„Była żona mojego męża zachorowała na raka, na nas spadła opieka nad ich córką. Pasierbica zrobiła nam z życia piekło”
„– Nie wiem, jak moja córka to wszystko zniesie? Choroba matki, przeprowadzka do nas...
– Wiem, o czym myślisz. Dominika nie przepada za mną, ale mogę ci obiecać, że ja zrobię wszystko, aby czuła się u nas jak w rodzinnym domu. Co tu dużo mówić, pierwsze dni to był prawdziwy horror”.

Jestem drugą żoną Janka. Kiedy związał się ze mną, niedługo po swoim rozwodzie, jego 13–letnia córka, Dominika, wykrzyczała mi twarz:
– Nienawidzę cię. Przez ciebie nie mam tatusia.
Byłam w szoku. To nie ja rozbiłam małżeństwo Janka. Hanna, jego pierwsza żona uznała, że ich związek nie ma sensu i to ona zażądała rozwodu.
– Dominiczko, nie mów tak. Ania nie zrobiła nic złego – tłumaczył córce Janek.
Podczas naszego pierwszego spotkania usiłował nastawić ją do mnie pozytywnie. Nie chciała jednak go słuchać. Byłam dla niej wrogiem numer jeden i koniec.
– Nie obwiniaj jej, kochanie... Jest małą dziewczynką, która bardzo cierpi. Z czasem na pewno nasze relacje się zmienią. Zrozumie, że nie jestem wiedźmą, tylko całkiem sympatyczną macochą – uspokajałam męża.
– A kiedyś będziesz cudowną mamą – nie miał wątpliwości.
Nie doczekaliśmy się wspólnych dzieci
Niestety, los jednak nie był dla nas łaskawy. Bezskutecznie staraliśmy się o dziecko. Także Dominika nie zmieniła swojego stosunku do mnie. Nienawidziła mnie. I tak minęło kilka lat.
Pracuję jako wychowawczyni w domu dziecka.
– Widzisz, jest tyle cierpiących, samotnych dzieci. Adoptujcie jedno z nich – radziła mi mama. – Przecież pokochacie je jak własne, jestem tego pewna.
– Nie wiem, mamo. To nie to samo. Tak bardzo chciałabym mieć swoje dziecko – płakałam.
Dla Janka jednak adopcja nie była problemem.
– Jeśli tylko się zgodzisz, zaraz możemy składać wszystkie dokumenty – powtarzał. Ja jednak odwlekałam tę decyzję... Pewnego dnia Janek wrócił zdenerwowany z pracy. Mocno mnie przytulił zaraz po przekroczeniu progu domu.
– Co się stało, kochanie? Cały się trzęsiesz – zapytałam.
– Boże, Aneczko. Zadzwoniła dziś do mnie zapłakana Hanka. Ma raka, a polscy lekarze rozkładają ręce... – powiedział.
– A co z Dominiką? Już wie?
– W tym problem. Hanię czeka skomplikowane leczenie. Znalazła klinikę w Niemczech i chce tam natychmiast jechać. Prosi, abyśmy zajęli się Niką. Ma jej dziś o tym powiedzieć – Janek usiadł na kanapie. – Nie wiem, jak moja córka to wszystko zniesie? Choroba matki, przeprowadzka do nas...
– Wiem, o czym myślisz – pogłaskałam go po głowie. – Dominika nie przepada za mną, ale mogę ci obiecać, że ja zrobię wszystko, aby czuła się u nas jak w rodzinnym domu. To mądra dziewczynka i na pewno jakoś sobie wszyscy poradzimy. Byłam naprawdę pełna zapału i wiary, że sprawy się ułożą. Ale, co tu dużo mówić, pierwsze dni to był prawdziwy horror.
Córka męża nie akceptowała mnie
– Nie będę jadła tego, co ona ugotuje. Jestem wegetarianką! – usłyszałam. – Tato, daj mi pieniądze, to będę jeść na mieście,
– Wykluczone! Masz jeść posiłki z nami. Mówisz, że nie jesz mięsa? Zaraz zadzwonię do matki i zapytam, czy to prawda – Janek chwycił za telefon.
– Nie dzwoń. Jem mięso...
– Dominika zrobiła się czerwona ze złości i popatrzyła na mnie wrogo. – Tylko przypadkiem nie gotuj zbyt tłusto. Dbam o linię... – powiedziała do mnie ostrzegawczo i zamknęła się w swoim pokoju.
Córka Janka traktowała mnie jak powietrze. Wszystkie sprawy załatwiała i omawiała z ojcem. Setki razy prosił ją, aby spróbowała się ze mną zaprzyjaźnić. Gdzie tam. Po każdej takiej rozmowie było jeszcze gorzej...
– Powinnaś przyprowadzić ją do nas. Niech ta rozpuszczona pannica zobaczy, co to znaczy prawdziwy dziecięcy dramat. Każdy z naszych wychowanków dziękowałby Bogu za taką matkę, jak ty – powiedziała moja szefowa, gdy opowiadałam jej o kłopotach z pasierbicą.
– A może to i dobry pomysł? Tylko jak ją tutaj zwabić? – zaczęłam się głośno zastanawiać.
– Mam! – szefowa nagle klasnęła w dłonie. – Opowiadałaś, że Dominika pięknie rysuje. Świetnie. Powiedz jej, że chcemy zmienić wystrój sali dla maluchów. Zapytaj, czy nie mogłaby nam w tym pomóc i namalować czegoś fajnego na ścianach.
– Czemu nie? W zasadzie po lekcjach i tak nudzę się w domu. Przecież tutaj nie mam żadnych koleżanek... – usłyszałam od Dominiki. – Ale coś za coś. Ja zajrzę do tego domu dziecka, a ty przekonasz ojca, żeby puścił mnie na weekend na działkę do mojej przyjaciółki. Nie martw się, będą jej rodzice. Mogą nawet do was zadzwonić i potwierdzić...
– Umowa stoi! – ucieszyłam się, choć wiedziałam, że z Jankiem wcale nie pójdzie mi tak gładko. Jednak gra była warta świeczki. Ostatecznie mąż się zgodził...
Dominika rzeczywiście miała talent. Maluchy z otwartymi ustami podziwiały na ścianach wymalowanego pięknie Misia Puchatka, Kłapouchego, Kaczora Donalda. Każde z nich wprost rwało się do pomocy Dominice. A szczególnie upatrzyła ją sobie 7–letnia Gabrysia...
– To niesamowite. Przecież ta mała w zasadzie od przyjazdu do nas z nikim nie rozmawia. Jest tu już 3 miesiące i nie miała dotąd przyjaciółek – powiedziała dyrektorka. – A teraz nawet na krok nie opuszcza Dominiki... Wiesz, że wczoraj, kiedy was nie było, zatrzymała mnie na korytarzu i zapytała, kiedy przyjedzie twoja pasierbica, bo się za nią... stęskniła. A przecież widziały się raptem dzień wcześniej.
Ta dziewczynka nie miała nikogo
Powiem szczerze, też byłam zaskoczona. Powiedziałam o tym wieczorem w domu, przy kolacji.
– To naprawdę fajny dzieciak. Tylko jakiś dziwny... – zauważyła wtedy Dominika.
– Nietrudno to zrozumieć. Widziała, jak jej ojciec zabił siekierą matkę. A potem popełnił samobójstwo. Ona w tym czasie siedziała ukryta w szafie... – mojej pasierbicy aż łyżka wypadła z ręki, gdy to usłyszała.
– Boże święty! Ileż to dziecko przeszło. I nie ma żadnej rodziny, która mogłaby się nią teraz zająć? – Janek także zbladł, słysząc tę koszmarną historię.
– Nikt jej nie chce... Gabrysia ze strachu moczy się w nocy, od urodzenia ma kłopoty z sercem. Boję się, że nie znajdziemy dla niej rodziny zastępczej, nie mówiąc już o adopcyjnej. – zauważyłam.
Dominika po raz pierwszy od zamieszkania z nami z uwagą mnie słuchała. Potem zaczęła wypytywać o różne szczegóły związane z Gabrysią. Po kilku dniach zauważyłam, że poświęca małej coraz więcej czasu. Gdy skończyła malować postacie z bajek na ścianach, zapytała mnie wprost:
– Czy mogłabym, raz na jakiś czas, odwiedzać Gabrysię? Mam w domu trochę zabawek, dam jej wszystkie w prezencie.
– Jasne! Masz na nią niesamowity wpływ, wiesz? Po każdym spotkaniu z tobą jest radośniejsza i już tak nie płacze w nocy, jak kiedyś – powiedziałam.
Dominika i Gabrysia zbliżyły się do siebie
I nie przesadziłam. Naprawdę ta mała dziewczynka traktowała Dominikę jak starszą siostrę. Żadnej z wychowawczyń nigdy jeszcze nie powiedziała, tak sama z siebie, co widziała tamtego tragicznego dnia w swoim domu. Zwierzyła się natomiast Dominice. I chyba ta szczerość jeszcze bardziej je do siebie zbliżyła.
Zauważyłam także zmianę w zachowaniu samej Dominiki. Już nie traktowała mnie jak wroga. Chociaż może nie byłyśmy jeszcze przyjaciółkami, to zaczęła coraz częściej ze mną rozmawiać. Pytała się o zgodę, gdy chciała gdzieś wyjść, nie była już złośliwa i krnąbrna.
Gabrysia zaczęła w niektóre weekendy bywać w naszym domu. Lubiłam patrzeć, jak bawią się z Dominiką. Jak siostry. Janek także polubił naszego małego gościa. Zabierał obie dziewczynki na spacer, na lody, do kina. Bardzo się ożywiał, gdy zbliżał się piątek i miałam przyjechać do domu z Gabrysią. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przerażona szefowa.
– Gabrysia zniknęła. Boże święty. A jeśli to dziecko coś sobie zrobi? – płakała.
Natychmiast z Dominiką i Jankiem pojechaliśmy do niej. Zaczęliśmy wszyscy poszukiwania. Po dwóch godzinach bezowocnych starań moja pasierbica nagle krzyknęła:
– Wiem, gdzie ona może być. Kiedyś mówiła mi o tym, że kocha zwierzątka. Szczególnie te zamknięte w ogrodzie zoologicznym, bo są takie biedne i smutne, jak ona. Słuchajcie, jedziemy do zoo. Gabrysia musi tam być.
Pomysł wydawał się nam szalony, bo ogród był oddalony od domu dziecka o jakąś godzinę drogi autobusem. Ale postanowiliśmy to sprawdzić. Na terenie zoo rozdzieliśmy się. Chwilę później Dominika przyprowadziła za rączkę wystraszoną i głodną Gabrysię... Wyściskaliśmy z Jankiem serdecznie naszą małą zgubę. A kiedy wracaliśmy z nią do samochodu, chyba pomyśleliśmy oboje o tym samym.
Tak bardzo pragnęliśmy dziecka
Czy więc czasami to nie był znak od losu, że pojawiła się w naszym życiu? Formalności adopcyjne trwały niecałe pół roku. Potem Gabrysia zamieszkała razem z nami. Żałowała, że Dominika wyprowadziła się do swojej mamy, która wróciła z kliniki w Niemczech. Hanna pokonała raka. Wszyscy byliśmy szczęśliwi.
Moja pasierbica odwiedza nas teraz co weekend. Gabi czeka na nią z prawdziwym utęsknieniem. Tak samo zresztą, jak ja i Janek. Choć może nie jestem Dominice tak bliska, jak jej biologiczna matka i pewnie nigdy nie będę, to także i mnie zaczęła powierzać niektóre swoje sekrety. A ja... Zawsze będę jej wdzięczna za to, że w pewnym sensie za jej sprawą w naszym domu pojawiła się Gabrysia. Kocham je obie.
Czytaj także:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”

