Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Sama byłam jedynaczką i choć rodzice obdarzyli mnie dużą ilością miłości, to miałam poczucie, że czegoś w moim życiu brakowało. Dlatego też bardzo chciałam stworzyć taką idealną, dużą rodzinę, mieć co najmniej trójkę dzieci, kochającego męża i najlepiej jeszcze domek z ogródkiem. Wierzyłam, że marzenia są od tego, żeby je spełniać, byłam więc przekonana, że i to moje stanie się rzeczywistością.
Staraliśmy się być samodzielni
Kiedy poznałam Radka, z miejsca go pokochałam. Jemu też od razu zawróciłam w głowie – a tyle się mówi o tym, że miłość od pierwszego wejrzenia to bujda na resorach. W naszym wypadku akurat dokładnie tak było: strzała Amora trafiła w nasze serca równocześnie. Cóż zrobić, takie romantyczne historie się po prostu zdarzają. Ta przydarzyła się właśnie nam i wierzyłam, że to dobry prognostyk na przyszłość.
Radek miał kilkoro rodzeństwa i doskonale rozumiał moją chęć posiadania dużej rodziny. Mawiał też, że musi mieć dobre wykształcenie i jeszcze lepszą pracę, by na tę naszą dużą rodzinę zapracować. I faktycznie, zrobił wszystko, by taką dobrze płatną pracę w końcu uzyskać – miał pokończone liczne kursy i szkolenia, biegle porozumiewał się w kilku językach, nie ograniczył się też do jednej kategorii prawa jazdy. Byłam z niego dumna!
Na start pomogli nam trochę moi rodzice, ale generalnie staraliśmy się do wszystkiego dojść sami. Choć chciałam, by moją główną rolą życiową było bycie matką, to nie zamierzałam się zajmować wyłącznie domem. Wiedziałam, że dwie pensje to jednak więcej, niż jedna, nawet jeśli ta jedna jest całkiem wysoka. Zdawałam też sobie sprawę, że bycie matką to praca na pełen etat, zadanie odpowiedzialne i mocno obciążające, a paradoksalnie praca zawodowa może stać się w takim przypadku odskocznią.
Znalazłam więc dla siebie pracę biurową, w miłym zespole, w odpowiadających mi godzinach, z przyzwoitym wynagrodzeniem i niezbyt wygórowanym zakresem obowiązków. Gdy wdrożyłam się w system, byłam przekonana, że będę w stanie z powodzeniem pogodzić ją z prowadzeniem domu i zajmowaniem się dziećmi. Nadszedł więc czas najwyższy, by zacząć się o nie starać.
Praca była na pierwszym miejscu
Okazało się, że nie było to takie trudne. Kiedy zobaczyłam na teście ciążowym upragnione dwie kreski, chciałam natychmiast podzielić się radosną nowiną z moim mężem. Akurat był w pracy, więc chwyciłam za komórkę. Nie odbierał, oddzwonił dopiero po dwóch godzinach (i kilkunastu nieodebranych połączeniach ode mnie).
– Kochanie, mieliśmy ważne zebranie, nie mogłem odebrać – skarcił mnie lekko. – Przecież wiesz, że zawsze oddzwaniam, jak tylko mogę, trzeba było spokojnie poczekać.
– Ale ja zwyczajnie nie mogłam się doczekać! – zaprotestowałam.
– Coś się stało? – zaniepokoił się.
– Tak! – wykrzyknęłam radośnie. – Zrobiłam test ciążowy! Wygląda na to, że będziemy rodzicami!
– Bardzo się cieszę. Ale pamiętaj, że jeszcze lekarz to musi potwierdzić. Umówiłaś się już na wizytę?
– Oczywiście, zadzwoniłam do przychodni natychmiast po tym, jak po raz pierwszy się do ciebie nie dodzwoniłam.
– To wspaniale, Joluś. Muszę kończyć, wrócę późno. Kocham cię, pa!
I się rozłączył. Byłam lekko rozczarowana, bo chyba liczyłam na większy entuzjazm z jego strony. Ale w końcu był w pracy, zwykle gdy się ze mną kontaktował będąc w firmie, ograniczał się do wymiany dwóch, góra trzech zdań, więc ta rozmowa była wyjątkowo długa. Szybko więc skarciłam się w duchu za swój egocentryzm i postanowiłam przygotować nam uroczystą kolację.
Nie zamierzał zwolnić tempa
Niecałe osiem miesięcy później powitaliśmy na świecie Zosię. Cieszyłam się z narodzin córki jak dziecko, ale to Radek najzwyczajniej nie posiadał się z radości. Zakochał się w małej od pierwszego wejrzenia, jeszcze bardziej niż kiedyś we mnie – i nawet nie byłam o to zazdrosna! Wiedziałam, że Zosia będzie córeczką tatusia i bardzo mnie to cieszyło.
Jakież było moje zdziwienie, gdy po powrocie ze szpitala okazało się, że w domu czeka na nas siostra Radka.
– Kochanie, Julka zgodziła się pomóc ci w tych pierwszych tygodniach. Wiesz, że sama jest już matką z doświadczeniem, więc na pewno przyda ci się taka pomoc.
– Oczywiście, super – bąknęłam. – A ty?
– Co ja? – zdziwił się mój mąż.
– Ty mi nie pomożesz? Nie będziesz obecny przy swojej córce w pierwszych jej dniach w naszym domu?
– Joluś, no będę, na ile będę w stanie. Ale wiesz, że muszę być w pracy. Nikt mi nie da urlopu macierzyńskiego, choć bardzo bym chciał.
Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że praca mojego męża, choć dochodowa, stanowi formę niewolnictwa. Niby powinnam się cieszyć, że chłop dobrze zarabia, ale zaczęłam dostrzegać, jakim kosztem… Nie podobało mi się to, ale chyba nie mieliśmy wyboru. Zwłaszcza że Radek, mimo wszystko, jednak lubił swoją pracę.
Rodzina się nam powiększyła
Zaledwie półtora roku po Zosi na świat przyszedł Tymek. I w tym przypadku scenariusz był podobny. Radek w odpowiednim czasie zawiózł mnie do szpitala, odebrał, gdy nadszedł odpowiedni moment, po czym zostawił w domu z dwójką dzieci pod opieką swojej siostry i wrócił do pracy. Julka, widząc moją minę, odważyła się wtrącić swoje trzy grosze.
– Wiem, że nie jesteś szczęśliwa, że Radka tu nie ma. Ale pamiętaj, że on też nie jest z tego zadowolony. Z pewnością wolałby teraz być ze swoimi dziećmi.
– To dlaczego poszedł do pracy?
– Doskonale wiesz, że musiał. Dobrze zarabia, ale coś za coś. Musi być dyspozycyjny, nie pracuje od 8 do 16.
– To niesprawiedliwe. Przecież powinien być teraz z nami. Z dziećmi. Z Tymkiem.
– Tak. I chciałby. Ale nie może. I wiesz, że mocno go to boli, nawet jeśli tego nie okazuje. Nie dokładaj mu…
– Jasne, masz rację. Ale to nie powinno tak być.
– No niestety, nie można mieć wszystkiego.
Julka miała rację. Radek dwoił się i troił, by czas, który spędzał w domu, jak najintensywniej wypełnić byciem z dziećmi. Szczerze go podziwiałam, bo po czasem kilkunastu godzinach w robocie on jeszcze znajdował siły i entuzjazm, by się z maluchami pobawić, wykąpać je, bądź utulić do snu. Ja leciałam z nóg, a on zdawał się być z żelaza. Okazało się jednak, że może być gorzej.
Delegacja za delegacją
Tymek jeszcze nie wyrósł z pieluch, gdy Radek zaczął regularnie wyjeżdżać w delegacje. Początkowo była to jedna lub dwie noce poza domem. Wracał stęskniony i zamiast odpocząć, próbował ładować akumulatory, zajmując się dziećmi. Muszę przyznać, że starał się, jak mógł, bo i mnie nie szczędził czułości. To właśnie wtedy zresztą po raz trzeci zaszłam w ciążę. Gdy już byłam pewna, powiedziałam mu o tym po powrocie z kolejnego służbowego wyjazdu.
– Tak bardzo się cieszę! – wykrzyknął.
– A ja się martwię – odpowiedziałam.
– Czym? Coś jest nie tak?
– Nie, wszystko w porządku. Lekarz jest dobrej myśli.
– No więc w czym problem?
– Te twoje delegacje. Czy to już tak będzie zawsze?
– Wiesz, kochanie, znam języki, znam się na rzeczy, mają do mnie zaufanie… Nie ma się co dziwić, że szef wszędzie wysyła mnie.
– Wszystko fajnie. Ale w tej firmie pracuje też kilku innych pracowników. Nie masz płacone trzy razy więcej niż inni, by być na każde zawołanie.
Radek tylko pokiwał głową. Wiedziałam, że cierpi, więc nie chciałam mu dokładać, ale coraz bardziej odczuwałam, że nie tak miała wyglądać ta moja wymarzona, szczęśliwa, duża rodzina.
Żal mi Radka
Obecnie Zosia ma 11 lat, Tymek 9, a Asia od września idzie do szkoły. Tatę widzą codziennie na fotografii. Bo na żywo spotykają się z nim raz na jakiś czas. Radek żyje w ciągłych delegacjach. Do domu wraca praktycznie po to, by przepakować walizkę. Spędza z nami jedną, góra dwie noce w tygodniu. Szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatnio był z nami choćby trochę dłużej.
Widzę, że ta sytuacja go męczy. Bliższy kontakt z dzieciakami stracił co najmniej sześć lat temu. Z Asią właściwie nawet nie zdążył nawiązać żadnej relacji. Praktycznie nie zna własnych dzieci. Nie było go, gdy stawiały swoje pierwsze kroki, nie uczestniczył w ich przedszkolnych i szkolnych występach, nie wie, jakie są ich słabe i mocne strony. Tak naprawdę o swoich dzieciach wie niewiele, choć wiem, że bardzo by chciał, by było inaczej.
Jest mi go strasznie żal. Już nawet nie chodzi mi o to, że praktycznie jestem z dzieciakami sama. Ale mój Radek, który marzył o dużej i kochającej się rodzinie równie intensywnie jak ja, został pozbawiony kontaktu z dziećmi. Jeździ z delegacji w delegację, kompletnie zapominając, co to jest dom. Powoli zbieram się w sobie. Muszę porozmawiać z żoną jego szefa. Może ona wpłynie na swojego męża, by nieco inaczej zorganizował pracę w firmie. Dzieci muszą mieć ojca!
Jolanta, 36 lat
Czytaj także:
„Spędziłam urlop w Tunezji z moim eks, bo szkoda mi było kasy. Trafiliśmy do jednego pokoju i tego samego łóżka”
„Chciałam się pozbyć nudnego męża. Gdy odkryłam jego sekret, wiedziałam, że zawalczę o rozwód kościelny”
„Moja żona była owładnięta wizją ciąży, a mnie wszystko opadało. Nasze zbliżenia wyliczone były co do minuty”