowałam.
A mimo wszystko – wciąż miałam nadzieję. Myślałam, że moje trzydzieste ósme urodziny będą pretekstem, żeby coś odczarować. Marek zarezerwował stolik w naszej ulubionej restauracji. Nawet ubrał się w niebieską koszulę, którą lubię. A ja włożyłam sukienkę, Którą miałam, gdy oświadczył mi się dziesięć lat temu. Chciałam, żeby ten wieczór był jak dawniej.
W restauracji panował zapach rozmarynu, ciepłego chleba i świeżych ziół. Wzięłam głęboki oddech, jakbym chciała nasycić się tymi woniami. Kelner zaprowadził nas do stolika przy oknie.
Zamówiliśmy makaron z truflami dla mnie, pieczoną cielęcinę dla niego. Marek zapytał, czy chcę deser. Pokręciłam głową. Wtedy sięgnął po butelkę wina i nalał nam do kieliszków. Uniósł swój i spojrzał mi prosto w oczy. Przez sekundę poczułam, że może jednak coś się zmieniło. Może się postarał. Może jeszcze mu zależy.
Byłam w szoku
– Za ciebie. I za prawdę, choć czasem boli… Karolina, nie jestem już zakochany. Chyba od dawna – powiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
Wzięłam głęboki oddech. Czułam, jak ściska mnie w gardle, ale nie pozwoliłam sobie na łzy. Przez kilka sekund patrzyłam tylko na jego twarz, zastanawiając się, czy to naprawdę on. Ten sam mężczyzna, który dziesięć lat temu klękał przede mną na tej samej ulicy.
– Dziękuję… za szczerość – odpowiedziałam.
Nie pamiętam, czy potem jeszcze coś powiedzieliśmy. Zauważyłam kobietę przy sąsiednim stoliku, która śmiała się głośno i przysięgałabym, że nawet nie słyszała, co Marek przed chwilą powiedział. Żyła swoim wieczorem, tak jak my jeszcze kilka godzin wcześniej.
Rozejrzałam się. Twarze wokół nas wydawały się takie zwyczajne. Nagle pomyślałam, ile z tych par żyje w podobnym złudzeniu co ja. Ile z nich codziennie zakłada uśmiech tylko po to, by przetrwać kolejną kolację. Wydawali się szczęśliwi. Tak samo jak my jeszcze niedawno. Tak samo jak ja udawałam jeszcze dzisiaj.
To był koniec
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Po powrocie zdjęłam buty w przedpokoju i zawiesiłam płaszcz na wieszaku. Marek poszedł do kuchni, jakbyśmy właśnie wrócili z urodzin, które były po prostu miłym wieczorem. Weszłam za nim. Stał przy blacie, oparty o zlew, i wpatrywał się w ciemność za oknem. Na chwilę chciałam się cofnąć, nie mówić już nic, udawać, że jestem zmęczona i iść spać. Ale nie mogłam.
Usiadłam przy stole. Cisza, jaka nas otaczała, była gęsta. Wiedziałam, że każde słowo będzie miało wagę.
– Nie mam siły się złościć – powiedziałam cicho. – Mam tylko pytanie: dlaczego teraz?
Odwrócił się do mnie. Miał spuszczony wzrok.
– Bo dziś miałem powiedzieć ci coś ważnego. Choć nie takie były moje plany.
Usiadł naprzeciwko mnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słów. Potem zaczęliśmy mówić. Powoli, spokojnie. Przypominaliśmy sobie, jak było kiedyś. Pierwsze mieszkanie, remonty robione nocami, kolacje jedzone na kartonowych pudłach. Śmiech, który wtedy był codziennością. Wspomnienia przychodziły jedno po drugim, a każde miało w sobie coś bolesnego. Bo przypominało, że to wszystko już minęło.
Mój świat runął
Marek powiedział, że od dawna czuł, że między nami jest tylko przyzwyczajenie. Że jest mu przykro, że tego nie zatrzymał, ale nie potrafił już udawać. Ja przyznałam, że czuję się samotna od miesięcy. Że przestałam z nim rozmawiać nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nie wiedziałam już, jak.
Nie krzyczeliśmy. Nie obwinialiśmy się. To nie była noc wyrzutów, tylko noc przyjęcia faktów. Opowiedział mi o swoim zmęczeniu, o tym, że przez jakiś czas myślał, że to tylko kryzys, który minie. Ja mu powiedziałam, że przez pewien czas miałam nadzieję, że jeśli kupię ładniejszą sukienkę albo ugotuję coś nowego, to on mnie znów zauważy.
W końcu zapadło milczenie. Marek wstał, zrobił nam herbatę i usiadł z powrotem. Wzięłam łyk i wtedy padły słowa, które wcześniej bałam się wypowiedzieć.
– Chyba musimy się rozstać.
– Chyba tak – odpowiedział.
Zdziwiło mnie, że poczułam ulgę. Nie dlatego, że chciałam końca, tylko dlatego, że pierwszy raz od dawna rozmawialiśmy naprawdę, bez udawania.
Pierwsze dni po tej rozmowie były dziwne. Budziłam się wcześnie, choć nie musiałam. Chodziłam po mieszkaniu, jakbym próbowała coś znaleźć, ale nie wiedziała co. Marek wyprowadził się tydzień później. Bez dramatów. Spakował torby wieczorem, kiedy wróciłam z pracy, zostawił klucz w miseczce na komodzie i powiedział, że da mi znać, gdzie będzie mieszkał. Nic więcej.
Zostałam sama
Pierwsze samotne śniadanie zjadłam przy oknie. Kupiłam świeże bułki i zrobiłam sobie kawę. Bez pośpiechu. Nagle pomyślałam, że przecież nie muszę już robić dwóch filiżanek. Mogę wybrać taką muzykę, jaką chcę. I ubrać się w stary sweter, który Marek zawsze nazywał „babcinym”. Uśmiechnęłam się do siebie. Mała rzecz, a jednak była moja.
Zaczęłam chodzić na długie spacery, bez celu, tylko po to, by iść. Czasem siadałam na ławce i patrzyłam na ludzi. Czasem płakałam. Ale były też dni, kiedy czułam coś, co przypominało spokój.
Sprawy urzędowe ciągnęły się tygodniami. Notariusz, rozdzielność majątkowa, podpisy. Wszystko odbywało się grzecznie, rzeczowo, bez pretensji. Każde spotkanie z Markiem było jak rozmowa dwóch ludzi, którzy kiedyś byli sobie bardzo bliscy, a teraz próbują ustalić, kto bierze ekspres do kawy.
Kiedy nadszedł dzień, w którym sąd orzekł rozwód, wróciłam do domu i długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałam na osobę, która właśnie zakończyła coś, co miało trwać całe życie. A jednak tak właśnie było.
Karolina, 38 lat
Czytaj także:
- „Przyjaciółka wpędziła mnie w finansowe bagno. Gdy ona wrzucała zdjęcia z plaży, ja płakałam nad zaległymi fakturami”
- „Romans z szefową restauracji rozbudził mój apetyt na miłość. Zamiast wykwintnych dań, serwowała mi same kłamstwa"
- „Żona ma mi za złe, że nie zajmuję się dziećmi. Wolę robić nadgodziny, niż zmieniać pieluchy. To jej obowiązek”

