„Zamieszkaliśmy z teściową. Po roku powiedziała, że mamy miesiąc na wyprowadzkę, bo płacz wnuczki ją irytuje”
„– Ile jeszcze ten cyrk ma trwać? – Krystyna stała w szlafroku, z rozczochranymi włosami, ale oczy miała jak brzytwy. – Człowiek nie może się wyspać! To nie żłobek ani porodówka! – Przepraszam – odpowiedziałam cicho, jakby to mogło coś zmienić”.

- Redakcja
Nie tak wyobrażałam sobie nasze pierwsze lata małżeństwa. Miała być wynajęta kawalerka, kolacje przy świecach jedzone na podłodze i poranki z kawą wypijaną przy otwartym oknie. Miało być ciężko – owszem – ale wspólnie. Tymczasem wylądowaliśmy u Krystyny, mojej teściowej, w jej uporządkowanym do granic możliwości domu, w którym nawet zegary tykają zgodnie z jej rytmem.
Wprowadziliśmy się tam, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Michał stracił pracę, ja byłam w ciąży, a kredyt na mieszkanie okazał się pułapką. Krystyna zaproponowała pomoc. Z początku brzmiało to jak prezent od losu: „Zamieszkajcie u mnie, oszczędzicie trochę, odetchniecie”. Nawet się ucieszyłam. Myślałam, że będzie mi pomagać z dzieckiem, że stworzymy wspólny dom.
Atmosfera była ciężka
Przez pierwsze miesiące faktycznie było znośnie. Krystyna robiła nam obiady, nawet upiekła sernik z okazji moich urodzin. Ale szybko zaczęło się psuć.
Z każdą kolejną nieprzespaną nocą moje poczucie porażki rosło. Laura – nasza córeczka – płakała często. Miała kolki, nie chciała spać. A ja czułam, że nie robię niczego dobrze. Krystyna patrzyła na mnie jak na nieudolną matkę. „Trzeba ją odkładać na zimne łóżeczko, a nie tulić cały czas”, mówiła, kręcąc głową. „Dziecko wyczuje twoją słabość”. Próbowałam ją ignorować, ale jej komentarze wbijały się we mnie jak szpile.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Pranie robiłam w nocy, żeby Krystyna nie komentowała. Z każdą kolejną dobą czułam się jak lokator bez umowy, jak intruz, który zostawia za sobą bałagan i hałas. Michał? Michał pracował, wracał zmęczony, całował mnie w czoło i mówił, że wszystko się ułoży. A ja miałam wrażenie, że się rozsypuję.
Nie wiem, kiedy dokładnie Krystyna zaczęła mówić do mnie złośliwie. Ale pamiętam moment, kiedy spojrzała na mnie po kolejnym nocnym płaczu Laury i rzuciła przez zaciśnięte zęby:
– W tym domu był kiedyś spokój.
Wtedy poczułam, że coś pękło. I to nie była tylko filiżanka, którą upuściłam tego ranka n kafelki.
Pokłóciłam się z teściową
– No nie! Znowu?! – usłyszałam zza ściany po pierwszym kwileniu Laury. Była dopiero piąta trzydzieści.
Zamknęłam oczy, jakby miało to zatrzymać rzeczywistość. Dziecko wierciło się w moich ramionach, próbując zasnąć po kolejnym przebudzeniu. Szeptałam do niej uspokajająco, delikatnie kołysząc. Ale drzwi do naszej części mieszkania – saloniku z kanapą, w którym sypialiśmy – otworzyły się z impetem.
– Ile jeszcze ten cyrk ma trwać? – Krystyna stała w szlafroku, z rozczochranymi włosami, ale oczy miała jak brzytwy. – Człowiek nie może się wyspać! To nie żłobek ani porodówka!
– Przepraszam – odpowiedziałam cicho, jakby to mogło coś zmienić.
– Przepraszasz? Przepraszasz mnie od miesięcy! Dziecko płacze, ty nic nie robisz, a ja mam rano spotkanie w urzędzie!
– Ona ma kolkę, Krystyno, to nie moja wina...
– A czyja? Może moja?! – krzyknęła. – Trzeba było nie robić dzieci, jeśli się nie umie ich wychować! Nie po to was przygarnęłam, żeby teraz znosić wrzaski niemowlęcia i twoje popłakiwania w łazience!
Poczułam, jak mnie pali w gardle. Chciałam powiedzieć coś spokojnie, jak dorosła kobieta, ale słowa utknęły w środku.
– Przepraszam, że twoje życie nie wygląda jak z katalogu, ale nasza córka nie jest robotem – powiedziałam w końcu. – Staram się. Ale ty tylko stoisz z boku i krytykujesz.
– Bo jestem zmęczona! Rok tego słucham. Rok! Tego wiecznego zawodzenia i twoich nieudolnych prób bycia matką. Sprzątasz tak, że się lepi się wszystko do podłogi, gotujesz wodnistą zupę, a Michał już ledwo na oczy patrzy!
– Michał ledwo na oczy patrzy, bo pracuje po dziesięć godzin, żebyśmy mogli coś odłożyć! A ja? Ja nie mam prawa być zmęczona? Spałam dwie godziny! Dwie! A potem znów obiad, pranie, twoje mądrzenia!
Laura zawyła na nowo, przestraszona krzykami. Wzięłam ją na ręce, przytuliłam i próbowałam ją uspokoić.
– To nie miejsce na dzieci – rzuciła Krystyna. – Ten dom był zawsze spokojny. Nie tak to miało wyglądać.
– I nie miejsce na ludzi z sercem, najwyraźniej – odpowiedziałam gorzko. – Dzięki za przypomnienie, że jesteśmy tu tylko gośćmi.
Zanim Krystyna zdążyła odpowiedzieć, trzasnęłam drzwiami od salonu. Laura płakała, a ja razem z nią. W środku we mnie wrzało. To nie była pierwsza awantura. Ale pierwszy raz powiedziałam na głos to, co zawsze gryzło mnie od środka: że Krystyna nigdy nie chciała nas tu naprawdę. Chciała tylko mieć kontrolę. I wygodny punkt widzenia na cudze błędy.
Mąż mnie irytował
Michał wrócił z pracy po osiemnastej. Cisza w domu powinna go zaniepokoić, ale jak zwykle wszedł po cichu, zdjął buty i poszedł do kuchni. Stał tam, oparty o blat, popijając herbatę, gdy weszłam z Laurą na rękach.
– Twoja matka znowu dziś krzyczała – powiedziałam bez ceregieli.
– O co tym razem?
– O to, że Laura płakała. Powiedziała, że „to nie miejsce dla dzieci”. Serio?
– Karola, wiesz, jaka ona jest. Po prostu ma swoje przyzwyczajenia.
– Przestań ją ciągle tłumaczyć. Mieszkamy tu rok i ja codziennie chodzę na palcach. Gotuję pod jej gust, sprzątam. I co z tego? Dla niej i tak jestem nieudolną matką, która tylko hałasuje.
– Staram się, okej? Pracuję, odkładam, żebyśmy mogli coś wynająć...
– A kiedy? Gdy Laura pójdzie do szkoły?
Milczał. Patrzył w podłogę. A ja czułam, jak wszystko się we mnie gotuje.
– Twoja matka traktuje mnie jak intruza. A ty… ty się boisz jej sprzeciwić.
– Nie chcę konfliktów...
– Konflikt już jest! I jeśli zaraz czegoś nie zrobimy, to będziemy go ciągnąć do końca życia.
Zacisnęłam usta. Laura kwiliła cicho. Michał stał bez ruchu. I wtedy zrozumiałam – on nie stanie po mojej stronie. Nie umie.
Tego się nie spodziewałam
Przy kolacji panowała nienaturalna cisza. Michał mieszał łyżką w zupie, ja grzebałam widelcem w sałatce, Laura spała w pokoju obok. Krystyna, jak zawsze wyprostowana, z lekko uniesionym podbródkiem, piła herbatę z filiżanki z nieodłącznym talerzykiem pod spodem. Patrzyła na nas chłodno.
– Zastanawiałam się długo – powiedziała nagle. – Naprawdę chciałam, żeby wam tu było dobrze.
Unoszę wzrok. Michał też przestaje jeść.
– Ale nie potrafię już tego znieść. Hałas, bałagan, rozregulowane noce... To mnie wykańcza.
– Krystyno... – próbuję coś powiedzieć, ale unosi dłoń.
– Karolino, nie chodzi o ciebie personalnie. Po prostu… ten dom był zawsze spokojny. Z Michałem żyliśmy tu cicho, harmonijnie. A teraz... czuję się jak obca w swoim własnym domu.
– Więc co? – Michał odezwał się pierwszy raz. – Chcesz, żebyśmy się wynieśli?
– Tak – mówi bez cienia wahania. – Do końca miesiąca.
Zamarłam. Nawet Laura w sąsiednim pokoju jakby przestała oddychać.
– Mamy dziecko. Gdzie my pójdziemy w miesiąc? – powiedziałam, ledwo powstrzymując łzy.
– Jesteście młodzi, poradzicie sobie – odpowiedziała pewnością. – Ja już swoje przeżyłam. Chcę spokoju.
Michał milczał. Po prostu siedział i patrzył w stół.
– Nie sądziłam, że można tak traktować własnego syna i jego rodzinę – powiedziałam drżącym głosem.
– To mój dom i moje zasady – odpowiedziała twardo.
Wtedy pękłam. Odsunęłam talerz i wstałam od stołu, nie patrząc ani na nią, ani na Michała. Czułam się jak śmieć. Jak ktoś, kogo można wystawić na krawężnik tylko dlatego, że oddycha za głośno.
Musiałam się wyżalić
Wyszłam z domu bez słowa. Laura wtulona w chustę spała, ja pchałam przed sobą dziecięcy wózek z torbą przewieszoną przez rączkę. Szłam bez celu, byle dalej. Byle nie czuć tego zapachu odświeżacza, który Krystyna rozpylała po każdym naszym praniu. Byle nie słyszeć ciszy, którą Michał zatwierdził swoim milczeniem. Zatrzymałam się na przystanku, usiadłam na zimnej ławce i po prostu siedziałam. Patrzyłam na policzki Laury – rumiane, spokojne. Jakby nie wiedziała, że jesteśmy bezdomne.
Wyjęłam telefon. Spojrzałam na ekran. Michał nie dzwonił.
Pojechałam do Agaty – mojej przyjaciółki. Otworzyła drzwi w szlafroku, z herbatą w dłoni.
– Co się stało? – zapytała od razu.
– Wyrzucili nas – wyszeptałam. – A Michał… Michał się nie odezwał.
Usiadłyśmy w kuchni. Laura spała w kącie na kocu. Ja gadałam. Gadałam jak najęta. O wszystkim. O Krystynie. O tym, jak bardzo się starałam. O tym, jak codziennie rano myślałam, że dziś będzie lepiej. I jak nigdy nie było.
– Myślisz… że popełniłam błąd? – zapytałam w końcu. – Że wyszłam za Michała?
Agata spojrzała na mnie z troską.
– Myślę, że chciałaś wierzyć, że razem dacie radę.
Zostałam u niej do późna. W końcu wzięłam Laurę i wróciłam. W domu było cicho. Krystyna w swoim pokoju, światło zgaszone. W kuchni Michał siedział przy stole, jakby się nie ruszał od naszej rozmowy.
– Nie wiem, co mamy robić – powiedział.
Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy pomyślałam, że może on naprawdę nie wie. Że tak samo jak ja – nie ma gdzie pójść.
Mąż musi dorosnąć
Rano Laura jeszcze spała. W kuchni unosił się zapach kawy. Usiadłam naprzeciw Michała, nie dotykając jego dłoni, choć leżała tak blisko.
– Słyszałam, jak mówiłeś jej rano, że się zgadzasz – zaczęłam cicho. – Że się wyprowadzimy.
– Karola, nie miałem wyboru. Ona…
– Zawsze masz wybór – przerwałam mu. – Ale nigdy go nie podejmujesz. Bo wolisz, żeby wszystko samo się rozwiązało.
– To nie tak. Ja próbuję was wszystkich pogodzić.
– A co z nami? – zapytałam. – Czy ty w ogóle widzisz, co się dzieje z naszym związkiem?
Michał zamilkł. W jego oczach było coś, czego nie widziałam wcześniej – może wstyd, może strach.
– Karola… ja wiem, że zawiodłem. Ale to wszystko mnie przerasta. Mama… ma na mnie jakiś wpływ. Czuję się przy niej znowu jak dzieciak. Jakbym miał dwanaście lat.
– Więc może czas dorosnąć? – powiedziałam. – Bo ja mam wrażenie, że cały ten rok to był tylko jeden wielki test. I my go oblaliśmy.
Michał przygryzł wargę, nie patrząc mi w oczy.
– Nie umiem stanąć przeciwko niej. To silniejsze ode mnie.
To zdanie mnie zmroziło. I nie chodziło tylko o Krystynę. Chodziło o nas. O to, że zostaliśmy wrzuceni do tej rodziny jak do maszyny do mielenia i żadne z nas nie wiedziało, jak się z niej wydostać.
Wstałam, nie dotykając jego ramienia.
– Musimy się wyprowadzić. Ale nie wiem, czy to cokolwiek jeszcze naprawi.
Nie wiem, co będzie
Minęły trzy tygodnie. Mieszkamy teraz w małej kawalerce z balkonem, przez który wieczorem widać światła miasta. Laura ma swój kącik z łóżeczkiem, ja parzę kawę w ciszy, której nikt nie kwestionuje. Krystyna dzwoniła raz – Michał odebrał i rozmawiał z nią pięć minut. Nie pytałam, o czym.
Nie kłócimy się. Ale nie śmiejemy się też tak jak kiedyś. Michał wieczorami siedzi przy komputerze, ja zasypiam z Laurą, jakby miała mnie trzymać przy ziemi. Czasem myślę, że ta wyprowadzka nie była początkiem, tylko końcem. Że coś między nami pękło wtedy, przy tamtym stole, w tamtym milczeniu.
Zaczęłam układać w głowie plan B. Taki tylko mój. Gdyby Michał nie umiał się obudzić. Gdyby to wszystko jednak nie było „na zawsze”. Bo może czasem trzeba się wyprowadzić nie tylko z czyjegoś domu. Ale też z życia, które się okazało nie twoje.
Karolina, 32 lata
Czytaj także:
- „Obiecywali mi w pracy premię za wyniki. Zamiast kasy dostałam bon do drogerii i uścisk dłoni prezesa”
- „Mąż obsypywał mnie kwiatami i przynosił luksusowe prezenty. Myślałam, że mam księcia z bajki, a to był zwykły błazen”
- „Mąż od 3 lat śpi na kanapie, a ja w sypialni przyjmuję kogoś innego. To nie zdrada, skoro nie ma między nami miłości”

