„Żyję od wypłaty do wypłaty, ale każda złotówka to dowód, że się nie poddaję. Tyram tylko dla dzieci”
„Pamiętam, jak ostatnio stałam na zakupach przy kasie i musiałam coś odłożyć. Brakowało mi 3 zł. Za mną ludzie przewracali oczami, kasjerka nawet nie spojrzała mi w oczy. Kasia trzymała w ręce kolorowy serek. Patrzyła na mnie z nadzieją. Odłożyłam go. I czułam, jak coś we mnie pęka”.

- Redakcja
Budzik dzwonił o piątej rano, jak co dzień. Zanim jeszcze otworzyłam oczy, czułam ból w całym ciele. Ramiona bolały, jakbym dźwigała w nocy worki z cementem, nogi miałam ciężkie jak z ołowiu. Ale wstawałam. Zawsze wstawałam. Cicho, żeby nie obudzić dzieci. Kasia i Antek spali wtuleni w siebie w jednym łóżku – w zimie kaloryfery ledwo zipały, a ja nie mogłam sobie pozwolić na dodatkowy grzejnik. Po prostu kładłam ich razem i przykrywałam wszystkim, co miałam.
Było nam ciężko
W kuchni zagotowałam wodę w starym czajniku. Wlałam ją do kubka z herbatą – najtańszą, ekspresową, z Biedronki. Kanapki miałam już przygotowane: trzy kromki chleba – dwie dla dzieci, jedna dla mnie. Cieniutko posmarowane margaryną, z plasterkiem sera. Najtańszego, ale dzieci i tak się cieszyły, że to nie sam chleb.
Zaczynałam dzień od sprzątania biur w centrum. Potem szłam prosto na kasę w osiedlowym markecie. W międzyczasie odbierałam dzieci ze szkoły, gotowałam obiad z tego, co udało się kupić na promocjach. Wieczorem pranie, rachunki, które przerażały mnie coraz bardziej – jak co miesiąc.
Pamiętam, jak ostatnio stałam na zakupach przy kasie i musiałam coś odłożyć. Brakowało mi trzech złotych. Za mną ludzie przewracali oczami, kasjerka nawet nie spojrzała mi w oczy. Powiedziała tylko: „Proszę się zdecydować, co odkładamy”. Kasia trzymała w ręce kolorowy serek. Patrzyła na mnie z nadzieją. Odłożyłam go. I czułam, jak coś we mnie pęka.
Czasem nie wiedziałam, jak przetrwam kolejny tydzień. Czasem po prostu siadałam na brzegu łóżka i patrzyłam w ścianę. Ale potem wchodziły dzieci. Przytulały się. Śmiały się. I wtedy wiedziałam, że muszę wstać. Że muszę dalej iść. Bo każda złotówka, którą zarabiałam, była dowodem. Dowodem, że się nie poddaję.
Nie potrzebowałam kazań
– Ty znowu w tym samym płaszczu? – zapytała Magda z krzywym uśmiechem, kiedy przyszłam odebrać dzieci od niej po pracy.
– A co, miałam iść w futrze? – rzuciłam żartobliwie, ale coś w jej wzroku mnie ukuło.
– Nie, tylko… ten płaszcz to chyba jeszcze z czasów liceum.
Zignorowałam komentarz. Zapięłam dzieciom kurtki, upewniłam się, że mają czapki. Kasia uściskała Magdę na pożegnanie, Antek tylko machnął ręką. Już chcieli do domu.
– Wpadnij na herbatę, pogadamy – rzuciła Magda, kiedy wychodziliśmy.
Nie chciałam. Byłam zmęczona. Ale zgodziłam się. Bo potrzebowałam chwili dorosłego towarzystwa. Dzieci puściłam do salonu, a sama usiadłam w kuchni.
– Jesteś jak cień, wiesz? – powiedziała bez ceregieli, nalewając wrzątek do kubków. – I nie mów, że wszystko w porządku, bo to widać. Ty się wykończysz w tym tempie.
Westchnęłam.
– Nie mam wyjścia, Magda.
– Zawsze jest wyjście. Może trzeba było nie rzucać szkoły, może nie trzeba było wiązać się z Tomkiem…
– Przestań – powiedziałam ostro. – Nie przyszłam tu słuchać wykładu.
– Ale ktoś ci musi powiedzieć prawdę. Nie możesz całe życie tylko walczyć i płakać wieczorami do poduszki. Masz dzieci, ale masz też siebie. O mnie też pomyśl. Mam cię dość ciągle w rozsypce.
Patrzyłam na nią zdumiona.
– Masz mnie dość? – powtórzyłam cicho. – Magda… Ja nie śpię po nocach. Chodzę do pracy jak zombiak, dzieciom szyję przytulanki z resztek materiałów, bo nie stać mnie na zabawkę. Ty masz mnie dość?
– Ja… po prostu jestem zmęczona tym, że się nie zmieniasz. Że tylko się z tym wszystkim męczysz.
– Bo może nie każdy ma luksus „zmieniania się”. Może nie każdy może sobie wybrać nowe życie, kiedy stare boli. Nie każdy ma ciebie, Magda. Rodzinę, pieniądze, wolne weekendy.
Wstałam. W oczach miałam łzy, ale nie dałam im spaść.
– Dziękuję za herbatę – powiedziałam chłodno.
Wyszłam bez pożegnania. Na klatce schodowej usłyszałam, jak Antek zapytał cicho:
– Mamo, czemu ciocia Magda krzyczała?
Nie odpowiedziałam. Głaskałam go tylko po głowie, ściskając z całych sił jego małą dłoń.
W drodze do domu myślałam o jednym: że nawet ci, którzy mają być naszymi przyjaciółmi, czasem nie rozumieją nic.
Nie było mnie stać na zabawki
– Mamusiu, a mogę zaprosić Zosię na urodziny? – zapytała Kasia, kiedy zmywałam naczynia po kolacji.
Zamarłam z mokrą szklanką w ręce. Urodziny. Zapomniałam. Wiedziałam, że to zbliża się wielkimi krokami, ale próbowałam o tym nie myśleć. Nie teraz, kiedy na koncie miałam pięćdziesiąt osiem złotych i nieopłacony prąd.
– Może w tym roku zrobimy coś tylko we trójkę, co? – zaproponowałam ostrożnie, próbując ukryć panikę.
Kasia opuściła wzrok.
– Zosia powiedziała, że na jej urodzinach była dmuchana zjeżdżalnia i dostała Barbie…
– Kochanie, ale my mamy siebie, prawda? I ja ci zrobię najlepsze naleśniki na świecie. Z dżemem truskawkowym, takim jak lubisz.
Kasia nie odpowiedziała. Poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Nie trzaskała – po prostu... zniknęła. A ja zostałam w kuchni i patrzyłam na wilgotny blat, na brudną ścierkę i pustą tubkę pasty do zębów, którą planowałam przeciąć nożyczkami, żeby starczyła jeszcze na parę dni.
Wieczorem usiadłam przy komputerze, przeglądałam ogłoszenia, wpisując: „Barbie używana”, „tanie zabawki”, „darmowe ogłoszenia”. Nic nie pasowało. Albo było daleko, albo z odbiorem osobistym, albo za 40 zł. A ja potrzebowałam cudów za 10.
Napisałam do Magdy. Nie rozmawiałyśmy od kilku dni po tej kłótni. Z ciężkim sercem wystukałam:
„Masz może coś zabawek po Iwonce, co można byłoby dać Kasi na urodziny? Nie mam kasy…”
Widziałam, że przeczytała. Długo nie odpisywała. Po 10 minutach przyszło:
„Zobaczę. Mam kilka lalek, mogę ci jutro podrzucić.”
Poczułam ulgę, ale i wstyd. Dławiący, lepki. Że proszę o stare lalki. Że nie mogę po prostu kupić mojej córce prezentu. Że jestem trzydziestodwuletnią kobietą, która liczy każdy grosz, nawet na świeczki do tortu. Ale rano wstałam i z tej resztki mąki zrobiłam ciasto naleśnikowe. Uśmiechałam się, smażąc je na starej patelni. Zrobiłam kilka z cukrem, kilka z dżemem. A potem razem śpiewaliśmy Kasi „Sto lat”, a ona dmuchnęła świeczkę wbitą w naleśnika. I wtedy naprawdę się uśmiechnęła. I to wystarczyło. Przynajmniej na chwilę.
Szefowa miała propozycję
Było po siedemnastej, kiedy zamykałam kasę i z niecierpliwością patrzyłam na zegarek. Została jeszcze tylko godzina sprzątania sklepu i mogłam biec po dzieci do sąsiadki. Marzyłam tylko o tym, żeby usiąść. Choćby na chwilę. Na skrzynce, na krawężniku, wszystko jedno.
– Justyna, poczekaj – zawołała szefowa, kiedy wychodziłam z zaplecza.
Odwróciłam się niepewnie. Pani Halina miała twarz z kamienia – wiecznie spięta, wiecznie w pośpiechu. Rzadko kiedy rozmawiała z kimś dłużej niż trzy minuty.
– Jutro potrzebuję kogoś na zmianę od szóstej do czternastej. Hanka się rozchorowała. Bierzesz?
Zamrugałam. Jutro była niedziela.
– Ale ja… mam dzieci. Obiecałam im dzień razem…
– Justyna – przerwała mi. – Dostaniesz podwójną stawkę. Ale nie licz na taryfę ulgową. Jest dostawa i dużo roboty. Jak nie ty, to znajdę kogoś innego.
Podwójna stawka.
Zacisnęłam zęby i skinęłam głową.
– Wezmę.
Kiedy weszłam do mieszkania, Antek od razu przytulił się do mojej nogi.
– Mamusiu! A jutro idziemy na spacer? Obiecałaś lody!
Zamarłam.
– Kochanie… muszę iść do pracy. Tylko jeden dzień. Potem nadrobimy, dobrze?
Kasia spojrzała na mnie znad zeszytu. Już nie pytała. Już wiedziała.
– Zawsze mówisz, że nadrobimy – szepnęła.
Poczułam, jak serce mi pęka. Wieczorem zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam.
Dzieci mnie kochają
Byłam po całym dniu w pracy, kiedy wróciłam do mieszkania – wciąż pachniało przypaloną owsianką, którą Antek próbował rano sam zrobić. Kasia siedziała przy stole i coś rysowała. Miałam ochotę tylko zrzucić buty, położyć się na podłodze i przez chwilę nie być niczyją matką, pracownicą, słuchaczką, kucharką, sprzątaczką. Chciałam być nikim.
– Mamo, patrz! – zawołała Kasia, podbiegając z kartką w ręce.
Wzięłam rysunek bez przekonania. Ale kiedy spojrzałam, aż przysiadłam na krześle.
Byłam tam ja – z uśmiechem, w fartuchu, z sercem na bluzce. Obok Kasia i Antek trzymali mnie za ręce. Nad nami było słońce i tęcza. A na górze, kulfoniastymi literami: „NAJLEPSZA MAMA NA ŚWIECIE”.
– To ty… tak to widzisz? – zapytałam cicho, głaszcząc ją po głowie.
– No przecież jesteś najlepsza. Tylko jesteś zmęczona.
Zatkało mnie. Zawsze myślałam, że dzieci nie widzą. Że tylko czują złość, frustrację, że pamiętają moje „nie teraz”, „później”, „mama musi jeszcze zrobić pranie”. A tu – ten rysunek. Ten durny rysunek na kartce z zeszytu w kratkę. I te oczy Kasi, jakby mówiły: „Nie musisz robić więcej. Już wystarczy, mamo.”
Poczułam łzy na policzkach. Ale nie były gorące i ciężkie jak zwykle. Te były lekkie. Inne. Wieczorem schowałam rysunek do teczki, w której trzymałam paragony i faktury. Takie małe skarby, których nie wolno było zgubić. Dodałam go tam – do najważniejszych dokumentów mojego życia.
Nie wiem, jak przeżyję kolejny miesiąc. Ale wiem, że przynajmniej dla niej – jestem kimś więcej niż tylko kobietą, która zawsze się spieszy i mówi, że nie ma pieniędzy.
Dam sobie radę bez niego
Zobaczyłam go przez okno – stał przy bramce, z rękami w kieszeniach, jakby był gościem, który się zawahał. Nie widziałam go od 5 lat. I nagle, po tylu miesiącach ciszy, zjawił się ot tak – jakby wyszedł tylko po papierosy.
Otworzyłam drzwi z wahaniem.
– Justyna… hej – powiedział. Głos miał cichszy niż zapamiętałam. Trochę skruszony.
– Czego chcesz, Tomek?
– Chciałem pogadać. Tylko chwilę.
Spojrzałam za siebie – dzieci były w pokoju, zajęte jakąś bajką. Wyszłam przed klatkę, nie zapraszałam go do środka.
– To mów.
– Dużo myślałem. Wiem, że nawaliłem. Ale może da się coś naprawić. Chciałbym… chciałbym być znowu blisko. Z wami. Z dziećmi.
Prychnęłam.
– Naprawić? Nie płacisz alimentów, nie dzwonisz, nie pytasz, czy mają co jeść, w co się ubrać. Myślisz, że to się naprawia słowami?
– Próbowałem. Przysięgam. Ale życie mnie przycisnęło.
– Mnie nie przyciskało? – wybuchłam. – Myślisz, że to przygoda? Praca na dwa etaty, dzieci, rachunki, choroby, szkoła…
Spojrzał na mnie bez słowa. Wreszcie wyjął z kieszeni jakąś kopertę.
– Mam coś… sto złotych. Na początek.
Nie wzięłam.
– To nie chodzi o pieniądze, Tomek. Zniknąłeś w najgorszym momencie. I teraz, kiedy stoję na nogach – chwiejnym, ale własnym krokiem – nie cofnę się.
– Czyli nie chcesz spróbować? – zapytał cicho.
– Nie chcę wracać do czegoś, co mnie zniszczyło. Nie chcę, żeby dzieci znów musiały patrzeć, jak mama płacze w nocy.
Widziałam, jak w jego oczach pojawił się cień wstydu. A może to był żal.
– Dobrze… rozumiem – powiedział i ruszył w stronę ulicy.
Nie zatrzymałam go. Wróciłam do mieszkania. Antek spojrzał na mnie.
– Kto to był?
– Ten pan sie zgubił – odpowiedziałam i przysunęłam się do dzieci, jakby samą obecnością chciałam im dać więcej niż miałam w portfelu.
Justyna, 32 lata
Czytaj także:
- „Myślałam, że idę na zwykłą kolację z kolegą. Potem wysłał mi SMS-a, którego mój mąż nigdy nie może przeczytać”
- „Mąż przez lata stronił od bliskości. Zażądałam rozwodu, gdy w końcu odkryłam, dlaczego jest taki oziębły”
- „Matka całe życie traktowała mnie jak śmiecia. Zdziwiłam się, że upokorzyła mnie nawet w testamencie”

