„Clare, urocza studentka sztuk pięknych i Henry, niekonwencjonalny bibliotekarz, spotkali się po raz pierwszy, gdy ona miała sześć lat, a on trzydzieści sześć. Kiedy Clare skończyła dwadzieścia trzy, a Henry trzydzieści jeden - zostali małżeństwem. Choć wydaje się to niemożliwe, jednak jest prawdziwe.
Henry bowiem to jedna z pierwszych osób na świecie, u których wykryto rzadkie zaburzenie genetyczne: od czasu do czasu jego biologiczny zegar uruchamia się na nowo i Henry przemieszcza się w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość.
Odmierzając swoją miłość kolejnymi spotkaniami, oboje za wszelką cenę próbują wieść normalne życie. Ale czy może liczyć na normalność człowiek, który jest niewolnikiem własnego ciała, a przede wszystkim nagłych podróży w czasie...” (z okładki).
Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście mogli podróżować w czasie, ale nie byli w stanie nic zmienić w przeszłości ani przyszłości? Czy te podróże byłyby źródłem radosnych wrażeń czy torturą? A gdybyście wiedzieli, kiedy umrzecie? Znali datę? Jak czulibyście się tydzień, dzień, godzinę przed wyznaczoną datą? To dość dramatyczny temat do rozważań. Na szczęście nie tego dotyczy ta książka. W każdym razie nie tylko tego. Gdyby tak było, byłaby zapewne bardzo smutna. A jest wręcz przeciwnie - przyjemna w odbiorze i nawet zabawna. Przynajmniej do pewnego czasu. Chociaż... w kontekście tej powieści, o czasie wypadałoby mówić raczej ostrożnie. Bo jeśli główny bohater może mieć jednocześnie 7 i 40 lat? Jeśli może spotkać 6-letnią Clare, jednocześnie będąc z nią już od wielu lat żonaty? Na początku trochę trudno się odnaleźć w chronologii całej historii, ale właśnie to doskonale oddaje uczucia bohaterów: najpierw małej Clare, która spotyka Henry'ego, który już wszystko wie o jej przyszłości, a potem młodego Henry’ego, który jeszcze nie wie tego, co wiedziała jego starsza wersja i co wie już dorosła Clare...
Z czasem te wszystkie wyrywkowe sceny z podróży w czasie zaczynają do siebie pasować jak kawałki układanki. Pomysł Audrey Niffenegger jest naprawdę wyjątkowy, a jego realizacja – mistrzowska. Dzięki temu to, co łatwo mogło się przerodzić w banalne romansidło, jest naprawdę znakomitą powieścią, nie tylko dla wielbicieli romansów.
Na koniec pozwolę sobie jeszcze zacytować zamieszczony na okładce fragment recenzji Scotta Turowa, która wyraża także moją opinię o tej książce: "Tym, którzy twierdzą, że nie ma już fascynujących opowieści o miłości, polecam gorąco "Żonę podróżnika w czasie". To niezwykła powieść, pięknie napisana, pełna inwencji i romantyzmu, na długo pozostaje w pamięci."