„Łatwiej mi pozbyć się ślimaków z ogrodu niż leniwego męża z domu. One znikają od razu, na niego nic nie działa”
„Jeszcze kilka lat temu przynajmniej próbował udawać, że mu zależy. Teraz głównie leży. Albo narzeka. Czasem obiecuje, że coś się zmieni, po czym znowu znika w fotelu razem z pilotem. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio spojrzałam na niego z czułością”.

- Redakcja
Mam czterdzieści lat, co pewnie nie jest ani dużo, ani mało, ale dla mnie to granica. Taka niewidzialna linia, po której człowiek budzi się pewnego dnia i orientuje się, że przez ostatnie dwie dekady myślał głównie o innych, a siebie odkładał na później.
Dom na wsi? Piękny, naprawdę. Taki z ogrodem, co to można w nim posadzić wszystko. Podlewam kwiaty, walczę ze ślimakami i klnę pod nosem, że znowu mi coś zeżarły. Tak jak życie zżera mnie.
Piotr, mój mąż, jeszcze kilka lat temu przynajmniej próbował udawać, że mu zależy. Teraz głównie leży. Albo narzeka. Czasem obiecuje, że coś się zmieni, po czym znowu znika w fotelu razem z pilotem. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio spojrzałam na niego z czułością. Może wtedy, kiedy zasnął z otwartą buzią, a ja przez chwilę myślałam, że nie żyje.
Kochałam go kiedyś. Naprawdę. Byliśmy młodzi, głupi, wierzyliśmy w przyszłość. Ale przyszłość przyszła i niczego nie przyniosła poza rachunkami, frustracją i ślimakami.
Mąż jest leniem
– Magda, a zrobiłabyś mi herbatę? – dobiegło z salonu, gdzie Piotr jak zwykle leżał w swoim wygniecionym fotelu.
Zawahałam się na moment. Spojrzałam na parujący czajnik i poczułam, jak coś się we mnie gotuje.
– Zrób sobie sam – rzuciłam chłodno, z zaskakującą dla mnie samej stanowczością.
– No co ty znowu... – Piotr podniósł głowę z poduszki i spojrzał na mnie jak na jakiegoś potwora.
Odłożyłam z impetem kubek na blat.
– Czy ty chociaż pamiętasz, jak wygląda praca?! – zapytałam głośno, zbyt głośno, by udawać, że to tylko pytanie.
– A ty pamiętasz, jak to jest nie mieć siły rano wstać? – odburknął, siadając ciężko, jakby każde słowo było dla niego ciężarem.
– Z tobą to nawet ślimaki w moim ogrodzie są bardziej ambitne! – wybuchłam. – Chociaż one się ruszają!
– Zaczynasz znowu, co? Po co ci to? Chcesz się pokłócić? – rzucił, wyciągając nogi i sięgając po pilota.
Podbiegłam, wyrwałam mu pilota z ręki i rzuciłam o stół.
– Od miesiąca Kasia próbowała załatwić ci pracę u szwagra! Miałeś tylko zadzwonić! Dwa tygodnie temu powiedział, że miejsce czekało, ale się nie doczekał telefonu. I wiesz co? Już nie czeka. Bo nie jesteś wart tego, żeby na ciebie czekać!
– Ty za moimi plecami załatwiasz mi pracę?! – Piotr wstał, zaczerwieniony. – Mam dość tego twojego matkowatego tonu. Może tobie coś się pomyliło, co?
– Mnie? – zaśmiałam się krótko, gorzko. – Mnie się pomyliło, że ty jesteś mężczyzną.
Zapanowała cisza. Taka ciężka, w której każda minuta bolała. W tej ciszy dotarło do mnie coś, czego nie chciałam wcześniej widzieć: w Piotrze nie ma już nic, co kiedyś kochałam. Ani tego błysku w oku, ani zapachu pracy w jego koszuli. Został tylko ten fotel. Spojrzał na mnie, jakby coś zrozumiał, ale nawet nie próbował się zbliżyć.
Przyjaciółka była szczera
– A mówiłam ci, że z Piotra nic nie będzie – Kasia uniosła brwi nad kubkiem cappuccino i spojrzała na mnie przez parę okularów, które zawsze dodawały jej autorytetu. – Ale nie, ty musiałaś mieć swojego romantyka z technikum, co?
Siedziałyśmy na tarasie jej domu w miasteczku, gdzie pachniało świeżo parzoną kawą i kurzem ze starych książek. Ona miała życie, ja miałam ogród i faceta, który nie wiedział, gdzie kończy się koc, a zaczyna godność.
– Nie przyszłam tu po "a nie mówiłam", Kasia – odpowiedziałam cicho, ale z cieniem irytacji.
– A po co? Żebym pogłaskała cię po głowie? – westchnęła i dopiła łyk kawy. – Nie jestem twoją matką, Magda. Jestem twoją przyjaciółką. A przyjaciółki czasem muszą walić prawdą między oczy. On nie jest już twoim mężem. On jest twoim cieniem.
Patrzyłam na nią chwilę, niepewna, co powiedzieć. Zbyt wiele razy ktoś próbował mnie pocieszać, ale nikt nigdy nie nazwał tego tak prosto.
– Boję się. Że zostanę sama – przyznałam po chwili, prawie szeptem.
Kasia się uśmiechnęła. Nie złośliwie. Raczej jak ktoś, kto słyszy to samo po raz setny.
– A teraz nie jesteś?
Zamilkłam. Tego pytania się nie spodziewałam. Chciałam zaprzeczyć. Powiedzieć, że mam przecież dom, że mam jego, nawet jeśli nie taki jak kiedyś. Ale wszystko to brzmiało żałośnie nawet w mojej głowie.
– Słuchaj, Madzia – zaczęła łagodniej – nikt ci nie każe od razu go wyrzucać na bruk. Ale musisz zdecydować, czy chcesz jeszcze być kobietą, czy tylko funkcją: sprzątaczką, kucharką, pielęgniarką.
– Myślisz, że powinnam się rozwieść? – zapytałam, pierwszy raz wypowiadając te słowa na głos. I poczułam… ulgę.
– Ja myślę, że ty już się rozwiodłaś. Tylko jeszcze nie zgłosiłaś tego do sądu.
Śmiech, który z niej wybuchł, był suchy i krótki. Mój przyszedł kilka sekund później. I też był pusty. Ale coś się zmieniło.
Mąż mnie oszukiwał
Nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę. Ale kiedy wyszłam wieczorem z wiadrem na kompost, usłyszałam głos Piotra w altanie. Myślałam, że mówi do siebie – co mu się, swoją drogą, zdarzało – ale nie. Był tam z Leszkiem, tym jego kumplem od piwa i gier na telefonie.
– No i co z tą robotą u szwagra Kasi? – zapytał Leszek, chrupiąc coś głośno. – Podobno niezła fucha.
– Phi, daj spokój – Piotr prychnął. – To tylko trzeba przeczekać. Magda pokrzyczy, pogrozi, a potem i tak robi swoje. Jeszcze mi herbateczkę przyniesie. Wiesz, jaka ona jest. Dużo gadania, zero działania.
Zamarłam. Stałam wśród malin i ziół, z wiadrem w dłoni, i czułam, jak oblewa mnie zimny pot.
– To ona załatwiła ci tę fuchę, co? – zabełkotał Leszek.
– No. Ale przecież wiesz, że ja tam nie będę się do nikogo łasił. I tak wiem, że nie pójdę. Niech myśli, że jestem chory. Albo zmęczony. To najlepszy trik. Jak się mówi „zmęczony”, to kobiety się cofają. A jak się siedzi cicho, to same przychodzą. Tylko nie wolno się dać wciągnąć w rozmowy. Trzeba przeczekać.
– Stary, ty to jesteś psycholog!
– Ta… A ona myśli, że coś zmieni. Przeczekam.
Wtedy coś we mnie pękło. Nie po raz pierwszy, ale tym razem pękło do końca. Weszłam do altany, bez pukania, bez słowa. Obydwaj spojrzeli na mnie jak na ducha.
– To już nie poczekasz – powiedziałam spokojnie.
– Magda... – zaczął Piotr, ale już wiedział, że tym razem nie zadziała ani "zmęczony", ani "kochana".
– Masz piętnaście minut, żeby spakować rzeczy. Śpisz u Leszka. Albo w altanie. Albo pod krzakiem porzeczki. Mnie to już nie obchodzi.
– Magda, no co ty… – wymamrotał Leszek.
– Wynocha– rzuciłam do niego bez cienia emocji.
Wróciłam do domu. Drzwi zamknęłam na klucz. Po raz pierwszy nie bałam się, co będzie. Po raz pierwszy nie myślałam o rachunkach, samotności, sąsiadach. Wiedziałam tylko jedno: nie chcę dłużej być tą kobietą, którą można tak traktować.
Poczułam spokój
Następnego dnia obudziłam się bez dźwięku chrapania w tle. Bez dźwięku telewizora, który zwykle leciał od świtu. Bez hałasu łyżki stukającej o szklankę z herbatą, której nigdy nie zrobił sobie sam. Cisza. Na początku była zaskakująca. Jakby ktoś wyciął z mojego życia szum tła, do którego człowiek zdążył się przyzwyczaić, choć go nie znosił.
Zrobiłam sobie kawę. Dla jednej osoby. Bez potrzeby pytania, czy on też chce. Bez rozlewania, bez drugiego kubka na tacy. Usiadłam przy stole, który po raz pierwszy od lat nie był zagracony gazetami i jego brudnymi kubkami. I pomyślałam: O Boże, czy ja naprawdę to zrobiłam?
Chwilę później wciągnęłam kalosze i wyszłam do ogrodu. Ziemia była wilgotna po nocnym deszczu, liście błyszczały, a ślimaki – te uparte dranie – już urządzały sobie spacery po moich truskawkach.
– I znowu zaczynamy – westchnęłam, zrywając jednego z liścia.
– Magdo! – usłyszałam z boku. To pan Andrzej, sąsiad zza płotu. Starszy pan, wdowiec, zawsze w beżowej kamizelce, z nożyczkami do przycinania róż w kieszeni.
– Dzień dobry, panie Andrzeju – uśmiechnęłam się słabo.
– Coś taka... wesoła dzisiaj jesteś na twarzy? – zapytał z uśmiechem. – Piotra nie widać jakoś...
– Bo już go tu nie ma – odpowiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Andrzej skinął głową. Bez zdziwienia. Jakby wiedział. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością. Nie próbował mnie pocieszać, nie oceniał. Po prostu był. Uśmiechnął się lekko i zajął się swoimi różami. A ja wróciłam do swoich truskawek. Do swojej ciszy. Do swojego ogrodu. I poczułam, że choć boli – ten ból nie jest już duszący. Jest czysty. I nie parzy.
Nie wpuściłam go do domu
Pojawił się trzy dni później. Stał pod furtką, niepewny, czy ma prawo wejść. Wyglądał mizernie – pognieciona koszula, torba sportowa przewieszona przez ramię, a w oczach ten jego dobrze znany, błagalny wzrok, którym przez lata rozbrajał mnie w chwilach słabości. Ale ja już nie byłam słaba.
Zobaczyłam go przez okno kuchni. Na ułamek sekundy coś ścisnęło mnie w żołądku – może litość, może cień wspomnienia. Ale potem wróciła pamięć rozmowy z Leszkiem i wszystko we mnie stwardniało. Wyszłam przed dom. Bez uśmiechu. Bez wzruszenia.
– Magda – powiedział cicho. – Czy możemy porozmawiać?
– Mów – rzuciłam chłodno.
– Zrozumiałem… Naprawdę. Te dni dały mi do myślenia. Wiem, że wszystko zawaliłem. Ale chcę to naprawić. Może byśmy... coś zmienili?
Głos mu drżał. Ale ja już potrafiłam odróżnić skruchę od strachu. A to był strach – przed samotnością, przed odpowiedzialnością, przed światem bez wygodnej wersji mnie.
– Zmieniłam już – odpowiedziałam spokojnie. – Drzwi są zamknięte.
– Magda, proszę cię, daj mi szansę...
– Miałeś ich tysiące. Ja miałam jedną. I właśnie ją wykorzystałam.
Zamilkł. Patrzył na mnie jak dziecko, któremu zabrano zabawkę. Ale ja już nie byłam jego zabawką. Nie byłam jego nikim.
– A gdzie mam teraz iść? – zapytał zrezygnowanym tonem.
– Gdzie chcesz. To już nie moja sprawa.
Odwróciłam się i wróciłam do domu. Zostawiłam go za furtką – jak psa, który nie rozumie, dlaczego nie wpuszczają go do środka. Ale ja nie byłam już jego schronieniem. W kuchni usiadłam przy stole. Wzięłam łyk kawy. I po raz pierwszy od lat naprawdę mi smakowała. To nie był triumf. To był wybór. I początek nowego życia.
Magdalena, 40 lat
Czytaj także:
- „Mąż zarabiał fortunę, ale skąpił nawet na jogurt. Nie zauważył, jak z dnia na dzień tracę do niego szacunek”
- „Koleżanka z pracy podstawiła mi nogę, by zdobyć awans. Zdziwiła się, kiedy to ja zostałam jej szefową”
- „Córka wyjechała na wymianę studencką i nie widziałam jej przez rok. Przed ostatnim egzaminem zjawiła się z dzieckiem”

