„Wzięłam ślub bez rodziców, bo nie było ich stać na podróż do Chorwacji. Było bajecznie, a we mnie krzyczała pustka”
„Stałam na piasku boso, w sukni, o której marzyłam od liceum. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, morze szemrało cicho w tle. Goście siedzieli na białych krzesłach, muzyka delikatnie unosiła się w powietrzu, fotograf robił zdjęcia co trzy sekundy. Wszystko wyglądało jak z bajki. Ale we mnie nie było nic”.

- Redakcja
Od kilku lat mieszkam w Warszawie, gdzie pracuję w agencji marketingowej. Zawsze miałam dobre relacje z rodzicami, a z mamą byłam wręcz nierozłączna. To ona znała moje dziecięce marzenia – w tym to największe: ślub na plaży, w lekkiej sukni, przy zachodzie słońca. Gdy poznałam Jacka, wszystko wydawało się możliwe. Pochodził z zamożnej rodziny, której styl życia bardzo różnił się od mojego rodzinnego domu. Gdy zdecydowaliśmy się pobrać i zorganizować ceremonię w Chorwacji, nie przewidziałam, że cena mojego marzenia może być aż tak wysoka.
„Wiedziałam, że cię kiedyś stracę”
– Mamo, tato… Chcemy z Jackiem pobrać się w Chorwacji. Na plaży. To będzie mały, kameralny ślub – powiedziałam, starając się brzmieć lekko, choć serce waliło mi jak oszalałe.
Mama przez chwilę milczała. Wpatrywała się we mnie uważnie, a potem nagle odwróciła wzrok. Jej dłonie zaczęły nerwowo bawić się serwetką.
– W Chorwacji? – zapytała w końcu cicho. – To znaczy… musielibyśmy tam polecieć?
– No tak… Ale Jacka mama wszystkim się zajmie. Oni już zarezerwowali hotel, restaurację… – zaczęłam tłumaczyć, ale czułam, że każde słowo tylko pogarsza sytuację.
– Wiedziałam, że kiedyś cię stracę – wyszeptała. – Ale nie myślałam, że aż tak dosłownie.
Tata tylko westchnął. Patrzył gdzieś poza mnie, jakby już wtedy się poddał.
– To twoje życie, kochanie. Rób, jak chcesz – powiedział, nieco zbyt spokojnie.
Zamilkłam. W gardle miałam gulę, której nie mogłam przełknąć. Chciałam ich przytulić, przekonać, że to nic nie znaczy, że przecież to tylko miejsce… Ale dobrze wiedziałam, że to nieprawda.
Jacek powiedział, że mogą opłacić moim rodzicom podróż i pobyt, że to żaden problem. Ale znałam ojca. Nigdy by się na to nie zgodził. Duma. Honor. Albo wszyscy płacą za siebie, albo nikt. A oni nie mieli z czego.
Przez całą drogę powrotną miałam ochotę się rozpłakać. Czy moje marzenie naprawdę musiało ich wykluczać? Czy wybierając plażę w Chorwacji, odcinałam się od domu?
Między młotem a kowadłem
– Może zróbmy ślub tutaj, w Polsce – zaproponowałam Jackowi pewnego wieczoru, siedząc z kubkiem herbaty w dłoniach. – A do Chorwacji pojedźmy po prostu w podróż poślubną?
Spojrzał na mnie zaskoczony, uniósł brwi.
– Żartujesz?
– Nie. Pomyślałam, że tak będzie lepiej… dla wszystkich. Moi rodzice…
– Julka, moja mama już wszystko zapłaciła. Hotel, catering, muzykę. Mówiłem ci. To są dziesiątki tysięcy złotych. Myślisz, że teraz wszystko odwołamy?
– Nie wiem – powiedziałam cicho. – Po prostu... czuję, że robię coś złego.
– To tylko kilka dni! – rzucił zniecierpliwiony. – Nie możesz w końcu pomyśleć o sobie?
– Zawsze myślę o innych. Dlatego cierpię – odpowiedziałam, ledwie powstrzymując łzy.
W pokoju zapadła cisza. Tylko zegar na ścianie tykał uparcie, odmierzając czas, którego miałam coraz mniej na podjęcie decyzji. Czułam się jak rozciągnięta guma – z jednej strony moi rodzice i ich zawód, z drugiej Jacek i jego rodzina, cała ta ślubna machina, która już ruszyła.
Nie poznawałam siebie. Chodziłam zamyślona, przygaszona. Jacek próbował się zachowywać jak zawsze, opowiadał o detalach ślubu, o menu, o gościach… A ja tylko kiwałam głową. Coraz częściej uciekałam w pracę, byle nie myśleć.
Nie wiedziałam, gdzie jestem. W środku czułam pustkę. Tylko jedno wiedziałam na pewno – cokolwiek zrobię, ktoś będzie cierpiał. A ja razem z nim.
Wszystko wyglądało jak z bajki. Ale we mnie była pustka
Stałam na piasku boso, w sukni, o której marzyłam od liceum. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, morze szemrało cicho w tle. Goście siedzieli na białych krzesłach, muzyka delikatnie unosiła się w powietrzu, fotograf robił zdjęcia co trzy sekundy. Wszystko wyglądało jak z bajki. Ale we mnie nie było nic.
Uśmiechałam się. Przynajmniej próbowałam. Usta szły w górę, ale oczy – puste. Spojrzałam na telefon. Mama przesłała zdjęcie: ona i tata, siedzą na kanapie przed telewizorem, w rękach kieliszki z winem. Na ekranie transmisja z naszego ślubu. Mama w czerwonej sukience, tata w białej koszuli. Podpis: „Jesteśmy z tobą, kochanie. Zawsze”.
Serce mi się skurczyło.
Jacek wyglądał pięknie. Był przejęty, szczęśliwy. Chwycił mnie za rękę, kiedy ruszaliśmy do przysięgi. Kapłan mówił coś o miłości, wierności, wspólnym życiu. Widziałam poruszenie wśród gości. Wszyscy się uśmiechali. A ja tylko czekałam, aż to się skończy.
Gdy padły słowa „możesz pocałować pannę młodą”, ludzie wiwatowali. A ja uciekłam.
Nie czekałam na pierwszy taniec, na toast. Po prostu odeszłam z plaży, jeszcze w tej sukni, prosto do hotelu. Zatrzasnęłam drzwi pokoju i osunęłam się na podłogę. Płakałam. Nie z radości. Nie z emocji. Z żalu.
To był najpiękniejszy dzień mojego życia. I jednocześnie – najbardziej pusty. Jakby ktoś zorganizował teatrzyk, a zapomniał napisać scenariusza.
Popatrzyła tak, jak tylko matka potrafi
Siedziałyśmy przy kuchennym stole, tylko we dwie. Mama kroiła chleb z tym samym skupieniem, co zawsze, a ja mieszałam herbatę, która już dawno przestygła.
– Pamiętasz, jak miałaś osiem lat i wymyśliłaś, że wyjdziesz za mąż na plaży? – zapytała, uśmiechając się lekko. – Wtedy mówiłaś, że suknia będzie niebieska.
– Bo myślałam, że jak się wtopi w morze, to nikt mnie nie zobaczy i nie będzie się gapił – odpowiedziałam, siląc się na żart.
– A teraz? Już ci nie przeszkadza, że ludzie patrzą?
– Przeszkadza mi, że was nie będzie – powiedziałam, starając się nie rozpłakać.
Mama odstawiła nóż, otarła ręce w ścierkę i usiadła naprzeciwko mnie. Popatrzyła tak, jak tylko matka potrafi. Jakby widziała więcej niż ja sama.
– Nie muszę być wszędzie. Wiem, że mnie kochasz. Ale żałuję, że nie zobaczę, jak wychodzisz za mąż.
– Mamo…
– Nie mów nic. Po prostu jedź tam i bądź szczęśliwa. Choć trochę.
Milczałyśmy przez chwilę. W kuchni było cicho. Tylko zegar tykał, jak zawsze. A ja nagle poczułam, że tego czasu już nie da się cofnąć.
To śniadanie wracało do mnie przez cały czas w Chorwacji. Gdy szłam po piasku, gdy patrzyłam na Jacka, gdy uciekłam z ceremonii. Mama była daleko, a ja nie umiałam przestać słyszeć jej słów. I tego, czego nie powiedziała. I tego, co nigdy się nie wydarzy.
Prezent od rodziców wart więcej niż kasa
Po powrocie do Polski długo zwlekałam z wizytą. W końcu pojechałam. Sama. Jacek został w domu – coś tłumaczył o pracy, o zmęczeniu. Nie nalegałam. Drzwi otworzył tata. Uśmiechnął się, ale oczy miał jakieś smutne.
– Cześć, córeczko. Wejdź.
W kuchni siedziała mama, czytała gazetę. Odłożyła ją natychmiast, gdy mnie zobaczyła.
– Cześć, mamo – powiedziałam, czując, że znów się cofam do bycia dzieckiem.
Usiadłam. Nikt się nie rzucił na mnie z pretensjami, nikt nie krzyczał. Właśnie to było najtrudniejsze. To milczenie.
– Mamy coś dla ciebie – powiedział tata i wyszedł do sypialni.
Wrócił z pudełkiem owiniętym w starą chustę. Postawił je przede mną, jakby to był skarb.
– To suknia ślubna mamy – powiedział cicho. – Chcieliśmy ci ją dać na pamiątkę… ale nie było kiedy.
Rozwinęłam materiał. Suknia była prosta, koronkowa, pachniała lawendą i czymś jeszcze. Może wspomnieniem?
Nie mogłam powstrzymać łez.
– Przepraszam – wyszeptałam.
Mama podeszła do mnie, przytuliła. Delikatnie, bez słów.
– Już się nie cofniemy – powiedziała tylko. – Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa.
Nie było wielkiego pojednania. Nie było wzruszających scen. Tylko akceptacja. Cicha, skromna. I ten rodzaj smutku, który zostaje na długo, nawet jeśli się już nie płacze.
Tego dnia zrozumiałam, że miłość rodziców nie krzyczy. Czasem po prostu siedzi obok i czeka, aż zrozumiesz, co naprawdę było ważne.
Czy zrobiłabym to samo, gdybym mogła cofnąć czas?
Minęło kilka miesięcy od ślubu. Zdjęcia w ramkach wyglądają pięknie – złote światło, uśmiechy, Jacek trzymający mnie za rękę. Wszyscy mówią, że to był ślub jak z bajki. A ja wciąż nie potrafię patrzeć na te zdjęcia bez ściśnięcia w żołądku.
Rodzice nie wracają do tematu. Spotykamy się, rozmawiamy, śmiejemy się. Czasem zastanawiam się, czy zrobiłabym to samo, gdybym mogła cofnąć czas. Czy znów wybrałabym plażę, świt, suknię z jedwabiu? Czy zrezygnowałabym z marzenia, żeby nie stracić części siebie?
Nie znam odpowiedzi.
Czułam się wtedy jak ktoś, kto próbuje iść po linie rozwieszonej między dwoma światami – swoim dzieciństwem i przyszłością. I choć dotarłam na drugi brzeg, nie obyło się bez ran.
Z Jackiem jest dobrze. Kocham go. Ale czasem, gdy zasypia obok mnie, ja wciąż widzę tę starą suknię w pudełku. I czuję, że nigdy jej nie założyłam nie tylko dosłownie, ale i symbolicznie.
Julia, 28 lat
Czytaj także:
- „Jako bogata emerytka z Warszawy korzystałam z życia. A teraz przez jedno nasionko będę znowu mamą”
- „Mam 60 lat i w końcu czuję, że żyję. Uważaj stolico, bo emerytka z Warszawy idzie się bawić”
- „Ogłosiłam bunt emerytki i porzuciłam rolę usłużnej babuni. Chciałam odnaleźć młodość, a znalazłam tylko wstyd”

