Reklama

Nie wiem, czy ktoś jeszcze dziś wybiera w łazience płytki według natężenia porannego światła, ale my tak robiliśmy. Przykładaliśmy próbki do ścian, sprawdzając, jak zachowają się przy świetle dziennym i wieczornym. Roman mówił, że jak się buduje dom na całe życie, to wszystko musi być jak należy. Mamy cztery łazienki, każda inna. Marmur w głównej, szare mikropłytki w gościnnej, stara cegła w tej na parterze, a u góry mozaika, którą przywiozłam z Włoch. W kuchni światło wpada przez panoramiczne okno i zatrzymuje się na blacie z jasnego drewna.

Reklama

Co rano słucham ciszy, i tak właściwie przez cały dzień. Roman przemyka przez dom jak cień, najpierw sypie karmę kotu, potem prasuje koszulę, potem szczotkuje zęby. Nigdy nie rozmawiamy o tym, co czujemy. Czasem tylko pyta, czy mleko się nie skończyło.

Nie tak miało to wyglądać. Marzyliśmy o domu tętniącym życiem, w którym wnuki biegają po schodach, rano unosi się zapach świeżych bułek i słychać rozmowy z kuchni. Ale zostaliśmy sami. Magda i Łukasz są daleko, mieszkają za granicą. Przysyłają tylko filmiki wnuków, których nawet nie widziałam na żywo.

W środy przychodzi Iwona, która porządkuje dom, odkurza, wprowadza ruch. Ale najważniejsze, że zostaje na herbatę. Słucha mnie, kiwa głową, czasem dodaje coś od siebie.

Wpadliśmy w rutynę

Codziennie Roman włącza radio o ósmej. Cicho, żeby nie przeszkadzać, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała, że już wstał. Wiem, że za chwilę pójdzie do kuchni, włączy ekspres i zrobi sobie kawę. Mnie nie pyta, czy też chcę, ale zawsze robi dwie filiżanki.

– Będzie padać.

– Mhm – odparłam, patrząc na niebo.

– Trzeba będzie przyciąć żywopłot. Już za bardzo zarósł w tamtym rogu.

– Możesz poprosić Marcina, żeby pomógł.

Tak wyglądają nasze rozmowy. Zastanawiałam się, czy mąż jeszcze mnie zauważa. Nie w sensie fizycznym, ale czy widzi mnie, taką, jaka jestem dzisiaj, z moim smutkiem i tęsknotą, która we mnie siedzi i czasem boli.

– Magda ostatnio wysłała zdjęcie. Znowu coś zrobili w ogrodzie. Podobno dzieciaki mają teraz domek na drzewie – powiedziałam.

Roman spojrzał na mnie jakby musiał przypomnieć sobie, kim jest Magda.

– Aha. To dobrze, że coś robią. Przynajmniej dzieci mają frajdę – odpowiedział i znowu spojrzał w okno.

Rozmawialiśmy o niczym

Chciałam zapytać, czy nie tęskni, czy nie czuje pustki, kiedy mija dzień i nikt nie zadzwoni, ale nie miałam odwagi. On jest z tych, którzy chowają wszystko głęboko i udają, że ich to nie rusza.

Pomyślałam, że kiedyś inaczej wyglądały nasze niedziele. Dzieci budziły nas skakaniem po łóżku, Roman czytał gazety, ja robiłam kanapki na śniadanie. W kuchni pachniało ciastem, ktoś się zawsze z kimś droczył. Ten sam stół, przy którym teraz siedzieliśmy w milczeniu, wtedy był za mały dla wszystkich.

– W tym tygodniu będzie Iwona? – zapytał nagle Roman.

– Tak. W środę, jak zwykle.

– Dobrze. Bo schody znowu zakurzone. I na oknie w salonie widać smugi.

– Powiem jej.

Skinął głową i wypił ostatni łyk kawy. Potem wstał, włożył filiżankę do zmywarki i odszedł. Zostałam przy stole sama.

W każdą środę o dziesiątej przychodziła do nas pomoc domowa, Iwona, dziewczyna w wieku naszej córki. Zawsze dzwoniła do drzwi dwa razy krótko i raz dłużej – to był jej znak rozpoznawczy. Zdejmowała buty i mówiła, że najpierw łazienki, potem kurze, a potem herbata.

To ostatnie było dla mnie zawsze najważniejsze.

Czekałam na nią

– Ale się dziś zmachałam. Rano szkoła, potem jeszcze po córkę, a ona z katarem i płacze, że nie chce do przedszkola – mówiła, odkładając ściereczkę.

– Magda była taka sama – powiedziałam. – Czasem musiałam ją wnosić na rękach z szatni do sali, całą zapłakaną.

– A jak Magda teraz? – zapytała.

– Dzwoni raz w tygodniu. Z wnukami rozmawiamy tylko przez ekran.

Milczałyśmy chwilę.

– Pani Anielo… – zaczęła niepewnie. – Ja wiem, że to nie moja sprawa, ale… pan Roman to zawsze był taki milczący?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Nie. Kiedyś mówił więcej. Śmiał się nawet. Teraz wszystko trzyma w sobie, albo już nic nie ma do powiedzenia.

Zorientowałam się, że czekam na te środy bardziej niż wypadało. Nie dla sprzątanie, ale dla tej krótkiej chwili rozmowy.

Spieszyli się

Telefon zadzwonił tuż po siedemnastej. Na ekranie zobaczyłam Magdę, uśmiechniętą, z rozczochraną grzywką. W tle jej dzieci skakały po kanapie, a z kuchni dobiegał stukot garnków.

– Mamy tylko chwilkę, bo zaraz jedziemy do znajomych – powiedziała szybko.

– Jak się czujesz, kochanie? – zapytałam.

– Dobrze, dobrze. U nas wszystko w porządku. Julka, Mati, nie szalejcie, tylko ubierajcie się szybko! Pomachajcie babci!

Zobaczyłam ich tylko przez sekundę. Dzieci pomachały, coś krzyknęły, a potem zniknęły z kadru.

– A jak w szkole? – próbowałam, ale Magda już sięgała po kurtkę.

– Ojej, nie wiem… Wiesz, nie ogarniam wszystkiego, Paweł więcej z nimi siedzi przy lekcjach. Mamo, sorry, muszę lecieć! Buziaki!

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ekran zgasł. Popatrzyłam na telefon. Zdjęcie wnuków z zeszłego roku, przysłane mi przez córkę. Od dawna nieaktualne. Nie pamiętałam już, czy Mati miał pieprzyk na policzku, czy to tylko gra światła na ekranie. Wstałam, podeszłam do okna. Ogród był pusty. Nikt po nim nie biegał. Tylko stara huśtawka, którą Roman powiesił dla Magdy, bujała się smętnie na wietrze.

Aniela, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama