„Mąż od 3 lat śpi na kanapie, a ja w sypialni przyjmuję kogoś innego. To nie zdrada, skoro nie ma między nami miłości”
„Dziś mijamy się w przedpokoju, jakbyśmy byli lokatorami, a nie małżeństwem z piętnastoletnim stażem i dwójką dzieci. Gotuję, płacę rachunki, prowadzę na treningi, sprzątam. A potem siadam w kuchni i próbuję nie czuć się przezroczysta".

- Redakcja
Były dni, gdy budziłam się i przez chwilę zapominałam, że moje życie to nie sen, tylko codzienność, której nikt nie chciałby zaznać. Michał spał na kanapie już od trzech lat. Niby z wyboru, niby dla wygody kręgosłupa, ale tak naprawdę – z obojętności. Kiedyś nie mógł oderwać ode mnie rąk.
Dziś mijamy się w przedpokoju, jakbyśmy byli lokatorami, a nie małżeństwem z piętnastoletnim stażem i dwójką dzieci. Gotuję, płacę rachunki, prowadzę na treningi, sprzątam. A potem siadam w kuchni i próbuję nie czuć się przezroczysta. Michał mówi głównie „co na obiad?” albo „podasz mi sól?”. Już nawet nie patrzy. Kiedyś próbowałam z nim rozmawiać, ale nie słuchał. Teraz już nie próbuję. Nie jestem zła. Jestem zmęczona. Po prostu. Zmęczona byciem niewidzialną. Tylko czasem jeszcze tęsknię za tym, co było. Za sobą.
Obojętność męża była nie do zniesienia
Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Adam przyszedł do biura kilka miesięcy temu – nowy specjalista od analiz. Miał cięty dowcip i uśmiech, który rozbrajał nawet najbardziej spiętych klientów. Na początku tylko wymienialiśmy żarty przy kawie.
– Jak tam dzieciaki, Patrycja? – zapytał pewnego ranka. – Wyspana?
– Wyspana? – roześmiałam się krótko. – To słowo brzmi jak wspomnienie z poprzedniego życia.
Zaczęłam czekać na te rozmowy. Na to, że ktoś widzi mnie naprawdę, a nie tylko matkę, księgową, żonę „od obiadu”. Kiedyś nawet odważył się powiedzieć:
– Wiesz, fajnie z tobą pogadać. Taka jesteś... obecna.
Obecna. Słowo, które nie miało już miejsca w moim domu.
Wieczorem, położywszy dzieci spać, usiadłam przy Michałowej kanapie.
– Michał... – zaczęłam ostrożnie. – Czemu nie chcesz już spać ze mną? Przecież łóżko jest duże. Ja też tam jestem.
Spojrzał na mnie jakby z daleka.
– Jestem zmęczony, Pati. Daj mi spokój.
– Ja też jestem zmęczona! – podniosłam głos. – Ale nie przestałam tęsknić. Nie czujesz, że nas już nie ma?
Nic nie odpowiedział. Wziął pilot i zmienił kanał.
Poszłam do łazienki i płakałam długo. Bo nie zdradziłam. Ale czułam się zdradzona. Codziennie, milczeniem. I nagle zrozumiałam – tak nie da się żyć. Nikt nie powinien tak żyć.
Przekroczyłam granicę
To było po firmowej kolacji. Zostaliśmy z Adamem chwilę dłużej. Mówił coś o filmach, których nie oglądałam, i winie, które uwielbiałam. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, dotknął mojej dłoni. Delikatnie. Jakby pytał, czy może. Nie cofnęłam się.
Kilka dni później pocałował mnie pod blokiem. Drżałam cała. Nie ze strachu. Z życia, które wróciło.
– Patrycja... Jeśli to za dużo, powiedz. Nie chcę cię ranić – wyszeptał, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie ranisz. Ja już dawno jestem poraniona – odpowiedziałam, zanim pomyślałam.
Potem wszystko potoczyło się za szybko. Wiadomości w nocy. Spotkania po pracy. Jego dłonie na moim karku, mój śmiech, którego dawno nie słyszałam.
A w domu? Cisza. Michał jak zwykle nie pytał. Nie zauważał, że wracam później. Albo nie chciał zauważyć.
Aż pewnego wieczoru, zupełnie niespodziewanie, wyjął mi telefon z ręki.
– Kto to? – zapytał spokojnie, patrząc na wiadomość: „Tęsknię. A ty?”
– Nie twoja sprawa – odparłam zbyt szybko.
Nie powiedział nic. Po prostu wstał, założył kurtkę i wyszedł. Nie wrócił na noc. Zostałam sama z dziećmi. I z lękiem. I... z ulgą. Bo może to wreszcie coś zmieni. Ale rano, gdy otworzyłam oczy, nadal byłam tą samą Patrycją. Kochanką. Matką. I kobietą, która coraz mniej wiedziała, kim chce być.
Niespodziewana zmiana
Michał wrócił dwa dni po tym, jak znalazł wiadomość od Adama. Weszłam do kuchni i na moment zamarłam. Stał przy blacie, krojąc warzywa. W nowej bluzie, ogolony, z czystym zapachem jak dawniej.
– Zrobiłem twoje ulubione. Zupa krem z dyni. – Odwrócił się powoli. – Chcę, żebyś wiedziała, że mi zależy.
Podał mi miskę i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Nie zapytałam, gdzie był. Nie miałam siły.
– Przepraszam – dodał cicho. – Przespałem lata. Ale się obudziłem.
W następnych dniach starał się jak nigdy wcześniej. Odbierał dzieci, sam z siebie. Pytał, czy nie chcę iść do kina. Posprzątał piwnicę. Nawet zaczął znów spać w naszym łóżku, ale na brzegu, z dystansem.
Z zewnątrz wyglądało to jak próba odrodzenia. W środku – jak cicha żałoba.
Wtedy też zakończyłam sprawę z Adamem. Spotkaliśmy się po pracy.
– To nie fair – powiedziałam. – Michał próbuje. A ja nie potrafię już rozdzielić win.
– Wiem. Nie będę cię zatrzymywał – odparł. – Ale nie żałuję ani minuty.
Michał robił wszystko, co kiedyś by mnie wzruszyło. Ale moje serce było już gdzie indziej. Może nie u Adama. Może po prostu... daleko.
Czy jest dla nas ratunek?
Dwa dni później Michał wrócił. Wszedł do mieszkania jak ktoś, kto pierwszy raz przekracza próg własnego domu. Ogolony, w nowej bluzie, z tulipanami i siatką z zakupami. Pachniał jak kiedyś – świeżo, znajomo, trochę obco.
– Zrobiłem kolację – powiedział cicho, jakby się bał, że go przegonię.
– Naprawdę wróciłeś z sałatką i kwiatami? – zapytałam, nie kryjąc ironii.
– Wróciłem z przeprosinami. I z pytaniem, czy mogę spróbować jeszcze raz.
Usiedliśmy przy stole. Jedliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam, kim jest ten mężczyzna. Ale nie był tym samym, którego przez lata mijałam w korytarzu.
Od tamtego dnia Michał się zmienił. Sam z siebie zaczął odbierać dzieci z zajęć. Chodził na siłownię. Wrócił do naszego łóżka – spał daleko, ale spał.
– Myślisz, że wystarczy kupić bilet do kina i ugotować makaron, żeby cofnąć lata ciszy? – spytałam wieczorem, gdy próbował dotknąć mojej dłoni.
– Nie. Ale muszę od czegoś zacząć. Pati, ja się bałem. Bałem się, że już nie ma ratunku.
– Może nie ma – odpowiedziałam spokojnie.
Z Adamem spotkałam się następnego dnia. Powiedziałam, że to koniec.
– W porządku – powiedział tylko. – Ale szkoda. Było w tobie tyle życia.
A ja czułam, że to życie znów gdzieś ucieka. Tylko nie wiedziałam, czy jeszcze potrafię je złapać.
Wyjazd pełen wątpliwości
Zgodziłam się pojechać z nim w góry. Może z ciekawości, może z potrzeby zamknięcia tego wszystkiego w spokojnym miejscu. Michał wynajął domek, który kiedyś był świadkiem naszej młodości – wtedy śmialiśmy się do rana, piliśmy wino z plastikowych kubków. Teraz wiozłam walizkę pełną wątpliwości.
W drodze było cicho. Nie kłóciliśmy się. Ale nie rozmawialiśmy też naprawdę. Była między nami ściana – przezroczysta, a jednak nie do przejścia.
Pierwszy wieczór spędziliśmy przy kominku. Michał postarał się – kolacja, muzyka, ciepły koc. Próbował mnie rozśmieszyć. W pewnym momencie podał mi rękę.
– Pamiętasz, jak tu byliśmy wtedy? Wszystko było takie proste.
– Tak. Bo wtedy jeszcze nie milczałeś.
Wieczorem usiedliśmy na tarasie. Ciemność wokół była gęsta, pachniało żywicą. Michał długo milczał, aż w końcu zapytał:
– Czy jest jeszcze coś, co mogę zrobić? Czy mam u ciebie jeszcze choćby cień szansy?
Spojrzałam na niego i odpowiedziałam cicho:
– Oddałam ci serce wiele razy. Ale ty je zostawiłeś. W końcu się zgubiło. Nawet nie wiem kiedy.
Opuścił głowę. Zacisnął dłonie. Pierwszy raz zobaczyłam, że naprawdę cierpi. Ale ja już nie czułam złości. Czułam spokój. Taki, który przychodzi, kiedy wiesz, że to koniec.
Potrzebuję zmiany
Zrozumiałam to rano, kiedy Michał jeszcze spał. Leżał obok mnie pierwszy raz od miesięcy, spokojny, z twarzą bez napięcia. Patrzyłam na niego długo, jakby był kimś obcym, a jednocześnie bliskim. Jakby był dawnym sobą, ale nie tym, którego potrzebowałam dziś.
Wróciliśmy do domu. Nie kłóciliśmy się. Byliśmy dla siebie uprzejmi, jak dwójka ludzi, która właśnie podpisała zawieszenie broni.
Tydzień później powiedziałam:
– Michał, wyprowadzam się na jakiś czas. Do Ani. Potrzebuję przestrzeni. Muszę być sama.
Zamarł.
– Nie możesz. Proszę. Pójdźmy na terapię. Pogadajmy. Zróbmy wszystko. Tylko nie odchodź – błagał, ściskając moje dłonie.
– To nie jest kara dla ciebie. Ani zemsta. Po prostu... to już nie moje miejsce. Zbyt długo udawałam, że wszystko jest dobrze. A teraz już nie potrafię.
– Czy to przez niego?
– Nie. To przez nas. Przez to, że oboje zniknęliśmy i nikt nie wołał.
Spakowałam walizkę i przeniosłam się do siostry. Dzieciom powiedzieliśmy, że „mama i tata muszą trochę pobyć osobno”. Nie płakały. Tylko przytuliły się mocno.
Wieczorem Michał znów zasnął na kanapie. Tym razem nie z wygody, tylko z rozpaczy.
A ja po raz pierwszy od lat obudziłam się w miejscu, gdzie cisza nie bolała. Nie była groźbą. Była wyborem.
Historia o powolnym znikaniu
Piszę to wszystko siedząc przy kuchennym stole w mieszkaniu mojej siostry. Jest cicho. Dzieci są u Michała na weekend. Mam przed sobą kubek herbaty i pustą kartkę. Chciałam spisać to, co się wydarzyło, zanim zacznę coś nowego. Nie wiem jeszcze co.
Nie żałuję romansu. Żałuję, że tak długo czekałam. Że latami tłumaczyłam sobie, że „tak już bywa”. Że miłość się zmienia, że mężczyźni są prości, że zmęczenie to nie zbrodnia. A jednak... to wszystko było jak krople, które powoli wydrążyły we mnie dziurę.
Zastanawiam się czasem, czy Michał mógł się zmienić wcześniej. Gdy jeszcze miałam do niego ciepło, pragnienie, tę miękkość, która znika tylko raz. Może mógł. Ale nie zrobił tego. Dopóki nie zabolało jego, nie zauważył, że mnie już nie ma.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś pokocham. Ale wiem, że nie chcę już siebie zdradzać. Nie chcę się nie widzieć w czyichś oczach.
To nie jest historia o wielkiej miłości. To jest historia o powolnym znikaniu. I o decyzji, by w końcu znów się pojawić – dla siebie.
Od prawdy zaczyna się wszystko inne.
Patrycja, 38 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż jest w domu duchem, ale nie ciałem. Nie zna naszych dzieci i nie pamięta, czym jest dom”
- „Mój mąż był biednym mięczakiem, więc odeszłam do bogatego kochanka. Przejechałam się na swojej chciwości”
- „Bogaty mąż był spełnieniem moich marzeń. Pozwalałam mu sobą pomiatać, byle tylko miał otwarty portfel”

