Reklama

Przysiadłam na brzegu kanapy, z kubkiem kawy, która dawno zdążyła wystygnąć. Był piątek po południu, dzieci bawiły się w pokoju obok, a ja z ulgą oddychałam po tygodniu pełnym obowiązków. I wtedy zadzwonił domofon.

– Kto to? – mruknęłam pod nosem, odkładając kubek.

– To ja, Iwona – usłyszałam znajomy, chłodny głos. Zrobiło mi się gorąco. Znowu przyszła bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi z wymuszonym uśmiechem.

– O, cześć… – rzuciłam, a w środku czułam, jak serce mi przyspiesza.

Iwona wkroczyła do salonu jak do siebie, rozejrzała się krytycznym wzrokiem po mieszkaniu. W dłoni trzymała kopertę. Usiadła naprzeciwko mnie, zakładając nogę na nogę.

– Kasia, chciałam ci coś dać – powiedziała powoli, podając mi kopertę.

Spojrzałam na nią podejrzliwie. Otworzyłam. W środku znajdował się elegancki voucher – „Weekend w górach. Dla dwóch osób – Ty i Twoja Teściowa”. Na chwilę odebrało mi mowę.

– To… to dla mnie? – zapytałam niepewnie.

– Dla nas – poprawiła mnie szybko. – Pomyślałam, że to dobry moment, żeby się lepiej poznać.

Próbowałam zapanować nad emocjami. Czułam, jak serce wali mi w piersi. Coś tu nie grało.

– Dlaczego to robisz, Iwona? – spytałam wprost, wpatrując się w nią uważnie.

Uśmiechnęła się lekko, ale w jej oczach dostrzegłam cień zniecierpliwienia.

– Chciałabym, żebyśmy w końcu się zrozumiały – odpowiedziała wymijająco. – Przecież obie jesteśmy kobietami, rodziną. Szkoda, żebyśmy się nie dogadywały.

Patrzyłam na nią z mieszanką zaskoczenia, podejrzliwości i… niechęci. Może rzeczywiście chciała coś naprawić? A może to była kolejna gra, w którą zamierzała mnie wciągnąć?

Zacisnęłam palce na kubku i odwróciłam wzrok. W głowie miałam tysiące myśli. Czy to była szczera propozycja? Czy chciała mnie zmanipulować? A może liczyła, że będę jej wdzięczna i przyznam, że nie jest taka zła?

– Dziękuję… to miłe – powiedziałam w końcu, choć słowa paliły mnie w gardło. Czułam, że muszę się zgodzić – z czystej ciekawości, ale i trochę z przekory.

– Cieszę się, że tak to widzisz – uśmiechnęła się Iwona i wstała, zbierając się do wyjścia. – Spakuj coś wygodnego, wyjeżdżamy jutro rano.

A ja siedziałam jeszcze długo po jej wyjściu, patrząc na kopertę leżącą na stole, jakby miała za chwilę ożyć i mnie ugryźć. I nagle poczułam – coś się wydarzy. Tylko co?

Początek wyjazdu i narastające napięcie

Siedziałam w samochodzie obok Iwony, ściskając dłonie na kolanach, jakbym trzymała się kurczowo resztek zdrowego rozsądku. Droga wiła się przez lasy i pola, a w aucie unosił się zapach jej perfum – mocnych, duszących, takich, które zawsze kojarzyły mi się z pretensjami i krytyką.

– Widzisz, jak dobrze ci zrobi zmiana otoczenia – powiedziała Iwona, patrząc na mnie w lusterku wstecznym z uśmiechem, który przypominał mi o jej przewadze.

– To nie miejsce zmienia problemy, tylko ludzie – rzuciłam cicho, nie odrywając wzroku od mijanych drzew.

– Ludzie też się zmieniają – dodała po chwili z dziwnym tonem, jakby mówiła o kimś innym, ale tak naprawdę patrzyła na mnie.

Milczałam. A w mojej głowie pulsowały obrazy: jak mówiła, że źle gotuję, że dziecko za cienko ubrane, że Piotr potrzebuje porządnej żony, nie takiej roztrzepanej, jak ja. Każde słowo, każdy przytyk – to wszystko wracało teraz z całą mocą, a jej niby-życzliwy ton brzmiał jak zgrzyt metalu po szkle.

Kiedy dotarłyśmy na miejsce, moim oczom ukazał się drewniany domek na skraju lasu. Z zewnątrz wyglądał uroczo – góralskie zdobienia, mały taras, a w oddali góry jak z pocztówki. Ale w moim sercu buzowało coś innego – niepokój, który ściskał gardło.

– Widzisz? Spokój, cisza… To idealne miejsce, żeby sobie wszystko poukładać – powiedziała Iwona, rozglądając się z zadowoleniem. – No, co tak stoisz? Pomóż mi z bagażami.

– Jasne – mruknęłam, zaciskając zęby.

W środku domek był przytulny, ale już po chwili Iwona zaczęła swoje rządy.

– Tutaj zostawimy buty, bo nie chcę, żebyś wnosiła błoto do salonu – rzuciła, wskazując na wycieraczkę, jakbym była jej służącą. – A śniadania będziemy jeść o dziewiątej, bo inaczej rozleniwimy się zupełnie.

– Okej… – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem, a w środku czułam, że powoli zaczynam się gotować.

Przy kolacji, którą przyrządziła – oczywiście po swojemu – zaczęła mówić o Piotrze.

– Wiesz, on zawsze lubił porządek. Dlatego pewnie czasem go to denerwuje, że jesteś taka… roztrzepana.

Zatrzymałam się z widelcem w połowie drogi do ust. Patrzyłam na nią, a w mojej głowie kotłowały się myśli: Naprawdę? Teraz? Przy stole?

– Każdy ma swoje wady – odpowiedziałam lodowatym tonem, próbując utrzymać twarz pokerzystki.

– Oczywiście – odparła, kiwając głową, jakby mnie poklepywała po ramieniu. – Ale wiesz, my kobiety powinnyśmy się wspierać, a nie obrażać o prawdę.

Chciałam jej coś powiedzieć, naprawdę, ale połknęłam słowa razem z gorzkim smakiem sałatki. Bo wiedziałam, że jeśli teraz wybuchnę, ten weekend zamieni się w piekło. A może i tak się zamieni?

Wieczorem, kiedy leżałam w swoim pokoju, patrząc na sufit, usłyszałam, jak Iwona chodzi po domu – jej kroki były równe, pewne, jakby to ona była tutaj gospodynią, a ja tylko przypadkowym gościem.

Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam. Co ja sobie myślałam, zgadzając się na ten wyjazd? Ale było za późno na odwrót.

Musiałam to wytrzymać. Pytanie tylko, jak długo dam radę.

Wygarnęłam wszystko teściowej

Siedziałyśmy przy ognisku, a wokół nas cisza nocy była niemal namacalna. Wiatr poruszał gałęziami, a ogień trzaskał, rzucając ciepłe światło na nasze twarze. Płomienie hipnotyzowały mnie, ale jednocześnie czułam, jak w środku coś mnie rozsadza. Nie wytrzymałam.

– Wiesz co, Iwona? – zaczęłam cicho, patrząc w ogień, ale czując jej spojrzenie na sobie. – Zawsze musisz mieć rację, zawsze krytykujesz… Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedziałaś coś, co nie brzmiało jak przytyk.

– Kasia, przesadzasz – odparła, odchylając się do tyłu i wzdychając ciężko, jakby już była zmęczona tą rozmową, zanim na dobre się zaczęła. – Zawsze myślałam, że ci pomagam, doradzam.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Pomagasz? Doradzasz? – wyrzuciłam z siebie z goryczą. – Mówiąc, że źle gotuję, że Piotr na pewno żałuje ślubu, że dzieci mają za cienkie kurtki, bo „matka nie zna się na niczym”?

Ogień zasyczał, jakby odpowiadając na mój wybuch. Iwona zamilkła na moment.

– Nie wiedziałam, że to tak odbierasz – odezwała się ciszej. – Chciałam dobrze. Bałam się, że stracę Piotra… że mnie odsuniecie, że nie będę potrzebna.

Spojrzałam na nią zaskoczona. W jej oczach dostrzegłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – smutek. Prawdziwy, szczery smutek.

– Bałaś się? – powtórzyłam, czując, jak moje serce przyspiesza. – Więc dlatego mnie krytykowałaś? Bo się bałaś, że Piotr mnie kocha, że ma rodzinę?

Iwona skinęła głową, a w jej oczach zalśniły łzy. Nie próbowała ich ocierać.

– On był całym moim światem. Byłam sama, od kiedy ojciec Piotra odszedł… Myślałam, że jak będę najlepsza, najsilniejsza, to go przy sobie zatrzymam. A potem pojawiłaś się ty – młoda, uśmiechnięta, z Piotrem zapatrzonym w ciebie jak w obrazek. I ja zostałam sama…

Patrzyłam na nią, a moje emocje były jak wir – gniew mieszał się z litością, żal z ulgą.

– Wiesz, jakie to dla mnie było? – powiedziałam cicho, głos mi drżał. – Siedzieć w domu z dziećmi, a potem słyszeć, że powinnam lepiej wychowywać, lepiej gotować, lepiej wyglądać? Czułam się jak nic niewarta. Jak ktoś, kto nigdy nie spełni twoich oczekiwań.

– Przepraszam – szepnęła Iwona, a te dwa słowa brzmiały tak, jakby ważyły tonę.

Nagle zrobiło się… ciszej. Jakby ten ogień wypalił z nas wszystkie złości, a zostawił tylko zmęczenie i jakieś dziwne, ledwo uchwytne porozumienie.

Nie powiedziałam już nic. Siedziałyśmy w ciszy, patrząc w płomienie, a iskry tańczyły nad nami jak małe, ulotne wspomnienia.

I pierwszy raz od dawna poczułam, że może… może coś się zmieni.

Wspólne zrozumienie i refleksje

Obudziłam się wcześnie rano. Słońce leniwie zaglądało przez okno, a cisza w domku była inna niż wczoraj – jakby lżejsza, mniej napięta. Z kuchni dochodził delikatny dźwięk – Iwona krzątała się przy kawie. Weszłam tam nieśmiało, jakby nie byłam pewna, czy po wczorajszym wieczorze wszystko wróci do normy, czy może jednak coś się zmieniło.

– Kawa? – zapytała, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Nie tym ironicznym, dobrze mi znanym. Innym – spokojnym, cichym, może… szczerym?

– Chętnie – odpowiedziałam, siadając przy stole.

Przez chwilę piłyśmy w milczeniu, patrząc za okno. Gdzieś daleko słychać było szum strumyka i ptasie trele.

– Wiesz… – zaczęła Iwona, mieszając kawę – może za bardzo chciałam być potrzebna. Po prostu… zawsze czułam, że muszę coś robić, mówić, pomagać. Może to wychodziło niezręcznie, ale… bałam się, że jeśli przestanę się wtrącać, to nikt mnie już nie będzie potrzebował.

Zaskoczyła mnie tą szczerością. I chyba trochę rozbroiła.

– A ja za bardzo chciałam, żebyś przestała się wtrącać – przyznałam, spuszczając wzrok na filiżankę. – Chciałam, żebyś po prostu dała mi spokój. A teraz widzę… że może to nie było takie proste.

Zamilkłyśmy na chwilę. Czułam, jak coś się we mnie przesuwa, jakby ten ciężar, który nosiłam od dawna, robił się lżejszy.

– Wiesz… – zaczęła znów Iwona, cicho – jak Piotr się urodził, myślałam, że to będzie wszystko. Że już zawsze będę dla niego najważniejsza. A potem dorósł, poznał ciebie, założył rodzinę… I ja zostałam na uboczu. Nie umiałam tego znieść.

Patrzyłam na nią, a w moim sercu mieszały się emocje. Wściekłość za te lata uwag i krytyki. Ale też… coś, co wyglądało jak współczucie. Jak zrozumienie.

– Nie musimy być dla siebie jak matka i córka – powiedziałam po chwili. – Ale może… możemy się przynajmniej szanować.

Iwona skinęła głową, a w jej oczach zobaczyłam coś nowego. Może… odrobinę ciepła?

– Chciałabym spróbować – powiedziała cicho.

Wtedy, po raz pierwszy od początku tego wyjazdu, poczułam, że może… naprawdę coś się zmieni.

Powrót do domu i nowe początki

Wracałyśmy w milczeniu, ale to było inne milczenie niż wcześniej. Już nie pełne napięcia, nieprzyjemnej ciszy, ale raczej… ciszy po burzy. W radiu leciała jakaś łagodna piosenka, a ja patrzyłam na krajobrazy za szybą, myśląc o tym, co się wydarzyło przez te kilka dni.

Kiedy Iwona zatrzymała samochód pod naszym blokiem, spojrzała na mnie z uśmiechem – lekko nieśmiałym, jakby dopiero teraz zaczynała rozumieć, że nie wszystko można kontrolować.

– Kasia… dziękuję – powiedziała cicho.

– Za co? – zapytałam, trochę zaskoczona.

– Za to, że… dałaś mi szansę. I za ten wyjazd. Myślę, że obie czegoś się nauczyłyśmy.

Skinęłam głową, chociaż w sercu wciąż miałam mętlik. Ale czułam, że może… to nie była zmarnowana podróż.

Weszłam do mieszkania, a Piotr od razu wybiegł z kuchni.

– Jak było? – zapytał, podchodząc z lekkim niepokojem, jakby bał się usłyszeć, co powiem.

– Nie wiem, czy polubiłyśmy się z Iwoną – zaczęłam, zdejmując buty – ale… może zaczęłyśmy się rozumieć.

Piotr uniósł brwi, zaskoczony.

– Naprawdę?

– Naprawdę – potwierdziłam, a on przyciągnął mnie do siebie i przytulił.

Wieczorem, gdy dzieci spały, leżałam na kanapie i myślałam o tej całej sytuacji. Nie wiedziałam, co będzie dalej – czy Iwona znowu wróci do swoich starych przyzwyczajeń, czy naprawdę spróbuje coś zmienić. Ale wiedziałam jedno: ja się zmieniłam.

Poczułam, że potrafię postawić granice. Że mogę być spokojna, ale też stanowcza. Że nie muszę być wiecznie na straconej pozycji.

Kiedy Iwona zadzwoniła dwa dni później i zapytała, czy może wpaść na kawę – nie zadrżałam z nerwów. Odpowiedziałam spokojnie:

– Jasne, ale nie mam za dużo czasu.

Bo wiedziałam, że mam prawo do swojego życia.

I chyba pierwszy raz od dawna poczułam, że to ja o nim decyduję.

Ona musi się z tym pogodzić

Czasami myślę, że ten weekend w górach był jak operacja na otwartym sercu – bolesna, ryzykowna, pełna emocji, ale potrzebna, by coś wreszcie się zmieniło.

Patrzę teraz na Iwonę inaczej. Nie jak na wroga, który tylko czeka, żeby mnie skrytykować, ale jak na kobietę, która też się czegoś boi. Boi się samotności, boi się, że jej syn odejdzie, boi się, że nie będzie już dla nikogo ważna.

A ja? Ja się boję, że znowu dam się wciągnąć w tę grę, w której muszę zasłużyć na jej akceptację. Ale teraz wiem jedno – nie muszę. Mogę być sobą. Mogę mówić „nie”. Mogę stawiać granice.

Nie jesteśmy z Iwoną przyjaciółkami – i pewnie nigdy nie będziemy. Ale szanujemy się. Może to właśnie na tym polega dorosłość – zrozumieć, że nie wszystko będzie idealne, że nie każda relacja musi być bliska i pełna ciepła, ale że warto znaleźć sposób, by choć trochę się dogadać.

Nadal mam swoje życie – dzieci, męża, nasze sprawy. Iwona bywa częścią tego świata, ale już nie jest jego centrum. Teraz to ja decyduję, jak wygląda mój dzień, moje zasady, moja rodzina.

Patrzę na Piotra i wiem, że jestem dla niego ważna. Patrzę na dzieci i czuję, że dla nich jestem całym światem. A Iwona… ona musi się z tym pogodzić.

Katarzyna, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama