„Mąż nie chciał iść do kościoła w Boże Ciało. Po powrocie odkryłam, dlaczego tak mu zależało, żeby zostać w domu”
„– A ty wszystko wiedziałaś najlepiej! Kiedy się modlić, co gotować, jak mówić do dzieci... – podniósł głos. – Czułem się jak rekwizyt w twoim teatrze idealnej rodziny! Zaniemówiłam. Bo to nie był już mój Michał. To był ktoś, kogo nigdy nie znałam”.

- Redakcja
Mój świat kiedyś był prosty. Codzienność toczyła się w ustalonym rytmie – poranne śniadania, szkolne plecaki dzieci, szybkie buziaki z Michałem przy drzwiach, a potem msza w niedzielę, rodzinny obiad, spacer. Byliśmy zwyczajną rodziną. Może nawet bardziej niż zwyczajną – idealną. Tak przynajmniej mi się wydawało.
Od ponad piętnastu jestem żoną Michała. Mamy dwoje dzieci – Martynkę i Jaśka. Oboje są cudowni, choć bardzo różni. Michał kiedyś był opoką. To on przypominał, że trzeba kupić kwiaty na imieniny mamy, to on robił herbatę, gdy miałam migrenę. Należał do ludzi, których nie sposób nie lubić. A przynajmniej tak myślałam.
Z czasem coś się jednak zaczęło psuć. Michał zaczął być nieobecny, choć fizycznie nadal był obok. Jego wzrok uciekał gdzieś poza mnie. Rytuały – te nasze małe wspólne świętości – przestały go interesować. Najbardziej zabolało mnie, kiedy po raz pierwszy od lat odmówił pójścia na procesję w Boże Ciało.
Stałam w kuchni, prasując białą koszulę, a on nawet nie spojrzał.
– Michał, bierzesz garnitur, czy wystarczy ci koszula? – zapytałam, jak co roku.
– Ja nie idę, Julio. Zostanę w domu – powiedział beznamiętnie.
Przerwałam prasowanie. Spojrzałam na niego i pierwszy raz poczułam zimno tam, gdzie zawsze było ciepło.
Pokłóciliśmy się
– Michał, nie rozumiem cię – powiedziałam ostro, odstawiając kubek z herbatą. – Zawsze chodziliśmy razem. Dzieci też się cieszą. Martynka już przygotowała koszyczek z kwiatkami do sypania, Jasiek pytał, czy będziesz z nami niósł chorągiew.
– Powiedz dzieciom, że mnie rozbolała głowa – rzucił, nie odrywając wzroku od telefonu.
Zacisnęłam pięści.
– Serio? To takie już mamy małżeństwo? Ty z komórką, ja z dziećmi do kościoła? Przestań udawać, że to normalne. Co się z tobą dzieje?
– Mam po prostu dość – powiedział nagle. – Nie święta, nie procesji. Dość tego udawania, tego chodzenia w szeregu.
– Udawania?! – uniosłam głos. – Myślałam, że wiara jest dla ciebie ważna.
– Była. A teraz już nie jest. Przestań wreszcie wciągać mnie w to swoje perfekcyjne życie.
Zatkało mnie. Stałam z otwartymi ustami, czując, jak coś we mnie pęka.
– Może lepiej by było, gdybyś po prostu zniknął z naszego życia – syknęłam, nie kontrolując się.
Podniósł na mnie wzrok. Milczał. Patrzył tak, jakby już dawno mnie nie widział. I odszedł do sypialni, nie mówiąc ani słowa. Zostałam sama, z odgłosem własnego przyspieszonego oddechu. „Dlaczego był taki spokojny?” – biłam się z myślami. Może naprawdę już go nie obchodzimy?
Mąż kłamał
Wracaliśmy z dziećmi zmęczeni, ale szczęśliwi. Martynka jeszcze podśpiewywała pod nosem pieśń z procesji, a Jaś wciąż kręcił kadzidłem, jakby był ministrantem z powołania. W domu panowała cisza. Michał siedział w salonie z nogą na nodze, jakby nic się nie wydarzyło.
– Już jesteście? – zapytał obojętnie, nawet nie zerkając na nas.
Chciałam rzucić torbę i krzyknąć, ale dzieci były obok.
– Pójdźcie umyć ręce, zaraz coś przygotuję do jedzenia – powiedziałam do nich cicho i skierowałam się do kuchni. Tam wszystko wydawało się… inne. W zlewie stał kieliszek, choć żadne z nas nie piło wina od tygodni. Obok – talerzyk z resztkami truskawek. I coś jeszcze – cienka, jasna gumka do włosów. Nie moja.
– Michał – zawołałam przez zęby. – Kto tu był?
– Nikt. O co ci chodzi?
– Kieliszek, truskawki, gumka do włosów... Co to jest?
– Miałem ochotę się rozluźnić – wzruszył ramionami.
Podniosłam gumkę do góry.
– Serio? To twoja wersja wydarzeń?
– Masz paranoję, Julia – syknął. – Po prostu oszalałaś.
Spojrzałam na niego i już wiedziałam. Kłamał. Nie umiał nawet udawać. Coś się wydarzyło. I zaczęłam bać się tego, co jeszcze mogę odkryć.
Byłam prawie pewna
Na drugi dzień wzięłam telefon Michała do ręki, gdy zostawił go w łazience. Nie miałam wyrzutów sumienia – nie po tym, co zobaczyłam w kuchni. Wystarczyło parę kliknięć. Historia rozmów. Ostatnie połączenie – „Dominika”. Otworzyłam folder z wiadomościami. Serce waliło mi jak młot.
– Nie, dziś się nie udało – pisał. – Była z dziećmi. Ale było cudownie. Tęsknię.
Odłożyłam telefon. Ręce mi się trzęsły. Poszłam do salonu. Stał przy oknie.
– Michał – powiedziałam zimno. – Kto był tu w Boże Ciało?
Odwrócił się wolno. Spojrzał, jakby wiedział.
– Julia… Proszę, nie teraz.
– Właśnie teraz. To Dominika?
Zbladł.
– Nie chciałem… To tylko emocje, moment słabości – wymamrotał.
Podniosłam głos:
– Zaprosiłeś ją tutaj?! Do naszego domu?! W święto?!
Zamilkł. Wreszcie wypluł:
– Tak. Była tu.
Zrobiło mi się słabo. Trzymałam się oparcia krzesła, żeby nie upaść.
– Nie kocham jej – rzucił, jakby to coś zmieniało. – Ale… z tobą byłem jak statysta. Ona patrzyła na mnie jak na faceta.
Spojrzałam na niego. Obcego człowieka.
– A ja? Pomyślałeś choć raz o mnie?
I wtedy pękło coś we mnie. Michał spuścił wzrok. I nic więcej nie powiedział.
Nie czuła się winna
Weszłam do biura z sercem bijącym jak oszalałe. Dominika siedziała przy biurku, z filiżanką kawy i uśmiechem, jakby nic się nie stało. Jakby nie zburzyła mi domu. Jakby nie zdradziła mnie, kobiety, która przez lata dzieliła z nią przestrzeń biurko w biurko, przerwy na kawę i opowieści o dzieciach.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam lodowatym tonem.
Uniosła brwi. Udawała zaskoczenie.
– Jasne. Coś się stało?
Zamknęłam drzwi za sobą i usiadłam naprzeciw niej. Bez uśmiechu.
– Byłaś u mnie w domu w Boże Ciało. Kiedy ja byłam z dziećmi na procesji, ty piłaś wino z moim mężem.
Dominika spojrzała na mnie, już bez udawania.
– Julia... To nie tak...
– Nie kończ – przerwałam. – Nie przyszłam tu po wyjaśnienia. Przyszłam ci powiedzieć, że zniszczyłaś coś, czego nie umiesz nawet docenić.
– Nie zniszczyłam niczego. Michał sam podjął decyzję.
– O tak, oczywiście. Ale ty pomogłaś mu się „zdecydować”. Tylko wiesz co? Nie zabrałaś mi tylko męża. Zabrałaś mi wiarę w ludzi. I w kobiety. Myślałam, że jesteś inna.
Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, bez słowa. A potem wzruszyła ramionami.
– Czasem po prostu trzeba iść za tym, co się czuje – mruknęła.
– A czasem trzeba mieć kręgosłup moralny – odpowiedziałam i wyszłam.
Wieczorem wróciłam do pustego domu. Dzieci już spały. Michała nie było. I chyba po raz pierwszy nie czekałam.
Mąż się tłumaczył
Przyszedł późnym wieczorem. Dzieci już spały, dom był cichy, a ja siedziałam przy kuchennym stole, patrząc w ścianę. Słyszałam klucz w zamku, jego kroki, to westchnięcie, które znałam na pamięć.
– Musimy pogadać – rzucił z progu.
– Teraz chcesz rozmawiać? Po trzech dniach ciszy? – odparłam, nie podnosząc głowy.
Usiadł naprzeciwko. Milczał chwilę, zbierał się. W końcu powiedział:
– To nie było tak, że planowałem. To... się po prostu wydarzyło.
Prychnęłam.
– Jasne. Wdarła się do naszego domu przez okno, samo się nalało wino do kieliszków, sama się zdjęła gumka z włosów. Klasyka.
– Julia, nie kpij. Sam siebie nie rozumiem. Dominika po prostu była... inna.
– Inna? – spojrzałam mu prosto w oczy. – A ja? Kim byłam przez piętnaście lat?
Zamilkł, ale potem nagle uniósł głos:
– Z tobą wszystko było ustalone! Zaplanowane! Każdy dzień, każda niedziela, każdy obiad. Ja nie mogłem oddychać! – podniósł głos.
– Oddychać?! – zerwałam się na równe nogi. – Chyba sobie kpisz?!
– A ty wszystko wiedziałaś najlepiej! Kiedy się modlić, co gotować, jak mówić do dzieci... Czułem się jak rekwizyt w twoim teatrze idealnej rodziny!
Zaniemówiłam. Bo to nie był już mój Michał. To był ktoś, kogo nigdy nie znałam.
– Wiesz co, Michał? Jeśli naprawdę czułeś się jak rekwizyt, mogłeś mi to powiedzieć. Ale ty wolałeś zdradzić. W święto. W dzień, który miał znaczenie.
Spuścił głowę. Już nie krzyczał.
– Wyprowadzę się. Na jakiś czas. Muszę... muszę to sobie poukładać.
– Za późno – powiedziałam cicho. – Nie wiem, czy da się złożyć coś, co roztrzaskało się na kłamstwach.
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł. I tym razem nie zamknął za sobą drzwi. Następnego dnia wstałam wcześnie. Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, wsłuchując się w ciszę. Nie było chrapania Michała, nie było szurania jego kapci. Tylko oddechy dzieci za ścianą.
W kuchni zrobiłam śniadanie. Placuszki z jabłkami – Martynka je uwielbia. Jasiek zjadł dwa i poszedł szukać skarpetek nie do pary. Udawałam, że wszystko jest w porządku. Uśmiechałam się. Pytałam o plan lekcji. Ale potem, gdy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam i zaczęłam płakać. Po cichu, z ręką przy ustach, żeby sąsiedzi nie słyszeli. Bo jak się płacze po zdradzie? Głośno czy w milczeniu?
Wzięłam kubek z herbatą, usiadłam przy oknie i patrzyłam w niebo. Pamiętam, że był piękny poranek – słońce, bezchmurne niebo. A ja miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie się zawaliło. Nie wiem, czy przebaczę. Nie wiem nawet, czy chcę. Już wiem, że miłość czasem kłamie, że można mieszkać z kimś latami i nigdy go nie poznać.
Julia, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż zarabiał fortunę, ale skąpił nawet na jogurt. Nie zauważył, jak z dnia na dzień tracę do niego szacunek”
- „Koleżanka z pracy podstawiła mi nogę, by zdobyć awans. Zdziwiła się, kiedy to ja zostałam jej szefową”
- „Córka wyjechała na wymianę studencką i nie widziałam jej przez rok. Przed ostatnim egzaminem zjawiła się z dzieckiem”

