„5 długich lat żyłam w kłamstwie, żeby uratować rodzinę. Dla córki udawałam, że nie wiem o kochance męża”
„Była sobota. Siedziałam na kanapie w salonie, udając, że przeglądam katalog z meblami, ale myśli krążyły gdzieś indziej. Maja bawiła się w swoim pokoju, a Tomek krzątał się po kuchni, niby robił sobie kawę. Widziałam, jak co chwilę zerkasz na telefon. Gdy odezwał się dźwięk przychodzącej wiadomości, aż podskoczył”.

- Redakcja
Z zewnątrz wyglądało na to, że mam wszystko. Mąż – Tomek – przystojny, czarujący, spełniony zawodowo. Córka – Maja – cudowna sześciolatka, nasza największa duma. Dom – może na kredyt, ale z ogrodem, w spokojnej okolicy. A jednak... to wszystko było fasadą.
Od pięciu lat żyłam w kłamstwie, które sama sobie zbudowałam. Pięć lat temu – pamiętam dokładnie ten dzień – zobaczyłam wiadomość na telefonie Tomka. Nie była dla mnie. Nie była nawet dla „kolegi z pracy”. Była dla niej – Natalii. „Tęsknię. Nie mogę się doczekać, aż znowu będziemy razem.” Poczułam wtedy, jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce.
Mogłam odejść
Mogłam spakować walizki, wykrzyczeć mu w twarz, że wiem o jego zdradzie, że ma się wynosić z mojego życia. Ale nie zrobiłam tego. Patrzyłam na Maję, na jej uśmiechniętą buzię i pomyślałam: „Nie mogę jej tego zrobić.” Nie miałam odwagi, by rozwalić naszą rodzinę. Zamiast tego wybrałam milczenie. Dla niej. Dla siebie – a może bardziej z tchórzostwa, z przyzwyczajenia, z lęku przed samotnością?
Przez pięć długich lat udawałam, że wszystko jest w porządku. Kiedy pytał, czy coś się stało – mówiłam „nie”. Kiedy wracał późno z pracy, z perfumami innymi niż moje – uśmiechałam się i mówiłam, że wygląda świetnie. Kiedy Maja pytała, czy tatuś ją kocha, zapewniałam ją, że tak, najbardziej na świecie.
Ale wewnątrz… wewnątrz umierałam. Każdego dnia trochę bardziej.
– Tomek, czy możesz wreszcie posprzątać po sobie w kuchni?! Ile razy mam ci mówić, że te brudne talerze same się nie zmyją?! – krzyknęłam, stając w drzwiach kuchni. Głos mi drżał, dłonie zaciskały się w pięści. Byłam wściekła. Nie chodziło o talerze, o bałagan, o ten przeklęty kubek z niedopitą kawą na blacie. Chodziło o wszystko, o lata, które spędziłam na udawaniu, o te noce, kiedy wracał późno, pachnący jej perfumami, a ja tłumaczyłam to sobie na milion sposobów.
– Kinga, no co się znowu czepiasz? Przecież nie musisz być taka jędzowata... – mruknął, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Jędzowata?! – powtórzyłam głosem, który bardziej przypominał syk niż normalną mowę. – Może jakbyś mniej czasu spędzał w pracy, a więcej z nami, to byś wiedział, jak wygląda nasze życie!
Tomek zamarł, spojrzał na mnie, jego twarz stężała. W oczach błysnęło coś, czego dawno u niego nie widziałam – strach? Niepokój? Może wyrzut sumienia?
– Kinga... – zaczął, ale przerwałam mu, odwracając wzrok. Nie chciałam widzieć tej jego wymuszonej, obojętnej miny. Nie chciałam słuchać kolejnych kłamstw, tłumaczeń, że „to tylko praca, to tylko projekt, to tylko ona”.
– Zostaw, Tomek. Po prostu zostaw. – Moje ręce drżały, głos też. Wyszłam z kuchni, trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w salonie. Patrzyłam na zdjęcia na ścianie – uśmiechnięta Maja w ramionach Tomka, my na plaży, jeszcze wtedy, kiedy myślałam, że jesteśmy szczęśliwi. Zacisnęłam powieki. W głowie miałam jedno pytanie, które wracało jak mantra: „Ile jeszcze to wytrzymam?”
– No i co ja mam zrobić, Marta? – powiedziałam, patrząc w kubek zimnej kawy, której nawet nie miałam siły dopić. Siedziałyśmy w kawiarni, w naszym stałym miejscu przy oknie, z widokiem na ludzi spieszących się ze swoimi sprawami.
Marta oparła się na łokciach, patrząc na mnie tym swoim pełnym troski spojrzeniem. Zawsze wiedziała, kiedy nie trzeba zadawać pytań, a kiedy wyciągnąć ze mnie wszystko.
– Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam. Pięć lat, Marta. Pięć pieprzonych lat. A ja wciąż udaję, że nic się nie dzieje. Że nie widzę tych wiadomości na jego telefonie, że nie czuję jej perfum na jego koszulach, że nie słyszę, jak mówi do niej: „Nie możemy teraz rozmawiać, wiesz, że ona nie może się dowiedzieć”... – głos mi zadrżał, musiałam przerwać, bo czułam, jak łzy cisną mi się do oczu.
Marta wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej. Ścisnęła delikatnie, a potem powiedziała cicho, niemal szeptem, jakby się bała, że ktoś nas usłyszy:
– Kinga, musisz coś z tym zrobić. To cię niszczy. Patrzę na ciebie i widzę, jak gasniesz z dnia na dzień. Nie możesz tak dłużej.
– Ale jak? – szepnęłam, spuszczając wzrok. – Dla Mai… dla niej to robię. Żeby miała rodzinę. Żeby nie musiała wybierać między mamą a tatą. A Tomek… on nawet nie wie, że wiem.
– Może właśnie dlatego wciąż to robi, bo wie, że nie masz odwagi powiedzieć mu, że to koniec. – Marta odsunęła filiżankę, spojrzała na mnie twardo. – Kinga, czy ty naprawdę chcesz tak żyć? Patrzeć na siebie w lustrze i widzieć kogoś, kto pozwala się oszukiwać? Kto godzi się na bycie drugą, nieważną?
Westchnęłam ciężko. Patrzyłam na plamy z kawy na stole, na obcy świat za oknem, który wydawał się tak inny, jakby moje życie było wycięte z innego scenariusza.
Marta miała rację. Wiedziałam to
Była sobota. Siedziałam na kanapie w salonie, udając, że przeglądam katalog z meblami, ale myśli krążyły gdzieś indziej. Maja bawiła się w swoim pokoju, a Tomek krzątał się po kuchni, niby robił sobie kawę. Widziałam, jak co chwilę zerkasz na telefon. Gdy odezwał się dźwięk przychodzącej wiadomości, aż podskoczył, po czym szybko wyszedł z kuchni, jakby chciał się schować.
Podążyłam za nim po cichu, stając w przedpokoju, za drzwiami, które lekko uchylił. Słyszałam jego przyciszony głos.
– Nie teraz, mówiłem ci przecież… Jestem w domu – powiedział nerwowo.
Chwila ciszy, jakieś szmery w telefonie. Rozmawiał z nią. Byłam pewna.
– Nie rozmawiajmy o tym teraz. Będę później. Muszę kończyć – powiedział Tomek, ściszając głos jeszcze bardziej.
Nie czekałam. Weszłam do pokoju, nagle, niespodziewanie, z pulsującym bólem w skroniach. Oparłam się o framugę i patrzyłam na niego. Zamknął oczy, jakby chciał zniknąć, a potem uniósł wzrok na mnie.
– O kim rozmawiasz, Tomek? – zapytałam spokojnie, aż za spokojnie. Głos miałam lodowaty, martwy.
Tomek przełknął ślinę. Widziałam, jak jego twarz blednie, jak ręce drżą. Telefon wypadł mu z dłoni i upadł na dywan z cichym plaśnięciem.
– To… to nie to, co myślisz – zaczął, ale ja tylko uniosłam brew, nie odrywając od niego wzroku. Nie musiał mówić. Wiedziałam. Wiedziałam od dawna.
Wiedziałam, że teraz już nie odpuszczę
– To może mi powiesz, co myślę? – odezwałam się w końcu. Cicho, ale stanowczo. Patrzyłam na niego, aż w końcu uniósł głowę. Jego oczy były zmęczone, a usta drżały.
– Kinga… – zaczął, ale podniosłam rękę.
– Nie „Kinga”. Nie teraz. Mam dość. Wiem od samego początku. Ile to już będzie, 5 lat? – Z moim głosem coś się działo, był obcy, lodowaty, jakbym mówiła do niego z zaświatów.
Tomek westchnął, opuścił ramiona.
– Pięć i pół.
Pięć długich lat życia w kłamstwie. Pięć lat, kiedy myślałam, że może jeszcze się zmieni, że może to chwilowe zauroczenie, że może... że może... A to nie było „może”. To była stała, regularna zdrada.
– Nie chciałem cię zranić... – dodał cicho, jakby to miało coś zmienić. Jakby to miało cokolwiek naprawić.
– Nie chciałeś mnie zranić? – zaśmiałam się gorzko, przesuwając dłoń po stole, jakby szukała oparcia. – Tomek, ty mnie codziennie zabijałeś. Każdym swoim wyjściem, każdym „jestem w pracy”, każdym „to tylko koleżanka”. Codziennie.
Nie odpowiedział. Siedział zgarbiony, bezradny, z oczami wbitymi w stół. Czułam, jak narasta we mnie złość, rozczarowanie, wstyd. Chciałam go zniszczyć, słowami, gestami, a jednocześnie... cholernie chciałam, żeby cofnął czas, żeby powiedział, że to wszystko było nieporozumieniem, głupim żartem. Ale on tylko siedział, jakby czekał na mój wyrok.
I wtedy zrozumiałam – nic już nie będzie takie jak dawniej.
Wróciłam do domu późno w nocy. Cicho, jak złodziej, weszłam do pokoju Mai. Patrzyłam na nią, jak śpi, z kocykiem podciągniętym pod samą brodę, z różową lalką przytuloną do piersi. W półmroku widziałam jej małe, spokojne rączki, jej oddech, jej dziecięcą niewinność. I poczułam coś, co rozdzierało mnie na pół – ogromne poczucie winy.
– Przepraszam cię, kochanie – wyszeptałam, czując, jak łzy znowu napływają mi do oczu. – Przepraszam, że przez pięć lat żyłam w kłamstwie. Że pozwoliłam, by twój dom był domem pełnym ciszy, nieobecności i ukrywanych łez. Przepraszam, że tak długo bałam się zrobić to, co powinnam była zrobić.
Usiadłam na podłodze pod jej łóżkiem, skulona, bez sił. Słyszałam cichy szum ulicy za oknem, zegar w salonie, który tykał nieubłaganie, odmierzając czas, który przepadł. I wreszcie – słyszałam swoje myśli. Tysiące pytań, które rozdzierały mnie od środka: Dlaczego? Co zrobiłam nie tak? Dlaczego nie byłam dla niego wystarczająca? Czy nie zasłużyłam na szczerość?
A potem... potem przyszła złość. Powoli, jak ogień rozchodzący się po suchym drewnie. Złość na niego. Na Tomka. Na to, że przez pięć lat patrzył mi w oczy i kłamał. Że potrafił wracać do domu z jej zapachem na skórze, a potem całować mnie w policzek jakby nigdy nic. Że potrafił patrzeć na Maję, mówić jej, że jest jego najważniejszą księżniczką, a potem wybiegać z domu na kolejne „spotkanie w pracy”.
Poczułam, że już nie jestem tą samą kobietą. Coś się zmieniło. Coś we mnie pękło, i z tych kawałków powoli zaczynałam się składać na nowo. Wiedziałam, że teraz już nie będę milczeć. Nie pozwolę, by Tomek dalej żył sobie wygodnie w kłamstwie, a ja tonęła w tej codziennej pustce.
Musiałam coś zrobić. Nie wiedziałam jeszcze co, ale wiedziałam jedno – nie będę już tą kobietą, która boi się prawdy.
Kinga, 36 lat
Czytaj także:
- „Mama kazała mi podzielić się wygraną w totka z siostrą. Nie chciałam, więc ukarała mnie w testamencie”
- „Po śmierci męża byłam zbolałą wdową. Na wczasach w Hiszpanii uwierzyłam w miłość, ale los znów podstawił mi nogę”
- „Od 5 lat waham się między nudnym mężem a gorącym kochankiem. Może trójkąt wcale nie jest taki zły?”