Reklama

Czasem budzę się wcześniej niż budzik. Tak po prostu. Otwieram oczy, patrzę w sufit i próbuję zlokalizować dźwięki w domu. Kroki Magdy w kuchni, woda lecąca z ekspresu i jej głos, niby cicho, niby do siebie, ale dobrze wiem, że ja mam to usłyszeć:

– Znów zalałeś blat…

Ciągle miała pretensje

Wstaję bez słowa, idę do kuchni, chwytam ścierkę i przecieram to, co i tak już przetarłem rano, tylko najwyraźniej nie tak, jak trzeba.

– Nie tak, Jarek… Wszystko jest w smugach – słyszę zaraz potem, kiedy zmywam talerze po śniadaniu.

Czasem myślę, że jestem w tym domu jak duch. Przesuwam się między ścianami, po cichu, żeby nie przeszkadzać. Żeby nie dać powodu. Ale nawet jak nie daję, i tak się znajdzie. Że źle pościeliłem łóżko, że kwiatki podlałem za dużo.

Najgorzej, że opowiada to wszystko przy znajomych, a ja mam się śmiać. Bo przecież Jarek to taki niezdara, Magda to ma z nim ciężko. I śmiech, zawsze śmiech. Tylko że mi do śmiechu coraz dalej.

Nie jestem leniem. Ręce mam złote – mówią w pracy. Jak coś się zepsuje, to wołają Jarka. Bo Jarek to zrobi.

W domu nikt nie widzi moich rąk, tylko to, co nie działa, albo działa, ale „nie tak”. Już nawet nie próbuję się tłumaczyć, bo po co? I tak wiem, że zrobię źle. Mój azyl to praca i pani Zosia z naprzeciwka, wdowa. Prosi czasem o pomoc, a ja idę, nie dla niej, chociaż ją lubię. Dla siebie. Bo tam, u niej, czuję się potrzebny.

Robiła mi wstyd

W tamtą sobotę wpadli znajomi Magdy. Trochę pracy, trochę ploteczek. Ja, jak zawsze, w tle. Magda poprosiła, żebym wymienił żarówkę w kinkiecie nad stołem – „bo kto to widział, żeby goście jedli w półmroku”.

Podszedłem do drabinki, odkręciłem klosz i wsunąłem nową żarówkę. Światło zapaliło się od razu. Takie małe coś, a ja sam w środku aż się ucieszyłem, że wszystko działa. I wtedy usłyszałem:

– Jarek i śrubokręt to niebezpieczne połączenie! – roześmiała się Magda.

Śmiech poszedł falą przez pokój. Aż jeden z gości, Marek chyba, ten z pracy Magdy, rzucił:

– Daj spokój, przecież dobrze zrobił. Świeci się. Czego chcieć więcej?

Magda machnęła ręką:

– Oj, przecież on wie, że żartuję.

Nie, nie wiedziałem. Bo to nigdy nie były żarty. To był system. Zawsze śmiech. Zawsze ja.

I wtedy coś we mnie pękło. Jakby balon, który nadmuchiwał się przez lata, aż w końcu nie wytrzymał.

– Nie, nie wiem – powiedziałem spokojnie, ale wystarczająco głośno, żeby zapadła cisza. – Może nie jestem aż tak głupi, żeby się śmiać z samego siebie.

Wszyscy zamilkli

Magda spojrzała na mnie z półuśmiechem. Chciała to jeszcze jakoś obrócić w śmiech, ale już się nie dało. Nie tym razem. Zrobiła tylko:

– Oj tam, oj tam… – i machnęła ręką jak zwykle.

Bez słowa poszedłem do przedpokoju, założyłem buty i wyszedłem. Drzwi zamknąłem cicho. Na klatce schodowej było chłodno. Zszedłem niżej, na ławkę przed blokiem. Usiadłem i wpatrywałem się w latarnię. Nie wiem, jak długo tam siedziałem, ale jedno było pewne: we własnym domu byłem intruzem. I wcale nie chciałem tam wracać.

Zacząłem częściej wychodzić z domu. Preteksty znajdowały się same. Ktoś coś potrzebował w pracy, ktoś na osiedlu – Jarek zawsze pomoże. Pani Zosia z parteru kiedyś mnie zatrzymała:

– Panie Jarku, gniazdko mi się rusza… Bałabym się sama.

Naprawiłem to w pięć minut. Pani Zosia stała w progu z herbatą i uśmiechem.

– Pan Jarek to złoto. Wszystko pan naprawi.

W pracy Łukasz poklepywał mnie po ramieniu:

– Stary, ty powinieneś mieć swój warsztat albo food trucka. Gotujesz lepiej niż połowa knajp w mieście.

Te słowa zostały mi w głowie na długo. Bo nikt tak nie mówił do mnie w domu.

Byłem dla niej nikim

Zacząłem wracać coraz później i pierwszy raz od dawna było mi z tym dobrze. Któregoś wieczora zadzwoniła Magda.

– Jarek, wrócisz dziś wcześniej? – zapytała niby lekko, niby z troską, ale dobrze znałem ten ton.

– Mam coś do zrobienia – odpowiedziałem.

– Znowu? Może już nie chcesz tu wracać?

Zamilkłem. I wtedy padło to, czego wcześniej sam się bałem wypowiedzieć:

– Może nie.

Rozłączyłem się.

Wieczorem siedziałem u pani Zosi.

– Nie wracam do domu, bo tam wszystko lepiej robi się beze mnie – powiedziałem, pierwszy raz tak wprost.

Pani Zosia milczała chwilę, a potem spokojnie odparła:

– To nie dom, pani Jarku. To tylko cztery ściany, jeśli pana tam nie chcą.

Pokiwałem głową. Wiedziałem, że właśnie podjąłem decyzję. ZNiknąłem jej z oczu na jakiś czas, przeprowadziłem się do kumpla.

Początkowo Magda była zła. Wściekła wręcz.

– Że niby co? Obraził się? Jak dzieciak! – wyrzucała z siebie, opowiadając sąsiadce z góry. – Przecież to tylko żarty były!

Podjąłem decyzję

Ale złość z czasem zmieniła się w coś innego. W zmęczenie. A potem – w ciszę.

– Nie wiem, co się stało z Jarkiem – powiedziała któregoś dnia do pani Zosi, gdy mijały się przed blokiem.

Pani Zosia spojrzała na nią spokojnie.

– Jego to po prostu nie bawiło – rzuciła cicho i poszła dalej.

I nagle do Magdy dotarło. Te wszystkie „żarciki”, te sceny przy znajomych... Wcale nie były śmieszne. Ale mogło być już za późno.

Mieszkałem tymczasowo u Łukasza. Spałem na rozkładanym fotelu, z kuchni pachniało czosnkiem i świeżym chlebem. Nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie poprawiał, jak kroję cebulę.

– Stary, pierwszy raz od lat czuję, że jestem sobą – powiedziałem Łukaszowi, gdy siedzieliśmy wieczorem przy piwie.

– I dobrze. Przestań być tłem. Bądź głównym bohaterem – rzucił z uśmiechem.

Zacząłem planować kursy kulinarne. Myślałem też o własnym warsztacie. Pani Zosia oddała mi stary taboret do naprawy – „bo nikt inny nie zrobi tego tak ładnie jak pan, Jarku”. I pierwszy raz od dawna czułem, że mam jakąś wartość.

Poczułem spokój

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś wrócę. Czasem nachodzi mnie taki cień tęsknoty, ale szybko znika. Bo tęsknię raczej za tym, kim chciałem być w tym związku, niż za tym, kim naprawdę byłem. A byłem tam nikim. Cieniem. Kłopotem. Niedokończonym zadaniem. Kimś, kogo trzeba było stale poprawiać, uciszać, strofować.

Dziś nie muszę już nikogo pytać, czy dobrze zrobiłem kawę. Robię rzeczy po swojemu – i one działają. A jak coś się nie uda, to najwyżej się śmieję. Sam z siebie. Bo chcę. Bo mogę.

Nie życzę Magdzie źle. Naprawdę. Mam nadzieję, że może jeszcze kogoś pokocha. Ale już nie mnie. Nie będę tam, gdzie trzeba błagać o uwagę i walczyć o szacunek. Bo może tam, gdzie nikt nie poprawia moich gestów, mogę w końcu być sobą.

Jarosław, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama