„Syn chciał, bym jesień życia spędziła u niego za granicą. Dziś wcale nie żałuję, że zostałam na starych śmieciach”
„Artur, nasz syn, mieszka w Niemczech. Dzwoni rzadko, choć ostatnio coraz częściej i mówi, że martwi się, że jestem sama i że mogłabym zamieszkać z nimi za granicą. Ale jak mam zacząć od nowa, mając siedemdziesiąt dwa lata?”.

- Redakcja
Kiedy Tadeusz jeszcze żył, poranki miały sens. Robiłam herbatę, jajka na miękko i zawsze zostawiał mi ostatni kawałek masła, choć sam kochał je bardziej ode mnie. Śmiałam się z tego, mówiłam, że przez żołądek mnie sobie zdobył i przez żołądek mnie trzyma. A teraz zjadam sama wszystko i wszystko smakuje nijako.
Czułam się samotna
Nasze mieszkanie, kiedyś pełne jego kroków, chrząkania pod nosem i jego wieczornych opowieści o starych znajomych, teraz jest puste. Telewizor gada do mnie, ale nie odpowiadam. Radio gra, ale nie tańczę. Od śmierci Tadzia nawet nie śmieję się na głos.
Artur, nasz syn, mieszka w Niemczech. Dzwoni rzadko, choć ostatnio coraz częściej i mówi, że martwi się, że jestem sama i że mogłabym zamieszkać z nimi za granicą. Ale jak mam zacząć od nowa, mając siedemdziesiąt dwa lata? Bez Tadeusza, bez parku pod blokiem, bez sklepu, gdzie ekspedientka zna moje imię?
Nie mówię mu „nie”, ale też nie mówię „tak”. Boję się decyzji, boję się, że gdy tam pojadę, stracę wszystko, co trzyma mnie jeszcze tu, choćby cienką nicią.
W niedzielę telefon zadzwonił rano, kiedy miałam jeszcze niedopitą herbatę i jedną ręką głaskałam poduszkę po stronie, gdzie dawniej spał Tadeusz. Zawsze rozpoznaję dzwonek syna, specjalnie ustawiony.
– Mamo, posłuchaj mnie tylko przez chwilę – zaczął bez żadnych wstępów. – Chciałbym, żebyś przyjechała na stałe. Wszystko już przemyślałem. Mógłbym po ciebie przyjechać pod koniec przyszłego miesiąca. Będziesz miała swój pokój. U nas byłoby ci lepiej. Miałabyś nas, wnuki, opiekę…
Bałam się decyzji
Oparłam się o framugę drzwi do kuchni i spojrzałam w stronę parapetu, na którym więdły pelargonie. Milczałam. Tyle już razy poruszał ten temat, ale nigdy tak zdecydowanie.
– Arturze – powiedziałam cicho – to nie takie proste. Tu jest twój ojciec… przynajmniej jego wspomnienie. Wszystko, co miałam i co mam, jest tu.
Z drugiej strony słuchawki zapanowała cisza. Wiedziałam, że teraz przygryza wargę, jak zawsze, kiedy coś go boli, a nie wie, jak o tym mówić.
– Nie możesz być już sama, mamo – powiedział po chwili, znów spokojniej. – To już nie ten czas, żeby zamykać się w czterech ścianach i udawać, że tak ma być. My tu naprawdę chcemy cię mieć blisko.
Nie miałam siły na walkę. Słowa ugrzęzły mi w gardle, choć przecież nic nie krzyczał, niczego nie narzucał. Chciał dobrze, wiem, ale we mnie coś się buntowało.
Po rozmowie długo siedziałam w fotelu. Przypominałam sobie głos Tadeusza, jak mówił, że każdy ma swój czas i miejsce. Zastanawiałam się, czy mój czas już minął? Czy miejsce, w którym teraz jestem, to tylko cień dawnego życia. Czy tam byłoby mi łatwiej? Może. Ale czy łatwiej oznacza lepiej?
Wspomnienia wróciły
Zaczęłam porządkować szafę. Nie pakować się jeszcze, tylko sprawdzać, co można by zabrać, a co zostawić. Stare ubrania, zimowe płaszcze, które dawno przestałam nosić, pogniecione chusty. Po kolei wyciągałam z półek rzeczy, nie wiedząc, po co właściwie. Może chciałam sobie udowodnić, że jestem w stanie się ruszyć, zostawić wszystko, spakować, zamknąć rozdział?
W głębi szafy, pod stertą koców, znalazłam pudełko. Nie otwierałam go od lat. Oparłam się o łóżko i zdjęłam wieczko. Kilkadziesiąt zdjęć, nie w albumie, tylko luzem, jakby ktoś kiedyś miał je posortować, ale zapomniał. Na jednym ja i Tadeusz, siedzimy na ławce w parku, otoczeni liśćmi. Jesień. Liście miały kolor ciepłego miodu, a jego ręka leżała na moim ramieniu. Pamiętałam tamten dzień. Powiedział wtedy: „Zawsze jesienią zakochuję się w tobie od nowa”.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Kolejne zdjęcie – nasz balkon, z czasów, gdy jeszcze kwiaty wygrywały z kurzem. Tadeusz podlewał je z plastikowej butelki, którą zawsze zostawiał w kuchni, nieważne, ile razy prosiłam, żeby ją schował. Pamiętałam to, jakby to było wczoraj.
Zadumałam się
I nagle – inne zdjęcie. Ja, Tadeusz i Basia z naprzeciwka. Miała aparat, taki jeszcze na kliszę, robiła zdjęcia wszystkim na osiedlu, śmiała się, że jest naszą kronikarką. Z nią spędzałam popołudnia, piłyśmy herbatę z imbirem i narzekałyśmy na pogodę. A potem jakoś to zanikło. Przestałyśmy się odwiedzać, po śmierci Tadzia nie miałam siły na czyjąkolwiek obecność.
Spojrzałam na zdjęcie raz jeszcze. Głosy z przeszłości zaczęły się odzywać w głowie. Basia, jej śmiech, jej płaszcze w jaskrawych kolorach. Zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze tam mieszka? Czy żyje tak jak kiedyś, energiczna, głośna? Pomyślałam, że zanim wyjadę, powinnam się z nią pożegnać. Z nią i z tym wszystkim, co jeszcze mnie trzyma. Włożyłam płaszcz i wyszłam na zewnątrz.
Szłam powoli. Minęłam sklep spożywczy, potem ławkę przy fontannie – kiedyś siadaliśmy tam z gazetami, teraz siedział tylko pan z psem. Pies zaszczekał, ale nie ruszył się. I wreszcie – ławka pod starym dębem, nasza ławka. Nagle obok mnie ktoś chrząknął.
– Pani Irenka? – zapytał głos, ciepły, trochę zachrypnięty.
Podjęłam decyzję
Odwróciłam głowę. Pan Marian, który miał kiedyś warsztat niedaleko, pamiętałam, jak Tadeusz mu kiedyś pomógł z samochodem. Starszy niż go zapamiętałam, ale uśmiech ten sam.
– Pan Marian – odpowiedziałam z uśmiechem. – Minęło trochę czasu.
Usiadł obok. Nie było niezręczności, tylko spokój, jakbyśmy się widzieli wczoraj.
– Ładna jesień – powiedział po chwili.
– Tak – odparłam. – Może ostatnia taka tutaj.
Spojrzał na mnie pytająco, ale nie dopytywał. Milczeliśmy, patrząc na drzewa. Potem podniósł się i powiedział, że jeszcze tu przyjdzie. Że dobrze było tak posiedzieć.
Wróciłam do mieszkania i jeszcze zanim zdjęłam płaszcz, sięgnęłam po telefon. Wystukałam numer Artura.
– Arturze… Nie przyjadę. Jeszcze nie teraz.
Chwila ciszy.
– Ale… przecież wszystko gotowe – powiedział zaskoczony.
– A ja nie jestem gotowa. Potrzebuję jeszcze jednego spaceru, a może wielu spacerów.
Następnego dnia poszłam do Basi z naprzeciwka. Przez chwilę stałam przed drzwiami, zbierając się na odwagę. W końcu nacisnęłam dzwonek. Otworzyła niemal od razu, jakby czekała. Na twarzy miała zaskoczenie, które zaraz zmieniło się w uśmiech.
– Irena? No nie wierzę! Chodź, wchodź, już zaparzam herbatę!
Miałam swój świat
W środku niewiele się zmieniło. Ten sam obrus, te same poduszki w paprocie. Rozmowa była nieporadna tylko przez pierwsze pięć minut. Potem płynęła jak kiedyś. Basia mówiła, że też długo nie wychodziła z domu po śmierci męża, że myślała, że to już koniec. A potem nauczyła się parzyć herbatę nie tylko dla siebie. Poznała Teresę z pierwszego piętra. Zaczęły pić razem herbaty.
– Nie trzeba wyjeżdżać, żeby zacząć żyć – powiedziała. – Wystarczy czasem pójść do sąsiadki.
Zostałam na herbatę. Potem przyszła Teresa, a kilka dni później znów spotkałam Mariana. I tak zaczęły się moje nowe dni.
Minęło kilka tygodni. Nie spakowałam już ani jednej rzeczy. Walizka nadal leżała w kącie sypialni, ale ja miałam nowy rytm: śniadanie, spacer, rozmowa, herbata. Czasem tylko patrzyłam na zdjęcie Tadeusza i mówiłam mu, że wszystko w porządku. Artur dzwonił rzadziej, ale już nie pytał o wyjazd.
Irena, 72 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż widzi we mnie tylko darmową służącą, a ja jak naiwna codziennie czekam na niego z obiadem i uśmiechem”
- „5 lat czekałam, żeby kochanek zostawił dla mnie żonę. Nie sądziłam, że nasz romans skończy się na cmentarzu”
- „Siedziałam w biurze nocami, a awans dostał ktoś inny. Gdy odkryłam prawdziwy powód, szybko zwinęłam manatki z firmy”

