„Matka też może świętować Dzień Wagarowicza. Może mąż wreszcie doceni, że w domu urabiam się po łokcie”
„Zanim dotarli na plac zabaw, zdążył już pożałować, że w ogóle opuścili mieszkanie. Najpierw syn uparł się, że chce iść w drugą stronę, potem córka zaczęła narzekać, że bolą ją nogi. Kiedy wreszcie dotarli do sklepu, żeby zrobić zakupy z listy, dzieci natychmiast zaczęły jęczeć o słodycze”.

- redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam chwilę dla siebie. Moje dni to niekończący się cykl – gotowanie, sprzątanie, pranie, odbieranie dzieci, usypianie ich, a potem powtarzanie tego wszystkiego od nowa. Kamil wraca z pracy, rzuca torbę, całuje mnie w przelocie i siada na kanapie, przekonany, że cały dom ogarnia jakaś magiczna siła. Kocham moją rodzinę, ale czasem mam ochotę krzyczeć – ja też istnieję!
Teraz jego kolej
Zazdroszczę Kamilowi, że wychodzi do pracy, rozmawia z ludźmi, robi coś innego niż wycieranie rozlanej zupy i negocjacje z czterolatkiem, który postanowił, że od dziś jada tylko chrupki. Czuję się, jakbym utknęła w kolejnym odcinku tej samej, nudnej telenoweli, w której główna bohaterka nigdy nie ma czasu na własne życie. Ale dzisiaj to zmienię. Dzisiaj mam wagary od bycia mamą.
Obudziłam się wcześniej niż zwykle, zanim dzieci zdążyły rozpocząć swoje poranne koncerty. Wsunęłam nogi w kapcie i bezszelestnie zeszłam do kuchni. Na stole rozłożyłam kartkę i zaczęłam pisać:
Dziś zamieniamy się miejscami. Oto plan: śniadanie dla dzieci, zakupy, odbiór prania, sprzątanie, obiad, plac zabaw, kąpiel, usypianie. Powodzenia! PS. Kocham Cię.
Złożyłam kartkę na pół i zostawiłam ją na stole, obok kubka z niedopitą kawą Kamila. Sama spakowałam torbę – ręcznik, książkę, kosmetyczkę. Dzisiaj byłam tylko Agatą, nie mamą, nie gospodynią, nie organizatorką rodzinnego życia. Otworzyłam drzwi do sypialni. Kamil chrapał, z twarzą wciśniętą w poduszkę. Musiałam się powstrzymać, żeby nie szturchnąć go dla zasady. Zobaczymy, jak mu pójdzie.
Po cichu wyszłam z domu, zostawiając za sobą bałagan, stertę prania i dwójkę dzieci, które lada chwila rozpoczną swój codzienny maraton. Niech teraz on się martwi. Tymczasem Kamil, zaspany, zwlókł się z łóżka, przecierając oczy. W kuchni czekała na niego lista. Przeczytał ją dwa razy, po czym parsknął śmiechem.
– Phi, ile to może być roboty? – mruknął do siebie.
W tym momencie rozległ się ryk z dziecięcego pokoju.
– Tato, chcę płatki! Nie te! Te drugie! – zawył młodszy syn.
– Mamo! – wrzasnęła starsza córka. – Gdzie jest mama?!
Kamil westchnął.
– Nie ma mamy! Tata da radę! Tylko… gdzie są te inne płatki?
Dzień dopiero się zaczynał.
Poczułam wolność
Tymczasem ja – wolna kobieta, a nie „mamo, mamo, mamo” – siedziałam już w miękkim fotelu spa, czekając na masaż. W dłoni trzymałam filiżankę zielonej herbaty, a w tle sączyła się relaksująca muzyka. Nie musiałam nikomu nic podawać, nie musiałam nikogo uspokajać, nie musiałam nic sprzątać. Zamknęłam oczy. To było jak wakacje w innym wymiarze.
Po chwili poczułam ciepłe dłonie masażystki na moich plecach.
– Ma pani bardzo spięte mięśnie – powiedziała, ugniatając moje ramiona.
– To efekt podnoszenia dzieci, wycierania blatów i życia w ciągłym stanie gotowości – mruknęłam, czując, jak napięcie powoli odpływa.
– Dzieci są cudowne, ale czasem potrzeba chwili dla siebie – uśmiechnęła się.
Chwili? Ja potrzebowałam miesiąca! W tym samym czasie Kamil, zamiast odpoczywać, zmagał się z chaosem. Po śniadaniu próbował ubrać dzieci na spacer, ale syn uznał, że dziś jest dinozaurem i nie potrzebuje spodni. Córka natomiast rozpłakała się, bo znalazła w szafce zły rodzaj skarpetek.
– Ale te są prawie takie same! – jęknął Kamil, z trudem powstrzymując się od krzyku.
– Nie są takie same! Mają inne serduszka! – wrzeszczała córka.
– Dobrze… dobrze… Załóż te, które chcesz – poddał się, czując, że ten dzień będzie dłuższy niż cała jego praca.
Właśnie odkrywał, co naprawdę znaczy „siedzenie w domu”.
Tak wyglądała moja codzienność
Kamil w końcu doprowadził dzieci do wyjścia, ale zanim dotarli na plac zabaw, zdążył już pożałować, że w ogóle opuścili mieszkanie. Najpierw syn uparł się, że chce iść w drugą stronę, potem córka zaczęła narzekać, że bolą ją nogi. Kiedy wreszcie dotarli do sklepu, żeby zrobić zakupy z listy, dzieci natychmiast zaczęły jęczeć o słodycze.
– Tatooo, mogę lizaka?
– Nie, mamy już słodycze w domu.
– Ale mama zawsze mi kupuje!
– Nie sądzę.
– To zapytaj mamę!
Kamil westchnął i schował telefon głęboko do kieszeni, żeby nie kusiło go sprawdzenie, czy naprawdę im kupuję. Był ojcem, umiał powiedzieć „nie”. Kilka minut później, przy kasie, stał już z lizakiem, paczką ciastek i batonikami. Dzieci były cicho, to się liczyło.
Po drodze na plac zabaw syn rozsmarował sobie czekoladę na bluzie, a córka upuściła lizaka prosto w piasek. Rozpacz była niewyobrażalna.
– Dobra, idziemy do domu! – zarządził Kamil, czując, że brakuje mu energii.
– Ale ja chcę się pobawić! – zaprotestowała córka.
– A ja chcę siku! – dodał syn.
Kamil zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Nie pomogło. Tymczasem ja, cała w błogiej ciszy, leżałam w jacuzzi. Gorąca woda otulała moje ciało, a ja poczułam, że oddycham inaczej – lżej, spokojniej. Tylko w głowie tliła się jedna myśl… Jak tam Kamil? Zerknęłam na telefon. Zero wiadomości. Czyżby sobie radził?
Długo tego nie zapomni
Kamil ledwo dotarł do domu, a już marzył o chwili spokoju. Niestety, to był dopiero półmetek. W kuchni zastał okruszki na stole i resztki śniadania, które zostawił w porannej panice. W salonie – rozrzucone klocki, które nadepnął bosą stopą.
– Auuu! – zgiął się w pół, zaciskając zęby.
– Tato, pobaw się ze mną! – rzuciła córka, podtykając mu lalkę.
– A ja chcę bajkę! – zawtórował syn.
I wtedy Kamil zrozumiał. To nie była zwykła praca, to była walka o przetrwanie. W pracy miał przerwę na kawę, mógł się skupić, a tu? Ciągle ktoś czegoś chciał. Zebrał siły i jakoś dotrwał do obiadu. Postanowił ugotować makaron z sosem – brzmiało łatwo. Niestety, w połowie gotowania syn postanowił sprawdzić, co się stanie, gdy wsadzi łyżkę do czajnika, a córka rozlała sok na podłogę.
– Mamo, mamo! – zaczęła płakać.
Kamil odwrócił się gwałtownie, w efekcie garnek z makaronem wylądował na podłodze. Chwila ciszy. A potem wrzask. Tymczasem ja, nadal zanurzona w relaksie, sięgnęłam po telefon. Dalej brak wiadomości. Może naprawdę daje sobie radę? A może już spakował dzieci i wyjechał w Bieszczady?
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Może w końcu zrozumie, jak wygląda mój dzień.
Był wykończony dniem z dziećmi
Kamil siedział przy stole, tępo wpatrując się w ścianę. Był wrakiem człowieka. W salonie panował chaos, podłoga lepiła się od soku, a dzieci biegały po domu w piżamach, chociaż powinny już spać. Usypianie okazało się kolejnym testem jego wytrzymałości psychicznej.
– Jeszcze bajkę! – jęczała córka.
– Jeszcze wodę! – dodał syn.
– Jeszcze przytulasa, ale nie takiego, tylko innego! – protestowała córka, gdy próbował ją objąć.
Po godzinie negocjacji i dziesięciu „ostatnich” szklankach wody, dzieci w końcu zasnęły. Kamil poczuł, że wygrał bitwę, ale przegrał wojnę. Usiadł na kanapie i przymknął oczy. Chciał tylko chwilkę odpocząć… Nagle podskoczył jak rażony prądem. Wróciłam. Weszłam do salonu wypoczęta, rozpromieniona, pachnąca lawendą. Kamil spojrzał na mnie z mieszaniną ulgi i wyrzutu.
– I jak ci minął dzień? – zapytałam z niewinnym uśmiechem.
Przetarł twarz dłońmi.
– Kochanie… ja nie wiem, jak ty to robisz codziennie – jęknął. – Przecież to niemożliwe!
– Myślałeś, że „siedzenie w domu” to wakacje?
Kamil westchnął ciężko.
– Przyznaję. Byłem idiotą. Jesteś superbohaterką.
Uśmiechnęłam się, ale w moich oczach czaiła się nuta triumfu.
– Cieszę się, że to zauważyłeś.
Kamil spojrzał na nią z determinacją.
– Od teraz będę ci pomagać. I zasługujesz na więcej takich dni.
Spojrzałam na niego uważnie. Może naprawdę coś się zmieni? A jeśli nie… zawsze mogę jechać na kolejne wagary.
Potrzebuję chwili wolnego
Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit. Czułam się jak nowa osoba. Jeden dzień bez dzieci, bez obowiązków, bez słowa „mamo” wypowiadanego co trzy sekundy – to było jak regeneracja całej duszy. Ale najważniejsze było coś innego. Kamil w końcu zrozumiał. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na niego. Siedział na skraju łóżka, wciąż lekko oszołomiony, jakby nie do końca wierzył, że przeżył ten dzień.
– Nadal myślisz, że mam lekką robotę? – zapytałam cicho.
Westchnął i pokręcił głową.
– W życiu nie byłem tak zmęczony. W pracy przynajmniej mam przerwy, mogę wypić kawę, nikt na mnie nie wrzeszczy, że skarpetki są złe…
Zaśmiałam się.
– Witaj w moim świecie.
Spojrzał na mnie poważnie.
– Naprawdę chcę ci pomagać. Wcześniej… jakoś nie rozumiałem, ile to wszystko kosztuje cię sił.
Nie odpowiedziałam od razu. Czy jeden dzień mógł coś zmienić? Może. A może nie. Ale wiedziałam jedno – nie zamierzam więcej czekać, aż ktoś mnie doceni.
– To od teraz podział obowiązków robimy na pół – oznajmiłam. – A ja raz w miesiącu robię sobie wolne.
Kamil uniósł brwi, ale po chwili kiwnął głową.
– Zasłużyłaś.
Uśmiechnęłam się. Może teraz naprawdę będzie łatwiej. A jeśli nie? To za miesiąc biorę kolejne wolne.
Agata, 36 lat
Czytaj także:
„Działka miała być naszym miejscem na ziemi, a stała się największym koszmarem. W polu chwastów utopiliśmy fortunę”
„Gdy zobaczyłam ryflowany pierścionek zaręczynowy, bardzo się zdziwiłam. Myślałam, że to jakaś tania podróbka z bazaru”
„Szykowałam się na karnawał w Wenecji, a wylądowałam w remizie strażackiej pod Rzeszowem. Wcale nie żałuję”