„Wybrałam tanią agroturystykę na rodzinne wakacje. Właściciel od razu mi się nie spodobał, a potem było tylko gorzej”
„Z każdą godziną coś we mnie pulsowało. To nie był tylko stres, niepokój czy znużenie – to było wspomnienie. Mgliste, niewyraźne, ale gryzące mnie od środka. Patrzyłam na Bartka, kiedy przynosił nam naleśniki na śniadanie, i… wiedziałam. Znałam ten głos. Te dłonie. Ten sposób, w jaki poprawiał koszulkę na ramieniu”.

- Redakcja
Mam dwójkę dzieci, męża i etat w korporacji, który zżera mnie codziennie od środka. Wiem, brzmi jak życiorys co drugiej kobiety w tym kraju. I pewnie tak właśnie jest. Ale prawda jest taka, że ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że budzę się rano i… nie czuję nic. Nie złość, nie radość, nie ekscytację. Nic. Tylko bezbarwną rutynę.
Mój mąż, Tomek, jest w porządku. Naprawdę. Pracowity, odpowiedzialny, kocha dzieci. Tylko że… między nami już dawno nic nie iskrzy. Rozmawiamy o tym, czy trzeba wymienić filtr w zmywarce i czy Hania zjadła dzisiaj jabłko w szkole. Kiedy ostatni raz się śmialiśmy razem do łez? Nie pamiętam. Seks? Zapomnij. „Zmęczony jestem, jutro wcześnie wstaję”. A ja wieczorami leżę w łóżku i zastanawiam się, czy tak już będzie zawsze.
Któregoś wieczoru, gdy znowu przeskakiwałam między promocjami na ser żółty a wyprzedażą dziecięcych sandałów, trafiłam na stronę z agroturystyką. Zdjęcia: drewniany dom otoczony łąkami, huśtawka pod starą jabłonią, staw z pomostem. „Cisza, natura, domowe jedzenie, brak zasięgu” – głosił opis. I nagle poczułam… nadzieję. Że może tam, na chwilę, uda się uciec. Choćby tylko od tego pieprzonego dźwięku maila z pracy.
Zarezerwowałam tydzień. Tani pakiet, rodzinny domek, wyżywienie w cenie. Po prostu… spróbujemy odpocząć.
Wieczorem przy kolacji wspomniałam o tym Tomkowi.
– Zarezerwowałam agroturystykę na przyszły miesiąc – powiedziałam, starając się brzmieć lekko. – Daleko, ale podobno pięknie. Będzie cisza. Żadnego internetu.
Tomek podniósł wzrok znad zupy.
– No… brzmi nieźle. Dzieciaki się ucieszą.
– Ja się muszę oderwać – przerwałam mu, zanim zaczął mówić o rowerach i pakowaniu. – Tomek, ja się duszę. Codziennie. W pracy, w domu, we własnym ciele. Jak nie zwolnię… coś się we mnie rozwali. Serio.
Zamilkł. Po chwili odsunął talerz i powiedział cicho:
– Może nam to dobrze zrobi. Może nam wszystkim.
„Na miejscu coś nie gra”
Wjeżdżaliśmy szutrową drogą, mijając krowy leniwie pasące się na łące. W aucie dzieci piszczały na widok kur, ja w końcu odetchnęłam. Prawdziwa wieś – zero asfaltu, cisza, zieleń, odgłos świerszczy. Było dokładnie tak, jak obiecywali na stronie.
Zatrzymaliśmy się przed dużym, drewnianym domem z werandą. Nad drzwiami wisiał stary dzwonek. Tomek zatrąbił, a chwilę później na schodach pojawił się ON – właściciel.
Około czterdziestki, potargane włosy, zarost jakby zapomniał o goleniu. Uśmiechał się, ale coś w tym uśmiechu było... znajome. I lekko bezczelne.
– Państwo Kowalscy? – zapytał, schodząc po schodach i wyciągając rękę. – Bartek. Wszystko gotowe. Zapraszam.
Podałam mu dłoń. I wtedy coś mnie tknęło. Ten ton, sposób w jaki patrzył… Cholera, skąd ja go znam?
– Coś nie tak? – zapytał, z tym samym lekkim uśmiechem.
– Nie... nie. Po prostu… zmęczona jestem – skłamałam, uciekając wzrokiem.
Tomek obok wyglądał na zrelaksowanego jak nigdy. Na werandzie dzieci piszczały, Bartek wnosił walizki z jakąś aż przesadną swobodą.
Wieczorem, gdy rozpakowywaliśmy rzeczy, spojrzałam przez okno, gdzie Bartek właśnie rąbał drewno.
– Co o nim sądzisz? – spytałam Tomka.
– Spoko facet. Luźny, normalny. Fajnie, że dzieciaki mają gdzie biegać.
– Nie wiem… coś mi w nim nie pasuje – powiedziałam cicho. – Jakby był… zbyt pewny siebie.
Tomek tylko machnął ręką.
– Zrelaksuj się. Jesteśmy na wakacjach.
Tyle że ja czułam, że to dopiero początek.
Znałam ten głos
Z każdą godziną coś we mnie pulsowało. To nie był tylko stres, niepokój czy znużenie – to było wspomnienie. Mgliste, niewyraźne, ale gryzące mnie od środka. Patrzyłam na Bartka, kiedy przynosił nam naleśniki na śniadanie, i… wiedziałam. Znałam ten głos. Te dłonie. Ten sposób, w jaki poprawiał koszulkę na ramieniu.
Wieczorem, gdy Tomek usypiał dzieci, wyszłam na werandę. Bartek siedział przy stole, pił herbatę i pisał coś w zeszycie. Spojrzał na mnie bez zdziwienia, jakby czekał.
– Chcesz? – zapytał, wskazując kubek.
– To ty, prawda? – przerwałam, czując jak słowa same wychodzą mi z ust. – Poznałam cię. Studiowałam we Wrocławiu. Miałeś wtedy motor i wino w plecaku.
Zamarł. Uśmiech zniknął.
– Myślałem, że nie poznasz – powiedział cicho. – Ale po oczach… No tak, zawsze miałaś w nich ogień.
Usiadłam naprzeciwko. Serce waliło mi jak szalone.
– Ty zniknąłeś. Po prostu... z dnia na dzień. Bez słowa.
– Bo wiedziałem, że gdybym został, wszystko bym ci zepsuł – mruknął. – A miałem już talent do psucia.
Siedzieliśmy w milczeniu, tylko cykady grały w tle. W głowie słyszałam inny dźwięk – swoje myśli. Gdyby wtedy… Gdybym wybrała inaczej…
Spojrzałam przez okno. Tomek kończył czytać bajkę. Dzieci przytulały się do niego. Mój świat.
– Nie powinieneś tu być – szepnęłam.
– A może właśnie powinienem – odparł Bartek, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Znowu czułam się... zauważona
Zaczęło się od rozmów. Niewinnych, niby przypadkowych. On – przy kuchennym stole z kubkiem kawy. Ja – w piżamie, z włosami w nieładzie, wpadałam „tylko na chwilę” po mleko. I nagle zostawałam na dłużej. Bo Bartek miał w sobie coś, co sprawiało, że znowu czułam się... zauważona.
Gdy dzieci poszły spać, usiedliśmy na werandzie. Bez słów, patrząc w ciemność. I znowu wracały te wszystkie rzeczy, których nigdy nie zdążyliśmy sobie powiedzieć.
– Nie wyobrażasz sobie, ile razy chciałem do ciebie zadzwonić – powiedział któregoś wieczoru, podając mi herbatę. – Ale co bym powiedział? „Cześć, pamiętasz mnie? Tego dupka, co uciekł w środku nocy”?
– Może bym wtedy inaczej pokierowała życiem – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zatrzymać.
Milczał. Ale nie musiał nic mówić – wszystko było w jego oczach.
Kilka dni później usłyszałam go przez drzwi stodoły. Rozmawiał przez telefon. Głos miał cichy, ale słowa wryły mi się w pamięć:
– Nie wiem, co mam zrobić. Ona znowu tu jest. I... czuję, że stare uczucia wróciły, rozumiesz?
Odsunęłam się od drzwi. Ręce mi się trzęsły.
Tego samego wieczoru poszłam do niego.
– Co ty kombinujesz, Bartek? – syknęłam.
Spojrzał na mnie, jakby już wiedział, że słyszałam.
– Nic. Albo wszystko. Nigdy cię nie zapomniałem, Kaśka.
– Nie możesz tak po prostu wejść z powrotem do mojego życia – rzuciłam, próbując się nie rozpłakać.
– Ale może powinnaś się zastanowić, czy chcesz w nim zostać.
Tomek coś wyczuł
Zaczęłam unikać jego spojrzeń. Nie dlatego, że było mi obojętne. Przeciwnie – czułam, że jeżeli spojrzę jeszcze raz, jeszcze chwilę za długo, to… popłynę. A nie mogłam. Miałam męża, dzieci, życie, które – może nudne, może ciche – było moje. A on był jak burza, która znów chciała wszystko rozpieprzyć.
Tomek też coś wyczuł. Wieczorami był spięty, drażliwy. Kiedyś nawet zapytał:
– Ty coś ukrywasz?
Zamrugałam. Zaparzyłam herbatę. I nie odpowiedziałam.
Tego dnia kolacja była dziwnie napięta. Bartek podał pieczone ziemniaki, uśmiechnął się do dzieci, po czym usiadł obok mnie. Za blisko. Zbyt swobodnie. Tomek to zauważył.
– Nie musisz siadać przy mojej żonie – rzucił nagle, bez ostrzeżenia.
Bartek spojrzał spokojnie.
– Przecież tylko ziemniaki podałem.
– Wiedziałem, że coś między wami jest! – warknął Tomek, odrzucając widelec.
– Tomek, nie wiesz nic! – podniosłam głos. – To było... zanim cię poznałam. Przypadek, że on tu jest. My też jesteśmy w szoku.
Bartek milczał. Ale jego twarz – ściągnięta, z cieniem żalu – mówiła wszystko. Tomek to widział. Wstał i wyszedł trzaskając drzwiami.
Dzieci patrzyły przerażone. A ja chciałam zniknąć. Przestać istnieć. Albo cofnąć czas.
Ale nie mogłam.
Konieczna decyzja
Pół nocy przepłakałam w łazience, siedząc na zimnych kafelkach z ręcznikiem na kolanach. W głowie kłębiły się obrazy – dzieci śpiące w pokoju obok, Tomek z zaciśniętą szczęką, Bartek z oczami, które patrzyły tak, jakby znowu miał do czegoś prawo. A ja... ja nie wiedziałam, do kogo należę.
Rano spakowałam torby. Cicho, szybko. Dzieci jeszcze spały. Tomek wszedł do pokoju, jakby wiedział. Nie zapytał. Tylko patrzył.
– Odjeżdżamy – powiedziałam. – Dziś.
Bartek wybiegł, kiedy ładowałam ostatnią torbę do bagażnika. Wyszedł boso, w koszulce, z oczami rozszerzonymi jakby właśnie zrozumiał, że to naprawdę koniec.
– Kaśka, nie rób tego.
Zatrzymałam się. Odwróciłam powoli. Nie wyglądał już pewnie. Był jak ten chłopak sprzed lat, który bał się kochać zbyt mocno.
– Bartek... ja nie wiem, co czuję. Ale nie mogę rozwalić wszystkiego. Nie mogę zrobić tego dzieciom. I sobie.
Zrobił krok w moją stronę.
– Jeszcze kiedyś się spotkamy – powiedział, głosem, który drżał.
– A może już nie powinniśmy – odpowiedziałam cicho i zamknęłam bagażnik.
Odjechaliśmy, a on został. Na tym żwirze, bosy, z rękami wzdłuż ciała. Patrzył, aż zniknęliśmy za zakrętem.
„Co by było, gdyby…?”
Wracaliśmy w milczeniu. Dzieci spały z tyłu, a Tomek prowadził z zaciśniętymi ustami. Patrzyłam na mijane drzewa, na znaki, na puste pola, jakby były obcym światem. W środku miałam wyrwę. Nie z powodu Bartka – z powodu siebie. Bo coś się we mnie wydarzyło, coś pękło. I już nie da się tego skleić jak dawniej.
W mieszkaniu było duszno, mimo że uchyliłam okno. Tomek rzucił torbę w kąt i poszedł do kuchni. Nie powiedział nic. Ja też nie. Przez następne dni zachowywaliśmy się poprawnie. Wspólnie odrabialiśmy z dziećmi lekcje, sprzątaliśmy, robiliśmy zakupy. Ale między nami wciąż było coś niedopowiedzianego. Cisza, która bolała bardziej niż krzyk.
Wieczorem leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit.
„Co by było, gdyby…?”
Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jestem matką, żoną, kobietą, która przez chwilę poczuła, że żyje. A potem znowu wróciła tam, gdzie trzeba być odpowiedzialną.
Czy zrobiłam dobrze? Nie wiem. Czas pokaże.
Bartek wraca czasem w snach. I w tych krótkich momentach, kiedy znowu jestem sama, myślę: może w innym życiu.
Ale nie w tym. W tym życiu uczymy się siebie na nowo. Ja i Tomek. Powoli, bez gwarancji. I choć nie wszystko się kończy, nie wszystko też trwa.
I może tak właśnie musi być.
Kasia, 34 lata
Czytaj także:
- „Zabraliśmy rozwiedzionych rodziców na wspólny urlop. Kolacja pod chmurką odsłoniła dawne rany”
- „Wspólne konto zniszczyło nasz związek i moją niezależność. Nie mogłam nawet kupić podpasek bez pretensji”
- „Codziennie udawałam idealną matkę w internecie. W rzeczywistości nawet nie lubię swojego syna”

