Reklama

Z Justyną znałyśmy się od podstawówki. Była moim przeciwieństwem – pewna siebie, wygadana, zawsze w centrum uwagi. Już wtedy zwracała uwagę otoczenia swoją nietuzinkową urodą i stylem zachowania. Szybko stała się klasową gwiazdą, z którą wszystkie dziewczyny chciały się przyjaźnić. Miała charyzmę, zarażała ludzi energią i uśmiechem. Potrafiła oczarować nawet nauczycieli, którzy często przymykali oko na jej nieprzygotowanie do lekcji czy słabszą odpowiedź na zadawane przy tablicy pytania.

Ja byłam cicha, nieśmiała, raczej gdzieś z tyłu. Mimo to trzymałyśmy się razem. Może właśnie dlatego, że się uzupełniałyśmy?

Bez ciebie szkoła byłaby nudna – mówiła czasami, obejmując mnie ramieniem. – Od kogo odpisywałabym zadania z matematyki i spisywała na klasówkach z historii? – dodawała ze śmiechem, puszczając do mnie oko.

Uchodziłyśmy za papużki nierozłączki

Wierzyłam w to. Naprawdę myślałam, że jesteśmy nierozłączne. W młodszych klasach uchodziłyśmy za prawdziwe papużki nierozłączki. Razem siedziałyśmy w ławce. Razem ćwiczyłyśmy na lekcjach w-fu. Razem spędzałyśmy wszystkie przerwy, bawiłyśmy się popołudniami.

Gdzie Justyna, tam i Asia – często powtarzały nauczycielki, dając nas za przykład innym dzieciakom. – To prawdziwa przyjaźń.

Tak było także w liceum i na studiach. Wspierałyśmy się wzajemnie podczas problemów ze szkołą, z rodzicami, podczas pierwszych nieszczęśliwych miłości. Nasze drogi rozeszły się dopiero po obronie dyplomów. Każda z nas zaczęła powoli układać swoje dorosłe życie. Już nie mieszkałyśmy tuż obok siebie i nie miałyśmy czasu na częste spotkania, ale nasz kontakt nigdy całkowicie się nie urwał.

Ja znalazłam pracę, zaczęłam powoli zdobywać doświadczenie i odkładać pieniądze na wkład własny na mieszkanie. Justyna w tym czasie zaczepiła się w agencji reklamowej, gdzie szybko podbiła serca klientów. Opowiadała, że może liczyć na naprawdę fajne premie. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby z nikim się nie spotykała. Jednak moja szkolna przyjaciółka chyba nie była jeszcze gotowa na poważny związek, dlatego jej relacje zwykle dość szybko się rozpadały.

Zamieszkałyśmy razem

Kilka lat później Justyna zadzwoniła do mnie z propozycją wspólnego wynajmu mieszkania. Stwierdziła, że tak będzie taniej i całkiem wygodnie. Ja przez ten czas nigdy nie miałam już prawdziwej przyjaciółki. No wiecie, takiej od serca. Owszem, były jakieś koleżanki z pracy czy z fitness, z którymi czasami gdzieś wychodziłam. Ale w pewnym wieku już chyba trudniej mówić o przyjaźni. Raczej nawiązuje się luźne znajomości.

Ucieszyłam się więc jak dziecko, wspominając dawną zażyłość. Nie będę kłamać, że nie tęskniłam za naszymi szkolnymi czasami. Za wygłupami, ploteczkami, oglądaniem filmów aż do rana i zaśmiewaniem się przy misce popcornu z mikrofalówki. No i podział czynszu na połowę też nie był bez znaczenia.

Będzie jak dawniej – Justyna śmiała się przez telefon. – No wiesz, jak w liceum i na studiach. Filmy, wino, wspólne gotowanie pyszności i wieczorne plotki w piżamie!

Tyle że tym razem wieczory z winem wcale nie były takie beztroskie jak kiedyś. Dla mnie to wszystko skończyło się łzami i zdradą. Ale wszystko po kolei.

Zaczęła krytykować mnie na każdym kroku

Na początku wszystko było jak w bajce. Mieszkanie piękne, nowoczesne, niedaleko centrum. Justyna urządziła je ze smakiem – wszędzie kwiaty, świeczki, puchate poduszki, stylowe obrazki, modne dodatki. Czułam się trochę jak w hotelu butikowym.

Czuj się jak u siebie – mówiła, pokazując mi moją sypialnię.

Pokój był pomalowany na jasnoniebieski kolor. W oknach wisiały błękitne zasłonki z falbankami, na parapecie były ustawione fiołki alpejskie. Nawet szafka nocna w białym kolorze nie była prosta, ale miała fikuśne rzeźbienia. To nie do końca były moje klimaty. Ja wolałam minimalizm, a tutaj… Tutaj czułam się w jak sypialni urządzonej dla małej księżniczki. Ale z gustem się nie dyskutuje, dlatego machnęłam ręką na te kobiece bibeloty. Wiedziałam, że koleżanka lubi takie drobiazgi.

Ale po kilku dniach zaczęłam zauważać… dziwne rzeczy. Justyna zaczęła komentować mój styl ubierania się. Była coraz bardziej dotkliwa ze swoimi uwagami.

– Znowu ten czarny sweterek? Daj spokój, wyglądasz w nim jak bibliotekarka z lat dziewięćdziesiątych. Dziewczyno, pokaż nieco ciała, załóż coś modnego. Nie możesz prezentować się niczym misjonarka.

– Daj spokój, ja lubię taki styl – próbowałam bagatelizować jej uwagi, ale ona nie dawała za wygraną:

– Spokojnie, jeszcze zrobimy z ciebie laskę. W sobotę koniecznie idziemy na zakupy. Zamienimy te twoje babcine ciuszki na coś wystrzałowego – paplała. – Konieczny jest też fryzjer. Tak, trzeba przyciąć końcówki, nieco je wycieniować. No i ten mysi kolor, myślę, że najlepsze będzie połączenie słonecznego blondu z brązem. Tak, farbowanie jest konieczne – dodała, biorąc w palce moje włosy i przyglądając się im z bliska.

Zmieniłam temat, chociaż nie miałam najmniejszej ochoty na tak radykalne zmiany. Wiedziałam, że na pewno nie będę się dobrze czuła ani w ubraniach, ani we fryzurze, którą proponowała mi Justyna.

Potem moja koleżanka zaczęła krytykować to, co jem.

– Ty serio jesz kaszę na śniadanie? Przecież to jak dla psa, a nie człowieka – dziwiła się.

Śmiała się, niby w żartach. Ja się uśmiechałam, bo przecież to przyjaciółka. Nie chciałam robić problemów, ale czułam już, że wcale nie zachowuje się względem mnie w porządku. Dopiero po czasie zrozumiałam: ona zawsze musiała być lepsza. I zawsze robiła to moim kosztem.

Odebrała mi to, co najcenniejsze

Gdy poznałam Marka, byłam wniebowzięta. Inteligentny, zabawny, przystojny – ideał. Poznaliśmy się w księgarni (tak, serio!). Pomógł mi sięgnąć po książkę z najwyższej półki, gdy bezsilnie próbowałam stawać na palcach, żeby ją zdjąć. No cóż, wysokim wzrostem natura mnie nie obdarzyła. Rozmawialiśmy pół godziny o literaturze, a potem poszliśmy na kawę. Od tamtej pory widywaliśmy się coraz częściej.

Pewnego wieczoru zaprosiłam go do naszego mieszkania na kolację.

To Marek – powiedziałam Justynie z uśmiechem. – Opowiadałam ci o nim.

– O, cześć! – rzuciła Justyna, mierząc go od stóp do głów wzrokiem. – Myślałam, że Aśka przesadza z tymi zachwytami nad tobą. Ale nie, jednak nie – zawiesiła znacząco głos.

Wszyscy się zaśmiali. Ale ja poczułam lekkie ukłucie. Czy to był flirt? Czy tylko mi się wydawało? Niestety – nie wydawało mi się. Przekonałam się o tym z czasem.

Zaczęło się od drobnych rzeczy. Marek pisał do mnie jakoś rzadziej. Spotkania przekładał, bo ponoć miał dużo pracy. Aż w końcu, po trzech tygodniach ciszy, usłyszałam to zdanie:

– Justyna, musimy pogadać.

Wiedziałam już, co to znaczy. Tak zwykle ludzie próbują przekazać innym coś nieprzyjemnego. Ale nie spodziewałam się, że usłyszę:

– Słuchaj, przespałem się z Justyną. To był błąd… ale potem już było za późno, żeby ci powiedzieć.

Zrobiło mi się słabo. Jakby ktoś uderzył mnie w sam środek brzucha. Nie mogłam złapać oddechu.

– Co?! Z Justyną?! Przecież… jesteśmy przyjaciółkami! – krzyknęłam.

– Byłyśmy – usłyszałam zza moich pleców.

To była ona. Justyna. Stała w drzwiach kuchni z kieliszkiem wina i cynicznym uśmieszkiem.

– Ale nie przesadzaj z tą zazdrością i fochami. Nie byliście przecież nawet zaręczeni – powiedziała, jakby to dawało jej prawo do odbicia mi Marka bez żadnych konsekwencji.

Nie pamiętam, co wtedy odpowiedziałam. Chyba nic. Po prostu wybiegłam z mieszkania. Pojechałam do rodziców.

Kilka dni później dostałam krótki SMS: „Nie ma sensu, żebyś tu wracała. Twoje rzeczy spakowałam. Odbierz je, kiedy chcesz”.

Zrozumiałam, że to nie o faceta chodziło

Przez kilka tygodni nie mogłam się pozbierać. Zatrzymałam się u kuzynki, potem wynajęłam niewielką kawalerkę, z której do pracy dojeżdżałam półtorej godziny. Ale im dłużej byłam daleko od Justyny, tym więcej widziałam. To nie Marek był przyczyną. On był tylko narzędziem. Ona od zawsze mnie potrzebowała – ale tylko po to, żeby wypadać przy mnie lepiej. Żeby lśnić na moim tle. Żeby oczekiwać pomocy w imię przyjaźni. No i żeby mieć kogoś, komu można rzucić „ubrałabyś się lepiej” albo „może zrób coś z tą fryzurą”.

Zaczęłam przypominać sobie momenty z przeszłości. To, jak podczas imprezy śmiała się z mojego tańca, chociaż wiedziała, że mam na tym punkcie kompleksy. Jak flirtowała z każdym moim chłopakiem, twierdząc, że to przecież tylko żarty. Jak na studiach podbierała mi nowe ciuchy, po czym bezczelnie twierdziła, że na mnie i tak źle leżały. To nie była przyjaźń. To było jakieś dziwne współzawodnictwo, o którym tylko ja nie wiedziałam.

Odzyskałam siebie

Zaczęłam pracować nad sobą. Zmieniłam fryzurę, dołączyłam do klubu książki, zapisałam się na warsztaty pisarskie. Zaczęłam znów robić rzeczy, które kocham – dla siebie, nie po to, żeby ktoś mnie pochwalił.

Po kilku miesiącach spotkałam Marka na mieście. Był sam. Powiedział, że z Justyną dawno się rozstali. Że „zrobiła mu piekło z życia” i że żałuje swojego zachowania względem mnie.

Spojrzałam na niego i… nic nie poczułam.

– Wiesz co? Dzięki, że mi ją odebrałeś – powiedziałam. – Dzięki temu zrozumiałam, ile lat zmarnowałam na ludzi, którzy mnie nie szanowali.

Dzisiaj mam nowe życie. Poznałam nowych ludzi, prawdziwych, szczerych. Nie takich, którzy z uśmiechem wbiją ci nóż w plecy. Nikt nie próbuje mnie zmienić na siłę. Nikt nie dobija moich kompleksów.

A kiedy ktoś pyta mnie: „Jak mogłaś z nią mieszkać i nie zauważyć, jaka jest?”, odpowiadam:

– Bo chciałam wierzyć, że mam przyjaciółkę. A ona chciała mieć tylko widownię.

Już nie jestem widownią. Teraz jestem główną bohaterką własnej historii.

Joanna, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama