– No, nie daj się prosić, Aśka! Przecież to tylko zabawa! – dziewczyny spoglądały na mnie pełnym rozbawienia wzrokiem.
Ale to, co dla nich było zabawą, mnie napawało niepokojem. Nieraz im mówiłam, że wbrew zdrowemu rozsądkowi, wydaje mi się, że istnieją na świecie siły, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Nie do końca podobała mi się zatem atrakcja, którą wymyśliły na mój wieczór panieński.
– Nie możemy po prostu pójść do baru i napić się drinka? – zapytałam błagalnym tonem, choć dobrze wiedziałam, że jak moje przyjaciółki coś sobie wymyślą, to nie sposób je od tego pomysłu odwieść. Iwona zapewniła mnie, że to tylko zabawa, ale jednocześnie zasugerowała dyskretnie, że wizyty u wróżki Seleny trzeba zamawiać z miesięcznym wyprzedzeniem, więc takiej okazji po prostu nie mogę przepuścić.
– Dobra, już dobra! – zgodziłam się.
Trzymałyśmy się razem od podstawówki
Ania i Iwona wyszły już za mąż, Iwona doczekała się nawet dwóch szkrabów. Tylko ja byłam jeszcze panienką. Ale w przyszłym tygodniu miało się to zmienić… Jacek poprosił mnie o rękę rok temu, a ja się zgodziłam.
Nie dlatego, że była to wielka miłość, która mnie zaślepiła. Był po prostu dobrym i miłym facetem, a jak stwierdziła Ania, dla kobiety w wieku trzydziestu lat, fajny facet to towar deficytowy. Wiedziałam, że ma rację, bo odkąd przekroczyłam tę magiczną barierę, o której moja babcia Jadzia mówiła „druga przecena”, jakoś trudniej było o randki.
Wiedziałam, że nie ma co kręcić nosem. Poza tym dawno już zwątpiłam w istnienie wielkiej miłości aż po grób. Większość moich koleżanek wiecznie kłóciła się z mężami, a przecież teoretycznie wyszły za mąż z miłości! Jaki więc był sens tak usilnie jej szukać?! Nie przyniosło im to stanu permanentnego szczęścia! A ja z Jackiem czułam się dobrze. Może nie miałam motyli w brzuchu, ale nie były mi one potrzebne. Podobnie zresztą jak cały ten wieczór panieński! Durny wymysł! Dziewczyny były jednak tak pełne entuzjazmu, że nie chciałam ich zawieść.
Weszłyśmy do salonu. Jego ściany pomalowane były na ciemnozielono. W oknach cicho pobrzękiwały dzwoneczki. Pośrodku stał okrągły stolik przykryty obrusem, a na nim leżały karty. Kobieta o długich włosach przeszła przez wejście oddzielone zasłonką z drewnianych koralików. Gdy zobaczyłam jej czarne oczy, poczułam, jak ciarki przechodzą mi po plecach.
– Panna młoda? – zapytała, a może stwierdziła, wyciągając dłoń w moją stronę.
– Tak… – odparłam nieśmiało.
Selena kazała mi usiąść, wzięła moją dłoń i kilka razy przejechała palcem po liniach w zgięciach dłoni.
– Ale widzę, że nie jesteś przekonana do swojego wyboru.
– Jestem! – skłamałam.
– Nie jesteś. Ten ślub to z leku przed samotnością. Ale nie bój się. Ona ci nie grozi. Weź kartę – wskazała na plik tarota.
Dziewczyny spojrzały na mnie zaniepokojone. Chyba dopiero teraz zrozumiały, czemu uważałam, że to może nie być najlepszy pomysł. Wyciągnęłam pierwszą lepszą kartę, bo byłam już porządnie zdenerwowana jej słowami.
– As pucharów! – powiedziała wyraźnie zadowolona. – Oznacza nową miłość. To samo mówi twoja dłoń. Odwołasz ślub! Pod lasem czeka przeznaczony ci mężczyzna. Poznasz go już wkrótce.
– Słucham?! – oburzyłam się. – Nie zamierzam odwoływać ślubu. Jacek jest przeznaczonym mi mężczyzną! A to mój wieczór panieński. Opowiada pani bzdury!
– Ja nie opowiadam. Ja czytam z twojej dłoni. Tak tam napisano.
Wstałam od stolika i wyszłam
Byłam wściekła, że jednak dałam się tam zaciągnąć. Iwonka i Ania wybiegły za mną.
– Hej, Aśka! Nie przesadzasz trochę? To miała być tylko zabawa. Przecież sama wiesz, czy kochasz Jacka, czy nie.
– Rzecz w tym, że nie wiem! – wybuchłam. – Może jednak popełniam błąd!
Wcześniej nie wspominałam im o moich wątpliwościach, bo starałam się je zdusić w zarodku. Oszukiwałam sama siebie.
– Przestań tak mówić! Jakbym wiedziała, że potraktujesz ją tak serio, tobym się tak nie upierała na te wróżby. To jakaś głupia baba! Jak można mówić pannie młodej, że będzie nieszczęśliwa w małżeństwie.
– Przyszłyśmy zapytać, to odpowiedziała. Trzeba było tam w ogóle nie wchodzić! Wiedziałam, że nie powinnam… Jak ja mam teraz wyjść za mąż, skoro moje wątpliwości urosły jak balon pompowany helem?
Dotarło do mnie, że popełniłabym błąd
Żeby zapomnieć o przykrym epizodzie, dziewczyny zabrały mnie na drinka. Niestety, alkohol przyniósł odwrotny od zamierzonego skutek i zamiast się wyluzować, złapałam jeszcze większego doła.
– Uspokój się, Aśka! Nie płacz! Przecież każda panna młoda ma wątpliwości przed ślubem! – powiedziała Ania.
– No co ty! Ja nie miałam. Wiedziałam, że za Pawłem pójdę na koniec świata – odparowała szczerze Iwona.
– Ale przecież ciągle na niego narzekasz.
– To prawda. Gdybym go nie kochała nad życie, to już bym dawno odeszła. Ale kocham, więc mimo jego kretyńskich zagrywek, chcę z nim być nadal.
Westchnęłam. Wiedziałam, że to jest właśnie element, którego brakowałoby mojemu małżeństwu z Jackiem. Jeśli zacząłby mnie irytować, nie byłoby tej spoiny, która pomaga przetrzymać wszystkie burze. Chciałam wyjść za mąż z wygody: żeby już nie szukać, żeby mieć z kim wieczorem pogadać, żeby ktoś wbił gwóźdź do ściany. To nie były wystarczające powody. Wystarczyło słowo Seleny, żebym to zrozumiała.
– Muszę odwołać ślub – powiedziałam zdecydowanie, a Iwonka jęknęła.
– Jesteś pijana! Zobaczysz, jutro spojrzysz na wszystko inaczej! – dziewczyny starały się studzić moje emocje.
– Nie jestem pijana. Nigdy równie trzeźwo nie widziałam tej sytuacji.
– Co ja najlepszego narobiłam z tą wróżką?! – Iwona czuła się winna tej sytuacji.
– Dobrze zrobiłaś. Dzięki niej dotarła do mnie prawda. Nie dałabym rady być żoną Jacka, bo go po prostu nie kocham!
Temat wałkowałyśmy cały wieczór, ale ja już podjęłam decyzję. Następnego dnia rano zadzwoniłam do Jacka. Poprosiłam, żeby jak najszybciej się ze mną spotkał. Wiedziałam, że to co zamierzam mu powiedzieć, zaskoczy go. Zasmuci. Rozczaruje. Może nawet załamie.
Zdawałam sobie sprawę, że będę się później czuła okropnie, targana wyrzutami sumienia i wątpliwościami, czy na pewno dobrze zrobiłam. Kiedy jednak Jacek stanął w progu mojego mieszkania i chciał mnie pocałować, wszelkie wątpliwości prysły.
– Jacku, usiądź. Musimy pogadać.
– To nigdy nie zwiastuje nic dobrego! – zaśmiał się, a po chwili spochmurniał.
Usiadłam naprzeciwko i powiedziałam mu bez owijania w bawełnę, że wszystko przemyślałam i muszę odwołać ślub.
– Ale dlaczego?! Przecież sala zarezerwowana. Zaproszenia wysłane.
– Jacek, wiem, że pewnie mi tego nie wybaczysz, ale zrozumiałam, że to nie jest prawdziwa miłość. Jesteś fajnym facetem, ale nie bylibyśmy ze sobą szczęśliwi. Poza tym co to za argument? Mamy wziąć ślub, bo wysłaliśmy zaproszenia i nie wypada zmieniać gościom planów na weekend?
Jacek westchnął, ale zareagował dużo łagodniej, niż się spodziewałam. Myślę, że i on gdzieś pod skórą czuł, że to nie to, tylko bał się powiedzieć cokolwiek głośno. Przed wyjściem podał mi rękę i życzył powodzenia. Jakbyśmy byli partnerami biznesowymi, między którymi nie doszło do podpisania kontraktu. W tamtym momencie nie czułam żalu.
Czułam ulgę
Kolejne dni upłynęły mi na odwoływaniu wszystkich rezerwacji: sali, kwiatów, ślubu w urzędzie stanu cywilnego, a także na obdzwanianiu rodziny i przyjaciół. Całe szczęście planowaliśmy niewielkie wesele na trzydzieści osób, ale odpowiadanie na niewygodne pytania tylu osób, nie należało do przyjemności. Że też ludzie nie potrafią w takiej sytuacji po prostu ugryźć się w język i przyjąć informacji…
W piątkowy wieczór włączyłam sobie film o Bridget Jones, żeby poczuć, że nie jestem ostatnią samotną trzydziestolatką na świecie i nabrać przekonania, że i na mnie czeka gdzieś jakiś Mark Darcy! Akurat gdy leciały napisy końcowe, a ja kończyłam lody czekoladowe, zadzwoniła mama.
– Wiem, że nie jesteś w nastroju, ale jutro są sześćdziesiąte urodziny taty, pamiętasz?
– Och, zapomniałbym. Tak się nad sobą użalam, że wyleciało mi z głowy – powiedziałam zawstydzona.
– Nie szkodzi, kochanie, ale pomyślałam, że może chciałabyś przyjechać na grilla urodzinowego. Robimy go w niewielkiej restauracyjce za miastem. Wpadniesz?
– No, co za pytanie? Oczywiście.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i pomyślałam, że przydałaby mi się maseczka, bo stres był widoczny jak na dłoni. Położyłam więc na twarz plasterki ogórka, tak jak zawsze robiła to mama, i zasnęłam. Kiedy rano się obudziłam, nie mogłam uwierzyć. Miałam plamy na całej twarzy!
– Mój Boże! Teraz to już zupełnie się pogrążyłam! – śmiałam się z własnej głupoty.
Próbowałam przykryć plamy makijażem, ale to nie pomogło. Wciąż wyglądałam jak salamandra plamista.
– Och, to urodziny ojca, a nie mój ślub. Nie muszę wyglądać jak miss świata! – powiedziałam do własnego odbicia.
Włożyłam ulubioną sukienkę taty, związałam włosy i uznałam, że lepiej nie będzie.
– Halo! Mamo, gdzie jest ta restauracja? – zapytałam przed ustawieniem nawigacji.
– Przy Kolorowej. Trafisz?
– Ustawię w GPSie. Zaraz będę.
Odpaliłam mojego opla i jechałam jak po sznurku zgodnie ze wskazówkami.
– Jesteś u celu – poinformował mnie po kilku minutach.
Wysiadłam i nie mogłam uwierzyć w to, że tak piękna knajpka znajduje się zaledwie dziesięć kilometrów od mojego domu, a ja nigdy o niej nie słyszałam. Drewniane bale, starodawne okna z okiennicami i dach kryty strzechą w otoczeniu sosen i świerków prezentowały się wspaniale.
Działo się ze mną coś dziwnego
Weszłam do środka i omal nie wpadłam na kelnera, który niósł napoje. Mężczyzna ledwie się zatrzymał, a potem spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem. Nie wyglądał, jakbym go zirytowała swoją niezdarnością. Wręcz przeciwnie! Uśmiechał się.
– Przepraszam najmocniej. Umówiłam się z rodzicami. Mamy tu świętować urodziny taty – powiedziałam speszona.
– Proszę usiąść. Skoro to urodziny, to należy się szampan od firmy.
– Ale ja jestem autem – zaprotestowałam. – Rodzice nie zarezerwowali stolika?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Może zapyta pan kierownika?
– Chwileczkę… – odpowiedział. A potem zmieniając głos, oznajmił: – Nic mi o tym nie wiadomo, a jestem kierownikiem.
Spojrzałam na niego rozbawiona, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, w mojej kieszeni zadzwonił telefon. To była mama.
– Asiu, już jedziemy. Poczekasz na nas?
– Mamo, robiłaś tu rezerwację?
– Nie, a co? Nie ma miejsc?
– Są, ale… Nieważne. Czekam na was.
Kelner patrzył wyczekująco. Powiedziałam, że poczekam na rodziców przy barze.
Usiadłam i obserwowałam go dyskretnie. Miał półdługie włosy, ciemne oczy i postawną sylwetkę. Bardzo mi się spodobał. Kiedy odwrócił się na chwilę i spojrzał na mnie, poczułam ciarki po plecach. Cóż… Jacek przez dwa lata związku nie wzbudził we mnie takich emocji jak ten facet w ciągu zaledwie pięciu minut.
– Asieńko, cześć! Jak się czujesz? O mój Boże, co ty masz na twarzy?!
– Jasny gwint! – mruknęłam pod nosem.
Zupełnie zapomniałam o tym, że mam te plamy od ogórków! Nic dziwnego, że facet tak mi się przyglądał. A ja, głupia, myślałam, że mu się spodobałam. Usiedliśmy przy stoliku, mój przystojniak podszedł przyjąć zamówienie.
– Dzień dobry! Słyszałem, że jest co świętować! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Do zamówienia będzie wino musujące od firmy – powiedział do taty, a mnie zrobiło się miło, że zdobył się na taki gest.
Mama obiecała, że poprowadzi, więc ja z tatą napiliśmy się po kieliszku i zamówiliśmy pyszny obiad. Mężczyzna wciąż na mnie zerkał. Kilka razy spojrzeliśmy na siebie równocześnie. Czułam wtedy, że się czerwienię. Jak pensjonarka!
– Musisz być załamana, Asiu. Tak mi przykro. Trzymasz się jakoś?
– Tak, mamuś. Nie martw się o mnie. Wszystko jest dobrze – zapewniłam ją. – To byłaby zła decyzja. Dobrze, że tak się stało.
Mama słuchała mnie z troską, a ja w tym czasie byłam już w zupełnie innym świecie. Nie miałam pojęcia, że ktoś mógłby mnie oszołomić od pierwszego wejrzenia, ale dokładnie tak się stało. Nie mogłam oderwać od niego wzroku i miałam wrażenie, że on ma podobne odczucia. Dopiliśmy z tatą wino i powoli zaczęliśmy się zbierać do wyjścia.
– Czy mogę zostawić auto na noc na parkingu? – spytałam mężczyzny. – Przyjadę po nie jutro taksówką.
Uśmiechnął się i odparł, że będzie mu bardzo miło, jeśli znów go odwiedzę. Wyszłam z restauracji zauroczona… a może już zakochana? Całą noc myślałam tylko o nim. Rano zadzwoniła do mnie Iwona.
– Dzisiaj miał być ślub! – przypomniała. A potem spytała z troską: – Jak się czujesz?
– Nie uwierzysz, ale wspaniale! Mam wrażenie, że się zakochałam.
– Co takiego?!
– Byłam wczoraj w nowej restauracji. Przy Kolorowej. Kojarzysz?
– No, oczywiście! „Pod lasem”.
– Gdzie?! – zamurowało mnie.
Słowa wróżki wróciły jak bumerang
Mówiła przecież, że nowa miłość czeka na mnie pod lasem! A więc to była prawda?
Zamówiłam taksówkę i podałam adres, a kierowca potwierdził to, co wcześniej usłyszałam od mojej przyjaciółki.
– Do restauracji „Pod lasem”? Modne miejsce ostatnio. A wie pani, że ten lokal prowadzi syn mojej koleżanki. Patryk. Świetny gość. Jak on się za coś weźmie, to zawsze tak fajnie i z pomysłem. Teraz rzadko już spotyka się takich młodych, co się nie boją pracy. Każdy chce forsę za darmo. A on jest jakby z poprzedniego pokolenia.
Uśmiechnęłam się i poczułam motyle w brzuchu. Motyle, w które nie wierzyłam.
Kiedy podjechałam pod restaurację, zauważyłam go siedzącego na schodach.
– O, jest pani… Cieszę się. Zapraszam na pyszne śniadanie.
– Tylko nie pani. Mam na imię Asia.
– Ja jestem Patryk – uśmiechnął się, a wokół oczu utworzyła mu się promienna siateczka zmarszczek.
Dobrze zrobiłam, że poszłam za swoim przeznaczeniem… „pod las” Nie zamierzałam się krygować i odmawiać. Z prawdziwą przyjemnością usiadłam z nim przy stoliku na tarasie. Podał mi omlet, sałatkę, croissanta z dżemem i sok pomarańczowy. To było najlepsze śniadanie, jakie jadłam. Tym bardziej że siedział, wpatrując się we mnie.
– Wiesz… podobają mi się te twoje plamki – powiedział, a ja omal nie parsknęłam. Wciąż zapominałam o tym, jak wyglądam!
– A bez plamek też będę ci się podobać? – zaśmiałam się. – Bo to stadium przejściowe po maseczce z ogórka. Liczę na to, że za dzień lub dwa odzyskam urodę.
Patryk zaczął się śmiać. Potem spojrzał mi w oczy i pokręcił głową.
– Bez plamek… no, nie wiem… – powiedział. – Będę się musiał przyzwyczaić na nowo. A ja się nie odzwyczajam tak łatwo.
Ten czarujący poranek trwał aż do popołudnia. Spędziliśmy ze sobą kilka godzin, wciąż rozmawiając, flirtując i czarując się nawzajem. Po obiedzie wróciłam do domu, a chwilę później odebrałam telefon.
– Mogę do ciebie przyjechać? Chyba już się stęskniłem…
– A co z restauracją?
– Młody się nią zajmie. Może przez jeden dzień da radę.
Kiedyś usłyszałam zdanie, że gdy się spotka właściwego człowieka, nagle staje się jasne, czemu wszystkie poprzednie związki nie wychodziły. Teraz przekonałam się, że tak rzeczywiście jest. Odkąd się poznaliśmy, nie rozstaliśmy się na ani jeden dzień. Miłość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Po kilku tygodniach przeprowadziłam się do Patryka i zaczęłam z nim prowadzić restaurację. A po pół roku wzięliśmy ślub. Bez planowania, wesela, kwiatów i zaproszeń. Po prostu przysięgliśmy sobie dozgonną miłość.
Kiedy pomyślę, że omal nie wyszłam za mąż z rozsądku za kogoś, kogo nie kochałam, przechodzą mnie ciarki. Całe szczęście, że dziewczyny zaciągnęły mnie do wróżki, a mama namówiła na spotkanie w restauracji „Pod lasem”, gdzie zgodnie z przepowiednią czekała miłość. Tak niewiele brakowało, bym minęła się ze swoim przeznaczeniem.
Czytaj także:
„Zakochałam się w przyjacielu rodziców. Mój kochanek zmieniał mi kiedyś pieluchy! Czy to jest normalne?”
„Zakochałam się w swoim uczniu. Gdy przechodził koło mnie w szkole, wszystko podchodziło mi do gardła. Czułam się niemoralna”
„Zakochałam się w chłopaku niewiele starszym od syna. Muszę podjąć decyzję. Albo zostawię Michała, albo powiem prawdę Oskarowi"