Reklama

Miałam czterdzieści pięć lat, kiedy to się zaczęło. Z pozoru wszystko było w porządku – dom na przedmieściach, mąż od dwudziestu lat, dorosła córka. Ale wystarczyło zajrzeć pod powierzchnię, żeby zobaczyć, jak bardzo to wszystko było wydmuszką. Tomasz... mój mąż, był bardziej jak współlokator. Ostatni raz przytulił mnie bez okazji? Nie pamiętam.

Reklama

Zrobił na mnie wrażenie

Pamiętam ten dzień, kiedy Klara przyprowadziła go pierwszy raz. Stałam wtedy w kuchni, robiłam zupę dyniową i czułam się jak własna matka – zmęczona, przygarbiona, z łyżką drewnianą w dłoni i z włosami związanymi gumką sprzed dekady. Gdy wszedł, aż się wyprostowałam. Przystojny. Wysoki. Z klasą. Michał. I w dodatku miły, uroczy. Za uroczy, jak na chłopaka mojej córki.

– Mamo, to Michał – powiedziała Klara z uśmiechem, który znałam od urodzenia. – Michał, to moja mama.

– Bardzo mi miło, pani Anno – podał mi dłoń, patrząc w oczy. Nie tak zwyczajnie. Tak, jakby naprawdę patrzył.

Serce zabiło mi szybciej. Cholernie głupie uczucie. I wtedy powiedziałam sobie: To tylko zauroczenie. Przejdzie. Musi przejść.

Wieczorem, gdy Klara pomagała mi sprzątać po kolacji, zagadnęłam od niechcenia:

– Michał wydaje się sympatyczny.

– Sympatyczny? – Klara aż się roześmiała. – Mamo, on jest cudowny! Inteligentny, czuły, dowcipny... Zresztą, sama zobaczysz.

I zobaczyłam. W zbyt wielu wymiarach.

Coś się ze mną działo

Od pierwszego wspólnego obiadu nie minęło wiele czasu, a już Michał pojawiał się w naszym domu regularnie. Klara wprowadzała go coraz mocniej w nasze życie – wspólne niedziele, wypady za miasto, wieczory przy winie. Miał w sobie coś... co nie dawało mi spokoju. I nie chodziło o to, że był czarujący. To był sposób, w jaki mnie słuchał. Jakby każde moje słowo miało dla niego znaczenie.

– Pani Anno, zna się pani na filmach. Co sądzi pani o tym nowym Almodóvarze? – zagadywał z zaciekawieniem, gdy Tomasz siedział obok nas, wgapiony w telefon.

Możesz mówić mi po imieniu, Michał – odpowiedziałam kiedyś odruchowo.

Klara podniosła wzrok znad talerza i lekko się uśmiechnęła. Nic nie podejrzewała.

To był ten wieczór, kiedy Klara poszła zmywać, a Tomasz, tradycyjnie, zniknął w sypialni z laptopem. Michał został ze mną w salonie. Milczeliśmy chwilę, aż w końcu powiedział:

– Anna, jest pani... bardzo inspirująca. Naprawdę.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W głowie huczało mi tylko jedno: Nie daj się wciągnąć. Ale to spojrzenie... Czułam się wtedy jak kobieta, nie jak matka. Nie jak żona.

– Michał... nie możesz tak mówić. Jestem... jestem matką Klary – wydusiłam z siebie, zbyt cicho, by zabrzmiało to przekonująco.

Uśmiechnął się tylko. Delikatnie. Jakby znał prawdę, której ja się jeszcze bałam nazwać.

Nie powinnam tego czuć

Od tamtego wieczoru próbowałam uciekać. Dosłownie i w przenośni. Wychodziłam do pracy wcześniej, wracałam później. W weekendy udawałam bóle głowy, planowałam wyjścia do przyjaciółek, żeby tylko nie musieć patrzeć na Michała. Bo wiedziałam, że patrzenie wystarczyło, by znowu poczuć ten dziwny dreszcz.

W domu było coraz ciszej. Tomasz nie zauważał niczego. Nasze rozmowy ograniczały się do pytań: „Co na obiad?” i „Masz gdzieś moje skarpety?”. A Michał... Michał był. Obecny. Zainteresowany. Delikatny. Wystarczyło jedno jego „dzień dobry” i czułam się bardziej zauważona niż przez Tomasza przez ostatnie lata.

Nie wytrzymałam. Zwierzyłam się Marcie – mojej przyjaciółce od lat.

– Zakochałam się. Ale to nie powinno się zdarzyć – wyznałam jej cicho w jej kuchni, przy kubku herbaty, trzymając dłonie kurczowo zaciśnięte na porcelanie.

– Anna, błagam cię. Powiedz, że to nie ktoś z pracy. Że to nie ktoś... zajęty?

– To... partner Klary – powiedziałam szeptem, wbijając wzrok w stół.

Marta zamilkła. Długo. Potem tylko spojrzała na mnie twardo:

– Nie idź tą drogą. Ona ci nie wybaczy. Ty sobie nie wybaczysz.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej rozdarta. Czułam, że coś we mnie pęka. Wstyd. Ekscytacja. Strach. A on... wysłał mi SMS-a. Krótki. „Chciałbym cię znowu zobaczyć. Sam na sam.”

Była między nami chemia

To miało być tylko kilka minut. Michał przyjechał odebrać zostawioną przez Klarę książkę. Klara wyjechała na trzy dni – służbowy wyjazd, delegacja z pracy. Wzięłam głęboki oddech, zanim otworzyłam drzwi. I tak już wiedziałam, że nie powinnam była robić makijażu. Ani zmieniać bluzki na bardziej wyciętą. Ale zrobiłam to. Dla niego.

– Cześć – powiedział cicho, kiedy stanął w progu. – Przeszkadzam?

– Nie... Klara mówiła, że po coś wpadniesz – odparłam, nie patrząc mu w oczy.

Podałam mu książkę, ale nie wyszedł. Zamiast tego został w korytarzu. Cisza zrobiła się gęsta jak dym. W końcu odezwał się:

– Anna, ja... nie powinienem na ciebie patrzeć w taki sposób.

– To prawda – odpowiedziałam, choć serce waliło mi jak młot.

– Ale nie żałuję.

Zadrżałam. I wtedy zrobił krok do przodu. Stał tak blisko, że czułam jego oddech na szyi. Delikatnie uniósł rękę, jakby chciał dotknąć mojej twarzy – nie zrobił tego. Ale spojrzenie, które rzucił, mówiło wszystko.

Masz w sobie coś bardzo pociągającego... – powiedział półgłosem.

– Nie mów tak. Nie możesz – szepnęłam, cofając się o krok, choć ciało rwało się w przeciwnym kierunku.

Nie pocałował mnie. Nie dotknął. Ale wystarczyło. Iskra przeskoczyła. Usiadłam potem sama w salonie, czując się jak ktoś obcy we własnym domu. Gdy odjechał, przez godzinę nie mogłam się ruszyć. Wiedziałam, że coś się zmieniło. I już nie będzie odwrotu.

Granica została przekroczona

Unikałam go przez tydzień. Nie odbierałam telefonów, nie odpowiadałam na wiadomości. Ale Michał nie odpuszczał. Przysyłał krótkie SMS-y: „Chcę cię tylko zobaczyć”, „Proszę, porozmawiajmy”. Czytałam je nocą, leżąc obok Tomasza, który nawet nie zauważał, że od miesięcy nie potrafię już zasnąć w jego objęciach, bo on ich po prostu nie wyciągał.

W końcu pękłam. To była sobota. Klara pojechała do przyjaciółki. Wiedziałam, że nie wróci do wieczora. Michał zapytał, czy może wpaść „tylko na chwilę”. Wiedziałam, co to znaczy. A jednak powiedziałam „tak”.

Usiedliśmy w salonie. Z napięciem sączącym się z każdej sekundy.

Nie mogę przestać o tobie myśleć – powiedział nagle.

– Michał... – zaczęłam, ale nie dokończyłam. Bo wtedy mnie pocałował.

Nie był to pocałunek ukradkowy. To był ten pierwszy, prawdziwy, bezpowrotny. Taki, który zostaje w skórze, w pamięci, w sumieniu. Gdy się od niego oderwałam, czułam, jak świat kręci się za szybko. Jakby coś się właśnie rozpadło.

– To był błąd. To... nie może się powtórzyć – wyszeptałam, serce waliło mi jak oszalałe.

– To nie był błąd – odpowiedział spokojnie. – To było prawdziwe.

I pocałował mnie znów. Gdy wyszedł, przez dobre pół godziny płakałam w łazience, nie mogąc spojrzeć sobie w oczy. Wiedziałam, że straciłam kontrolę.

To musiało się wydać

Klara wróciła wieczorem, zmęczona, ale szczęśliwa. Wrzuciła torbę w kąt i podeszła mnie uściskać. A ja… zesztywniałam. Nie zasługiwałam na ten uścisk. Wiedziałam to i czułam z każdą komórką ciała. Ale jeszcze wtedy myślałam, że może się nie dowie. Że jakoś... uda się to ukryć. Nie udało się. Cztery dni później Klara wpadła do kuchni z telefonem w dłoni. Z twarzą jak z kamienia.

– Mamo, co to ma znaczyć?

Na ekranie widniała wiadomość od Michała. Krótka. Głupio romantyczna. Do mnie. Zamarłam. Poczułam, jak kolana się pode mną uginają.

– To... nie tak – zaczęłam, ale przerwała mi.

Jak mogłaś?! Jesteś moją matką! – krzyknęła, a głos załamał się jej na końcu zdania.

– Nie chciałam... Nie planowałam tego. To się po prostu stało – próbowałam, ale każde słowo brzmiało jak marna wymówka.

– Zdradziłaś mnie. Nie on. Ty. – Jej oczy płonęły. Nigdy wcześniej nie widziałam w niej takiej złości. I bólu.

Nie miałam jak się bronić. Bo nie było żadnej obrony. Jeszcze tego samego wieczoru Klara się spakowała. Michał próbował z nią rozmawiać, ale bez skutku. Odeszła. Oboje odeszli. Każde w swoją stronę.

Wszystko się skończyło

Nie wiem, ile minęło czasu, zanim znowu mogłam spojrzeć w lustro. Tydzień? Miesiąc? Czas płynął, ale mnie to nie dotyczyło. Michał zniknął. Nie próbował wrócić. Nie pisał, nie dzwonił. Klara... też nie. Wyprowadziła się do koleżanki z pracy. Próbowałam się z nią skontaktować. Bez skutku. Tomasz? On nic nie powiedział. Może domyślił się wszystkiego, może nie chciał wiedzieć. Milczał. Sypiał na kanapie z własnej woli. Zgaszony. Jakby ten dom ostatecznie się w nim wypalił. Zaczął tylko przebąkiwać o rozwodzie. A ja? Codziennie zadawałam sobie to samo pytanie:

– Czy to była miłość?

Bo jeśli tak, to dlaczego nie zostało nic? Byłam głodna bliskości, tak bardzo, że gotowa byłam wyciągnąć ręce po zakazany owoc. I zjadłam go. Czy żałuję? Nie.

Anna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama