Pełny tytuł książki autorstwa Ayelet Waldman to Zła matka. Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentów chwały. Czyż nie brzmi interesująco i znajomo? Ja od razu pomyślałam: ''To przecież o mnie. Ktoś w końcu myśli jak ja. Hura, jestem normalna.''
Zła matka to nie poradnik ze wskazówkami o byciu matką idealną, jakby się mogło wydawać, lub opowieść o krwawej morderczyni swoich dzieci, co również niektórym przychodzi do głowy. To autobiografa – prawdziwa i niezwykle szczera. To książka o matce z krwi i kości, nie zawsze radosnej, uśmiechniętej, idealnej. Lektura obowiązkowa dla każdej matki i każdego ojca. Zabawna, a przede wszystkim szczera.
Waldman jest matką czwórki dzieci, feministką, kobietą wyzwoloną, dobrze wykształconą i zaradną. Pierwsze dziecko pojawia się w jej życiu, gdy ma 29 lat i sprawia, że dotąd poukładane sprawy wywracają się do góry nogami. Owszem, Ayelet ma ogromne szczęście, jej mąż od samego początku postanawia zostać z dziećmi w domu, dzięki czemu ona może wrócić do pracy. Nawiasem mówiąc mąż niemal ideał, sprząta gotuje, zajmuje się dziećmi, robi inne obowiązki bez mrugnięcia okiem (hmmm.... znacie takiego?). Ale choć przyszłość jawi się wspaniale, wcale tak nie jest. Bo kobiecie-matce nagle zmienia się cały punkt widzenia i pojawiają się wyrzuty, że za mało czasu spędza z dzieckiem, że niemowlę zasługuje na większa uwagę, pojawia się zazdrość o to, że ojciec poświęca więcej czasu dziecku, i mnóstwo innych, o których koniecznie trzeba przeczytać.
Ayelet znalazła się na świeczniku i stała się złą matką po tym, jak wyznała publicznie, że kocha swojego męża bardziej od dzieci. Odezwały się miliony ludzi potępiających jej wypowiedź i ją samą, oceniające, że tak nie można, co odważniejsi chcieli jej nawet odebrać dzieci.
Waldman postanowiła spisać swoje macierzyńskie doświadczenie, a wierzcie mi, jest o czym pisać mając czwórkę dzieci. Co najważniejsze, pisze niezwykle szczerze. Nie tylko o wielkiej radości i szczęściu, o pachnącym, różowym aniołku, którym się wszyscy zachwycają. Ale też o troskach, o potwornym zmęczeniu, o wyrzutach sumienia, o mnożących się obowiązkach, o rzeczach, o których nie mówi się lub mówi zbyt mało. O tym, że macierzyństwo to ciężka praca, a kobieta niejednokrotnie musi radzić sobie ze wszystkim sama, o trudnych relacjach z teściową, o małżeństwie, o ciągłym poczuciu obowiązku i odpowiedzialności. Daleko tu jednak od narzekania i udręczania, za to mnóstwo zabawnych anegdot, ciepła, miłości i radości.
Książka Zła Matka to bardzo dobra lektura, która pozwala uświadomić sobie wiele rzeczy. Pokazuje, że wątpliwości, zmęczenie, stres, znużenie są zupełnie naturalne, a odrobina egoizmu potrafi zdziałać cuda. Uświadamia, że macierzyństwo to wspaniała rzecz, ale nie zawsze usłana różami. Obfituje w niezapomniane, cudowne chwile, ale też i trudne momenty.
Lekturę tą warto przeczytać, zwłaszcza gdy jest się mamą i miewa się te gorsze dni. Pozwala uwolnić się od ciągłego zadręczania, dodaje otuchy i uświadamia, że zmęczenie czy zniecierpliwienie nie czyni nas złymi matkami, ideałów przecież nie ma. Polecam ją także wszystkim tatusiom, ponieważ lepiej zrozumieją swoje żony czy partnerki.
Książka nie pozbawiona jest jednak wad, sporo tu o historii Stanów Zjednoczonych, a środowisko w którym żyje autorka znacznie odbiega od realiów polskich. Liberalne otoczenie mocno odstaje od polskiego konserwatyzmu. Tą różnicę dość mocno daje się wyczuć. Wszystkie inne wątki dotyczące zarówno dzieci, ich wychowania, uczuć młodej matki, jej radości i przeżywanych trosk są jednak jak najbardziej zbliżone do tych, która odczuwa każda inna matka. I właśnie dlatego warto ją przeczytać.