„Oskarżała córkę o rozwiązłe życie i bała się, że skończy z brzuchem. Los sprawił jej niespodziankę”

ciężarna kobieta fot. Getty Images, Justin Paget
„Nie pomyliłam się. Ponownie spotkałam ją tej zimy. Wyszczuplała, a jej twarz nabrała ostrości. Pani Janina pchała przed sobą dziecięcy wózek. Na moje powitanie kiwnęła głową. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale wyszło to bardzo sztucznie. Mimo to skierowała wózek w moją stronę”.
/ 12.10.2023 15:15
ciężarna kobieta fot. Getty Images, Justin Paget

Nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie wróżką. Jestem tylko przekaźnikiem informacji z góry, które objawiają przede mną karty. Jak w każdej dziedzinie, i mnie obowiązują pewne zasady. 

Na przykład kiedy przychodzi ktoś do mnie z prośbą o zajrzenie w przyszłość, sięgam po karty. Czasami ciążą mi w dłoni. Wówczas wiem, że nic z moich porad nie będzie.

Znałyśmy się od dawna

Kiedyś nie posłuchałam – ta klientka strasznie chciała poznać przyszłość. Prosiła, błagała – i uległam. Niestety. Wszystko sprawdziło się jej na opak: zamiast wygrać – straciła, zamiast dobiec, dowlekła się, zamiast napić się, pozostała spragniona. Może dlatego, gdy pewnego dnia na podwórku podeszła do mnie pani Janina i spytała, czy mogłabym jej powróżyć, nie odpowiedziałam od razu, tylko zaprosiłam do siebie na wieczór.

Poznałyśmy się przed 16 laty. Wtedy to pani Janina sprowadziła się na nasze osiedle. Chociaż „znamy się” jest słowem na wyrost. Pierwszy raz zobaczyłam ją, jak spacerowała ze swoją pięcioletnią córeczką. Obok maszerował śmieszny york. Pies mnie urzekł, gdyż dreptał przy nodze dziewczynki z groźną miną. Być może cierpiał na manię wielkości i wydawało mu się, że jest olbrzymim brytanem. Wyglądało to przezabawnie i przez to zwróciłam uwagę na panią Janinę.

Po kilku podwórkowych spotkaniach przysiadłyśmy na jednej ławce. Nasze dzieci bawiły się w pobliskiej piaskownicy, a my zawarłyśmy sąsiedzką znajomość. Nie była zbyt mocna, ot, poznałyśmy swoje imiona i porozmawiałyśmy na temat ostatnich chorób dzieci. Potem przez długi czas tylko kłaniałyśmy się sobie, gdy każda spieszyła w swoją stronę.

Z czasem Kasia, owa mała dziewczynka z jeszcze mniejszym pieskiem przy nodze, wyrosła na śliczną pannicę, przy której boku maszerowali eleganccy, znacznie starsi od niej panowie. Każdy ma prawo wybierać sobie takich towarzyszy, jakich chce, i nic mnie nie obchodziło, z kim prowadza się córka pani Janiny.

Bała się o córkę

Aż tu pewnego dnia zostałam poproszona przez panią Janinę o wróżbę. O umówionej porze sąsiadka zjawiła się przed moimi drzwiami. Zaprosiłam ją do pokoju, gdzie przyjmowałam gości. Nie lubię słowa „klient”, gdyż za wróżby nie biorę pieniędzy, prócz drobnych monet, żeby wróżba mogła się spełnić.

Czasami celowo zapominam to zrobić, kiedy karty wskazują, że przyszłość nie będzie tak różowa, jakby chciał mój gość. To taki mój prywatny sposób na postawienie tamy przez zbliżającym się do kogoś nieszczęściem. Tak więc zaprosiłam panią Janinę, żeby usiadła.

– Czy pani wie, że choć znamy się tyle lat, nie wiedziałam, że zajmuje się pani wróżeniem – zaczęła pani Janina.

– Trudno nazwać to zajęciem. Czasami rozkładam karty, gdy ktoś mnie poprosi. Nic więcej.

– Dowiedziałam się o tym od dozorczyni – nadal wyjaśniała pani Janina. – A ponieważ ostatnio strasznie się u mnie kotłuje, więc pomyślałam… – spojrzała znacząco na karty. – Prawdę mówiąc, nawet gdyby miała pani na drzwiach szyld z godzinami przyjęć, to i tak nie zwróciłabym na niego uwagi. Nigdy nie chodziłam do wróżek. Nie bardzo wierzę w te sprawy…

– Jasne – uśmiechnęłam się przyjaźnie.

Zawsze daję wygadać się swoim gościom. Niektórzy mają potrzebę zaznaczenia, że oni właściwie to nie wierzą w żadne czary-mary, ale jeśli już u mnie są, to nie zaszkodzi zerknąć w karty. Sięgnęłam więc po talię. Tym razem wydała mi się przedziwnie lekka. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. Rozłożyłam karty, które jakby same wysuwały mi się spomiędzy palców.

– Widzę w pani domu daleko idące zmiany. Przyszłość szykuje kilka niespodzianek. Nie wszystkie z nich panią zadowolą. Niektóre przysporzą nawet kłopotów, które być może przekształcą się w spore zmartwienia.

Na czole pani Janiny pojawiły się bruzdy.

– Wiem – stwierdziła z westchnieniem. – Wszystko przez małe dziecko. Pani karty też na to wskazują? – nie dała mi dojść do słowa, tylko zaczęła nerwowo opowiadać. – To wszystko przez te Andrzejki sprzed kilku miesięcy. Poszłam do koleżanki. Wie pani, jak to jest. Mąż umarł przed pięciu laty. Dałam się namówić na lanie wosku przez ucho klucza. Było trochę śmiechu, gdy brałam do ręki garnuszek ze stearyną. No i przelałam wosk przez to ucho i wyszła mi kołyska.

Pozwoliłam jej mówić, bo widziałam, że miała taką potrzebę.

– Od razu pomyślałam, że będę miała z Kasią kłopoty. Od dawna prowadzi się z jakimś o 15 lat starszym od niej facetem. On znalazł młodą naiwną i ją wykorzystuje. Żeby chociaż mówili coś o ślubie, ale nic. No i skończy się niańczeniem przeze mnie nie swojego bachora.

– Pani chyba mnie nie zrozumiała… – chciałam przerwać słowotok pani Janiny, ale nie dała mi dojść do słowa.

– A co tu jest do rozumienia. Córka niedawno skończyła 22 lata. Dla takiego starego dziada to świeży kąsek. Niedoświadczona, naiwna. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy ją ostatnio spytałam, kiedy poznam narzeczonego, to mi odpowiedziała, że nie ma narzeczonego. A przecież czasami nie wraca na noc. Może i jestem zacofana, ale na pewno nienaiwna. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nocuje u koleżanek… No, chyba że u takich – roześmiała się złośliwie – co to rano muszą się golić. Starałam się wychować swoją małą na porządną dziewczynę, ale nie mam pewności czy mi się udało.

Już wiedziałam, że tego dnia pani Janina nie będzie słuchała tego, co mam jej do powiedzenia. Myślę, że ten jej nagły wybuch i skargi na córkę nie były bez powodu. Najwyraźniej chciała zagłuszyć w sobie strach. No i chyba obawiała się, że karty ukażą jej coś, czego nie chciałaby zobaczyć. Jednak gdzieś głęboko w duszy byłam pewna, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.

Nie wierzyła, ale chciała wiedzieć

Nie pomyliłam się. Ponownie spotkałam ją tej zimy. Wyszczuplała, a jej twarz nabrała ostrości. Pani Janina pchała przed sobą dziecięcy wózek. Na moje powitanie kiwnęła głową. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale wyszło to bardzo sztucznie. Mimo to skierowała wózek w moją stronę.

– Widzi pani, że miałam rację, a właściwie to postawione przez panią karty, no i wcześniej te Andrzejki wszystko mi to wywróżyły. Mam wnuczka. Córka wyjechała po porodzie, żeby trochę odpocząć i na mnie spadło całe wychowanie.

– Jak ma na imię? – zajrzałam do wózka.

– Wojtek. Chciałam dać mu Kamil, ale córka uparła się przy Wojtku. Co mi tam – wzruszyła ostentacyjnie ramionami  – niech będzie Wojtek. Ale mówiąc między nami – nachyliła się w moją stronę – teraz chowanie dzieci to już nie to samo, co za naszych czasów.

Kiwnęłam głową, że tak – „nie to samo”.

– Idziesz człowieku do sklepu, kupujesz paczkę i masz z głowy pranie, wieszanie i prasowanie. Teraz młodzi mają zupełnie inaczej niż my – westchnęła jakoś tak rzewnie, jakby mimo wszystko stare lata były piękniejsze. – A tak przy okazji – nieoczekiwanie zmieniła temat. – Nie powróżyłaby mi pani z kart. Mam pewien problem. Chętnie dowiedziałabym się czegoś.

– Proszę zajrzeć do mnie któregoś dnia.

– Przyjdę pojutrze.

Pani Janina nie zjawiła się w umówionym czasie. Znikła też z naszego osiedla. Dozorczyni potwierdziła mi to, co już wcześniej zobaczyłam w kartach. To nie było dziecko córki, lecz jej własne.

– Los to dla niektórych osób bywa niedobry – powiedziała dozorczyni. – Najpierw przed laty mąż jej umarł, a teraz po urodzeniu dziecka porzucił ją kochanek. Niektórym ludziom, choćby nie wiem, w którą stronę obracali głowę, zawsze wiatr wieje w oczy.

Dozorczyni coś tam jeszcze pomruczała i odeszła. Nie powiedziałam jej, że karty pokazały mi nie tylko to, że pani Janina zostanie matką. Zobaczyłam, że mężczyzna, z którym ma dziecko, wróci do niej, oboje ułożą sobie życie i będą razem szczęśliwi.

Szkoda, że nie miałam okazji powiedzieć tego pani Janinie. Ale już na początku wróżby karty były przecież takie lekkie. Więc to, co miałam przekazać mojemu gościowi, nie mogło być złą wiadomością.

Czytaj także:
„Pomogłam ciężarnej autostopowiczce. Przed oczami błysnęła mi jej bransoletka, którą kupił mi kiedyś mój mąż”
„Szukałam synowi narzeczonej, bo dość miałam latawic, z którymi się prowadzał. Wiem, co dla niego najlepsze”
„Całe koło gospodyń wiejskich odwiedzało alkowę wójta. Gdy jedna zaszła w ciążę, gmina huczała od plotek”

Redakcja poleca

REKLAMA