„Żona bardzo chętnie przesiadywała na siłowni. Nie sądziłem, że kryją się pod tym prywatne korepetycje z pilatesu”
„– Kim jest ten Krzysiek? – spytałem któregoś wieczoru niby żartem, kiedy po raz kolejny opowiadała o genialnych wskazówkach swojego trenera. – Trener personalny, nie pamiętasz? – uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy uciekły gdzieś w bok. – Pomaga mi trochę poza zajęciami”.

Kiedy Kasia zapisała się na siłownię, byłem z niej dumny. Chciałem wierzyć, że robi to dla zdrowia i dla siebie. Na początku towarzyszyłem jej w treningach, ale szybko się poddałem – intensywne ćwiczenia nie były dla mnie. Kasia natomiast wsiąkła w to środowisko bez reszty. Zaczęła chodzić na zajęcia prawie codziennie, kupowała nowe stroje sportowe i coraz częściej rozmawiała o treningach niż o naszym wspólnym życiu. Myślałem, że to chwilowa pasja, która z czasem minie. Nie przypuszczałem jednak, że właśnie tam, na siłowni, zacznie się coś, co zmieni nasze życie na zawsze.
Nowe hobby mojej żony
Zawsze uważałem, że odrobina ruchu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Gdy Kasia pierwszy raz powiedziała, że chce zapisać się na siłownię, nawet nie próbowałem jej od tego odwieść. Widziałem, jak się cieszyła, opowiadając o nowym grafiku zajęć, jaki ułożyła sobie z pomocą trenera. Patrzyłem na jej błyszczące oczy i czułem dumę. Myślałem: „Super, niech dba o siebie”. Ja sam nigdy nie byłem fanem sportu, ale nie miałem nic przeciwko temu, że moja żona znalazła nową pasję.
Początkowo Kasia wychodziła na siłownię dwa, trzy razy w tygodniu. Wracała zmęczona, ale uśmiechnięta. Przynosiła nowe pomysły na zdrowe odżywianie, wyciągała mnie na wspólne spacery. Przez chwilę naprawdę wydawało się, że to pozytywnie wpłynie także na mnie. Zdarzało się, że wieczorami rozciągała się na macie w salonie, pokazując mi nowe ćwiczenia.
– Zobacz, Marek, to pilates. Mega trudne, ale świetnie działa na plecy! – chwaliła się, kładąc się na podłodze i wyginając jak kotka.
Śmiałem się wtedy i próbowałem naśladować jej ruchy, choć dość szybko kończyło się to moim stękaniem i bolącym kręgosłupem. Ona zaś pokładała się ze śmiechu. Z czasem jednak zaczęła wychodzić coraz częściej. Czasem nie było jej godzinami, nawet w weekendy. Tłumaczyła, że są nowe zajęcia, próbne warsztaty, eventy. Wierzyłem jej bez zastrzeżeń. Byłem pewien, że skoro Kasia jest taka szczęśliwa, to nie mam powodów do niepokoju. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że jej nowa pasja będzie początkiem naszego końca.
Bardzo intensywnie się zaangażowała
Zauważyłem pierwsze zmiany, gdy Kasia zaczęła rezygnować ze wspólnych kolacji. Jeszcze niedawno siadywaliśmy razem przy stole, śmiejąc się z moich kulinarnych porażek i planując weekendowe wypady za miasto. Teraz coraz częściej dostawałem krótką wiadomość:
– Sorry, kochanie, zostaję dłużej na treningu. Nie czekaj z kolacją!
Nie robiłem z tego problemu. Myślałem: „Każdy ma prawo mieć swoje hobby”. Ale potem doszły inne rzeczy. Kasia prawie nie odrywała się od telefonu. Ciągle coś pisała, śmiała się do siebie, przeglądała jakieś zdjęcia. Gdy pytałem, co takiego ciekawego, tylko machała ręką.
– Grupa z siłowni, wymieniamy się pomysłami na ćwiczenia – mówiła, a jej głos był dziwnie rozbiegany.
Któregoś wieczoru, gdy wróciła wyjątkowo późno, nie wytrzymałem.
– Kasiu, wszystko w porządku? – zapytałem, kiedy opadła na kanapę obok mnie, mokra od potu i zmęczona.
– Jasne. Po prostu były dodatkowe zajęcia z pilatesu. No i... trener zaproponował indywidualne korepetycje. Chce pomóc mi dopracować technikę – odpowiedziała, odgarniając włosy z czoła.
– Indywidualne? – uniosłem brwi.
– No tak. To normalne. Na grupie trudno skupić się na jednym uczestniku. A ja naprawdę chcę robić to dobrze – dodała szybko.
Wierzyłem jej. Chciałem wierzyć. Byłem przekonany, że gdyby było coś nie tak, Kasia na pewno by mi powiedziała. Przecież byliśmy dla siebie wszystkim. Tak mi się wtedy wydawało.
Sygnały, których nie chciałem zauważyć
Minęło kilka tygodni. Kasia była jak nakręcona. Ciągle mówiła o treningach, nowych ćwiczeniach, technikach oddechowych. Czasem z entuzjazmem wtrącała: „A Krzysiek mówił, że...”, „Krzysiek pokazał mi fajne ćwiczenie na mięśnie głębokie”. Krzysiek, Krzysiek... To było imię, które coraz częściej przewijało się w naszych rozmowach.
– Kim jest ten Krzysiek? – spytałem któregoś wieczoru niby żartem, kiedy po raz kolejny opowiadała o „genialnych wskazówkach” swojego trenera.
– Trener personalny, nie pamiętasz? – uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy uciekły gdzieś w bok. – Pomaga mi trochę poza zajęciami.
Pokiwałem głową, starając się zagłuszyć ukłucie niepokoju. W końcu ufałem Kasi. Byliśmy razem od tylu lat, przeszliśmy przez dobre i złe chwile. Jak mogłem teraz podejrzewać, że coś jest nie tak? A jednak zaczęły mnie irytować drobiazgi. To, jak chowała telefon, gdy przechodziłem obok. To, że coraz rzadziej miała ochotę na zwyczajne wieczory we dwoje. Nawet w jej spojrzeniu było coś nowego – jakaś nieuchwytna rezerwa, której wcześniej nie znałem.
– Kochanie, może w weekend pojedziemy na naszą działkę? – zaproponowałem któregoś dnia, gdy wydawała się wreszcie spokojniejsza.
– W weekend mam warsztaty pilatesu. Krzysiek organizuje. Muszę tam być – odpowiedziała szybko, niemal odruchowo.
Zawahałem się, ale nie naciskałem. Chciałem wierzyć, że to tylko nowa pasja. Że nie mam powodów do obaw. Nie rozumiałem jeszcze wtedy, że najgorsze dopiero przede mną.
Pilates po godzinach
Zaczęło się od tego, że zapomniała telefonu. Leżał na komodzie w przedpokoju, mrugając cichutko powiadomieniami. Miałem go tylko położyć na szafce nocnej, ale ekran rozświetlił się w chwili, gdy brałem go do ręki. Zobaczyłem imię. Krzysiek. „Już tęsknię za twoim dotykiem...” – przeczytałem wiadomość, zanim zdążyłem zareagować.
Stałem jak wryty. Chciałem uwierzyć, że to pomyłka, żart, może zły sen. Ale wtedy pojawiła się kolejna wiadomość: „Wczoraj było magicznie. Jesteś niesamowita”. Upuściłem telefon. Zamarłem. Czułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Po kilku minutach podniosłem go i zostawiłem na swoim miejscu. Nie chciałem konfrontacji. Jeszcze nie teraz. Musiałem to przemyśleć. Zrozumieć.
Kiedy Kasia wróciła, uśmiechała się szeroko, jakby wszystko było w porządku. Pocałowała mnie w policzek, rzuciła torbę na fotel.
– Ufff, padam. Dwie godziny treningu i rozciąganie z Krzyśkiem. Ale było warto!
Spojrzałem na nią, próbując odczytać coś z jej twarzy. Czy coś się zmieniło? Czy mnie okłamywała prosto w oczy?
– Fajnie, że masz z nim taki kontakt – powiedziałem cicho, starając się, by mój głos nie zadrżał.
– No wiesz... Wspólny język. Na siłowni trzeba komuś zaufać, żeby się otworzyć – odwróciła wzrok.
Zrozumiałem, że mówiła prawdę. Właśnie się otworzyła. Tylko nie przede mną. Przede mną już dawno się zamknęła.
Gorzka prawda i decyzja
Czekałem jeszcze kilka dni. Obserwowałem. Słuchałem, jak rozmawia z nim półgłosem w łazience. Jak chowa telefon pod poduszką, gdy tylko wchodziłem do sypialni. Nie musiałem już niczego szukać. Wiedziałem wszystko. Prawda wisiała między nami, ostra jak żyletka. W piątek, zamiast iść do pracy, pojechałem pod siłownię. Siedziałem w samochodzie, obserwując drzwi wejściowe jak detektyw z taniego filmu. Gdy zobaczyłem ich razem – Kasię i Krzyśka – wychodzących w śmiechu, z jego dłonią swobodnie opartą na jej biodrze, przestało to być teorią.
– Czyli to nie tylko „trener personalny” – mruknąłem do siebie, choć wcale nie byłem zaskoczony.
Wróciłem do domu i usiadłem w kuchni. Patrzyłem w blat, nie potrafiąc zebrać myśli. Kiedy Kasia wróciła, byłem gotowy.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem, gdy tylko zamknęła drzwi.
– O co chodzi? – rzuciła od niechcenia, zdejmując buty.
– O ciebie. I o Krzyśka.
Zamarła. Cisza między nami była gęsta jak dym. Nie próbowała zaprzeczać.
– Marek... To się po prostu wydarzyło. Nie planowałam tego. Nie chciałam cię skrzywdzić – powiedziała cicho.
– Ale skrzywdziłaś – odpowiedziałem spokojnie. – I to nie przypadkiem. Tylko konsekwentnie, dzień po dniu.
Nie krzyczałem. Nie płakałem. Nie błagałem. Tego wieczoru spakowała torbę i wyszła. Nie zatrzymałem jej. Bo kiedy ktoś z własnej woli opuszcza twoje życie – nie warto trzymać go siłą.
Cisza po burzy
Minęły dwa miesiące. Kasia nie wróciła. Zabrała swoje rzeczy w ciszy, zostawiając tylko ramkę ze zdjęciem z naszych wakacji w Toskanii. Przez kilka dni nie miałem siły jej dotknąć. Potem schowałem ją do szuflady, razem z resztkami naszej przeszłości. Nie dzwoniła. Nie pisała. Słyszałem od wspólnych znajomych, że zamieszkała z Krzyśkiem. Nie miałem potrzeby tego sprawdzać. Znałem już zakończenie tej historii.
Pierwsze tygodnie były trudne. Poranki zaczynały się pustką, którą trudno było wypełnić. Chciałem krzyczeć, złorzeczyć, rzucać winą na nią, na siebie, na los. Ale z każdym kolejnym dniem robiło się... cicho. I ta cisza okazała się lepsza niż szum pozorów, w których żyliśmy przez ostatnie miesiące. Zacząłem wracać do rzeczy, które kiedyś mnie cieszyły. Odgrzebałem stary rower, zacząłem znów czytać przed snem. Odkurzyłem gitarę, której nie dotykałem od lat. Nie robiłem tego, żeby zagłuszyć pustkę. Robiłem to, bo pierwszy raz od dawna czułem, że mogę.
Czasem jeszcze śni mi się Kasia. Nie ta nowa, roześmiana przy Krzyśku. Ta stara, która przychodziła do mnie nad ranem, by zasnąć wtulona w moje ramię. Ale budzę się bez żalu. Zrozumiałem jedno – nie wszystko, co się kończy, musi być tragedią. Czasem rozpad jest początkiem. Oczyszczeniem. Ciszą po burzy.
Marek, 41 lat
Czytaj także:
- „Przepisałem firmę na córkę, a ona pozbyła się jej jak starej kanapy. Cały mój dorobek poszedł na stracenie”
- „Rok temu mąż dał mi w prezencie papiery rozwodowe. Teraz wrócił do mnie na kolanach i skamlał”
- „Mąż znikał na weekendy i wracał dziwnie radosny. Gdy zajrzałam do jego walizki, poznałam przykry sekret”

