Reklama

Nigdy nie przepadałam za poniedziałkami, ale ten nie zapowiadał się tragicznie. Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej trzydzieści, jak co dzień. Mój mąż Tomasz już był w kuchni i robił kawę – miałam to szczęście, że zawsze zaczynał dzień wcześniej niż ja.

– Kawa na mleku? – zapytał, nie odrywając wzroku od gazety.

– Tak. I proszę, nie opowiadaj znowu o polityce przy śniadaniu – odpowiedziałam, przecierając oczy.

Nasze poranki były zwyczajne

Tomasz, spokojny i opanowany, ja – z lekko rozczochranym kokiem i wiecznym pośpiechem. Lena i Kacper wpadali do kuchni niczym dwa miniaturowe tornada – Lena już w makijażu, Kacper jeszcze w piżamie.

– Mamo, gdzie jest moja bluza? – zapytał Kacper z nutą paniki w głosie.

Pewnie tam, gdzie ją rzuciłeś – odpowiedziałam z przekąsem.

Później praca. Sklep spożywczy na rogu ulicy, który prowadziłam od lat. Znali mnie wszyscy. Wiedzieli, że można u mnie kupić dobrą kiełbasę i posłuchać plotek z dzielnicy. Niektórzy sądzili, że mam spokojne życie, że niczego mi nie brakuje. I może faktycznie – miałam rodzinę, dom, stabilność.

Ale w każdej chwili ciszy, w każdej bezsennej nocy i w każdej twarzy nieznanej dziewczyny widziałam tamtą. Tę, której nigdy nie przytuliłam. Tę, której oddanie w adopcję było moją najtrudniejszą decyzją. Żyłam dalej. Zbudowałam rodzinę. Ale ten cień nigdy mnie nie opuścił. Nauczyłam się go ignorować.

Do wczoraj.

Do drzwi zadzwonił dzwonek. Kiedy otworzyłam, stanęłam jak wryta. Zimne powietrze wpadało do przedpokoju, a ja nie mogłam ruszyć ani ręką, ani nogą. Dziewczyna przede mną miała na sobie prostą kurtkę, była może niewiele niższa ode mnie. Ale to nie jej wygląd mnie uderzył. To było w oczach. Gdzieś w głębi czułam, że patrzę na coś więcej niż tylko młodą kobietę z pytaniem na ustach.

– Dzień dobry, szukam mojej biologicznej matki. Czy pani to Renata?

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Moje gardło zaschło w jednej chwili. Wszystko, co znałam, wszystko, co było poukładane, właśnie się chwiało. Nie, nie chwiało. To już się działo. Już się zmieniło.

– Renata? – usłyszałam za sobą głos Tomasza.

Odwróciłam się lekko, tylko na tyle, by zobaczyć go kątem oka. Stał w drzwiach kuchni z mokrą ściereczką w ręku. Nie zdążył jej odłożyć. Patrzył to na mnie, to na dziewczynę w progu.

– Mamo, kto to? – zapytała Lena, która podeszła bliżej z telefonem w dłoni. Kacper wyjrzał zza jej pleców.

Dziewczyna wciąż stała. Nie wyglądała na zdenerwowaną, choć jej ręce lekko się poruszały. Skrzyżowała je po chwili na piersi.

– Przepraszam, nie chciałam nikogo wystraszyć. Ja tylko... potrzebuję odpowiedzi.

Tomasz podszedł bliżej, spojrzał mi w oczy, jakby szukał potwierdzenia, że to wszystko ma jakiś sens.

– Renata... o co chodzi?

Czułam, jak moje serce wali coraz mocniej. Słyszałam tylko szum w uszach. Chciałam się cofnąć, zatrzasnąć drzwi, zniknąć. Ale dziewczyna... Karolina... nie odchodziła. I nie mogłam jej tego zrobić. Nie znowu.

– Wejdź – powiedziałam cicho, odsuwając się na bok.

Tomasz nic nie mówił, ale poszedł za mną

Dzieci stanęły jak wryte, Lena z otwartymi ustami, Kacper bez słowa. Zamknęłam drzwi za Karoliną i spojrzałam na wszystkich. Wiedziałam, że zaraz wszystko się wyda. Cała moja przeszłość, o której nikt z nich nie miał pojęcia. Ale nie mogłam już uciekać.

W salonie zapadła taka cisza, jakiej nie pamiętam. Karolina usiadła na brzegu fotela, a ja obok niej, ale dalej niż bliżej. Tomasz stanął za sofą. Lena usiadła naprzeciwko, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Kacper nie usiadł wcale, oparł się o framugę i patrzył w podłogę.

– To prawda? – Tomasz mówił cicho, z tym spokojnym tonem, który zawsze mnie rozbrajał, ale teraz tylko potęgował napięcie. – Ty... miałaś wcześniej dziecko?

Kiwnęłam głową. Nie potrafiłam jeszcze mówić. Czułam, jak gardło zaciska mi się coraz bardziej.

– Mamo? – odezwała się Lena. – Ona mówi, że jest twoją córką?

Spojrzałam na Karolinę. Nie potwierdziła, nie zaprzeczyła. Patrzyła na mnie, jakby chciała dać mi czas. Tylko czas się właśnie kończył.

– Tak – powiedziałam w końcu. – Tak. Urodziłam ją dwadzieścia lat temu. Oddałam ją do adopcji.

Nikt nic nie powiedział przez długą chwilę. Tomasz usiadł powoli, jakby bał się, że zaraz runie pod nim podłoga. Lena zmarszczyła brwi.

– Czy to znaczy... że my jesteśmy twoją drugą rodziną?

– Nie – zaprzeczyłam natychmiast. – Wy wszyscy jesteście moją rodziną. Ale wtedy... nie mogłam nią być. Nie miałam jak. Byłam sama, miałam siedemnaście lat, byłam przestraszona i nikogo nie miałam obok. Nie miałam odwagi. I nie miałam siły.

– Ale potem miałaś – powiedziała Lena oschle. – Potem jakoś się udało.

– To nie było tak proste – odpowiedziałam. – Po tamtym... żyłam dalej. Chciałam wierzyć, że zrobiłam to dla niej najlepiej, jak umiałam. Ale nie zapomniałam. Nigdy.

Kacper spojrzał na mnie po raz pierwszy od początku rozmowy.

– Dlaczego nam nie powiedziałaś?

Bo się bałam – odpowiedziałam szczerze. – Że mnie znienawidzicie. Że to zmieni wszystko.

– No cóż – Lena wstała i wyszła bez słowa. Jej kroki odbiły się echem w korytarzu. Drzwi jej pokoju zatrzasnęły się z takim hukiem, że aż podskoczyłam.

Karolina wciąż milczała

Dopiero teraz spojrzała na Tomasza.

– Przepraszam, nie chciałam wywołać burzy. Po prostu musiałam wiedzieć. Kim jestem. Skąd jestem.

Tomasz skinął głową, ale wciąż wyglądał, jakby był zbyt daleko myślami, żeby coś powiedzieć. Kacper wyszedł za siostrą, nie patrząc na mnie.

Zostałam sama z Karoliną.

Usiedliśmy znów w salonie, tym razem tylko we dwie. Tomasz poszedł do kuchni. Chyba chciał dać nam przestrzeń, choć podejrzewałam, że też musiał sobie wszystko poukładać.

Karolina siedziała sztywno. Ręce miała splecione, wzrok wbity gdzieś w dywan. W końcu się odezwała:

– Dlaczego mnie oddałaś?

To pytanie brzmiało inaczej niż tam w progu. Wtedy była ciekawość, może zaskoczenie. Teraz była w nim nuta bólu, jakiegoś chłodnego wyrzutu.

Nie miałam wsparcia – powiedziałam powoli. – Byłam młoda, głupia i przerażona. Ojciec... nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. Rodzice się mnie wyrzekli. Miałam tylko siebie, swój wstyd i świadomość, że nie dam rady. Myślałam, że znajdziesz dom, którego ja nie umiałabym ci dać.

– A znalazłam? – zapytała z lekkim uśmiechem, który wcale nie był radosny.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Nie miałam odwagi cię szukać. Bałam się, że nie będziesz chciała mnie znać. Że będziesz szczęśliwa i nie potrzebujesz tej kobiety, która cię zostawiła.

Milczała chwilę, po czym powiedziała:

– Miałam dobrą rodzinę. Kochali mnie. Ale zawsze brakowało tej jednej odpowiedzi. Wiedziałam, że jestem adoptowana. Mama była otwarta, mówiła prawdę. Ale to nie usuwało tej dziury. Czasem budziłam się w nocy i myślałam: może kiedyś ktoś mnie po prostu nie chciał. Może byłam problemem.

– Nie byłaś. Nigdy. Byłaś... zbyt ważna, żebym mogła cię skrzywdzić swoją nieumiejętnością bycia matką. Ale wiem, że to brzmi jak wymówka. Pewnie właśnie tak to brzmi.

– A teraz? – zapytała cicho. – Żałujesz?

Pokręciłam głową. Potem przytaknęłam

Sama nie wiedziałam, co robić z tym pytaniem.

– Każdego dnia. Ale wtedy wierzyłam, że robię to, co powinnam. Co lepsze dla ciebie. Tylko nie wiem, czy to było lepsze.

Wyciągnęłam rękę, ale Karolina cofnęła się lekko. Nie powiedziała nic, ale ten ruch wystarczył.

– Chciałam tylko znać prawdę – powiedziała w końcu.

I to mnie zabolało najbardziej. Nie krzyk, nie łzy, tylko ten prosty, chłodny komunikat.

Tomasz siedział przy stole z kubkiem zimnej herbaty, jakby zapomniał, że ją zrobił. Gdy weszłam do kuchni, spojrzał na mnie spokojnie, ale w jego oczach był żal.

– Nie wiem, kim teraz jesteś – powiedział. – Ale jeśli chcesz to przejść, nie zostawię cię z tym sama.

Chciałam coś powiedzieć, ale z pokoju wyszła Lena. Minęła mnie bez słowa. W łazience zatrzasnęły się drzwi. Kacper siedział na schodach, zapatrzony w telefon, ale nie klikał niczego.

– Mamo – odezwał się nagle. – To znaczy, że ona była pierwsza?

– Tak – powiedziałam. – Ale to nie zmienia niczego między nami.

– Ale zmieniło – odpowiedział i wrócił do siebie.

Zostałam z Tomaszem i ciszą. Przez chwilę myślałam, że wszystko, co zbudowaliśmy przez dwadzieścia lat, runie. Wtedy podjęłam decyzję.

Muszę porozmawiać z rodziną Karoliny. Chcę zrozumieć, co tak naprawdę oddałam.

Dom był skromny, z niskim płotem i kwiatami w oknie. Otworzyła kobieta w średnim wieku, siwe włosy miała związane w warkocz. Karolina stała kawałek dalej, jakby chciała dać nam czas.

– Dzień dobry. Nazywam się Renata. Dziękuję, że się pani zgodziła...

– Proszę wejść – przerwała mi łagodnie. – Przejdźmy od razu do rzeczy, dobrze?

Usiadłyśmy w salonie.

Kobieta podała mi herbatę, której nie tknęłam.

– Karolina zawsze wiedziała, że jest adoptowana. Od początku była nasza, ale nie chowaliśmy tego. Im starsza była, tym więcej pytań miała. I coraz trudniej było na nie odpowiadać.

– Nie chciałam jej krzywdzić – powiedziałam. – Myślałam, że... lepiej będzie jej beze mnie.

– Może i było. Ale krzywda była już wcześniej. Pytanie, co teraz z tym zrobicie.

Patrzyła mi prosto w oczy. Bez wrogości. Raczej z trzeźwym spojrzeniem kogoś, kto wie, ile kosztuje każda decyzja.

Drzwi otworzyły się bezgłośnie. Karolina weszła, zatrzymała się przy framudze. Spojrzała na mnie, potem na swoją matkę.

– Porozmawiałyście?

– Trochę – odparłam cicho. – Ale wiem, że jeszcze wiele przede mną.

Nie powiedziała nic. Ale też nie wyszła.

Renata, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama