Reklama

Od ośmiu lat pracuję w marketingu, jestem dobra w tym, co robię, nie spóźniam się, nie piję na firmowych wyjazdach, potrafię utrzymać fikcyjny uśmiech na zebraniach. Zawsze byłam tą „rozsądną” – dziewczyną, która nie podejmuje pochopnych decyzji, nie wdaje się w toksyczne relacje i zawsze dokładnie planuje budżet.

Tylko że ostatnio mam tego po prostu dość. Moja mama, Alicja, nie przepuszcza żadnej okazji, żeby mi przypomnieć, że „czas leci”, że „wszystkie porządne dziewczyny już mają dzieci”. Nawet mój brat Tomek, cyniczny jak zwykle, rzuca z uśmiechem:

– Daga, ty to się chyba już szykujesz na bycie cool ciocią na zawsze?

Nie miałam ochoty nic nikomu udowadniać, ale czułam, że muszę uciec. Chociaż na chwilę. Chociaż oddech. Zarezerwowałam tydzień w Grecji. Sama. Bez planu, bez presji, bez „co dalej”. Po prostu: odpocząć. Posłuchać siebie. Przypomnieć sobie, kim byłam, zanim zaczęłam zadowalać wszystkich dookoła. Nie miałam pojęcia, że wrócę z wakacji z nowym nazwiskiem.

Poznałam go na plaży

– Przepraszam, to twoje miejsce? – zapytał, pokazując na leżak obok mnie.

Podniosłam wzrok znad książki. Przede mną stał facet w lnianej koszuli, lekko potargany, z opaloną skórą i rozbrajającym uśmiechem. Od razu wiedziałam, że to nie jest ten typ, który ustawia budzik na siódmą rano, żeby zdążyć na siłownię. Był… luzem.

– Nie. Śmiało – odpowiedziałam i wróciłam do udawanego czytania.

Nie minęło pięć minut, a już zamówiliśmy wspólnego drinka. Wyszedł z tą propozycją naturalnie, bez presji, z tym swoim „dobra energia, nic na siłę”. Miał na imię Bartek. Okazało się, że przyjechał do Grecji sam tak jak ja. Tylko że on robił to częściej. Pracował jako freelancer, fotografował wnętrza hoteli, podróżował po świecie i, jak sam powiedział:

– Jak się nie zakocham raz na dwa tygodnie, to znaczy, że umarłem.

– Okej, to już wiem, że jesteś romantykiem albo świrem – śmiałam się, kręcąc głową.

– A może jednym i drugim? – puścił mi oczko.

Siedzieliśmy na plaży do zachodu słońca, potem wspólna kolacja w małej knajpce z owocami morza. Kiedy zaproponował, żebyśmy rano poszli na spacer po porcie, zgodziłam się, zanim zdążyłam się zastanowić. Zasady, które zwykle mnie trzymały w ryzach, zaczęły się rozmywać. Wieczorem leżałam w łóżku z uśmiechem na twarzy, a w głowie dudniły jego słowa z plaży:

– Powinniśmy się pobrać. To musi się udać.

Zaśmiałam się wtedy. Ale coś we mnie drgnęło.

To była spontaniczna decyzja

– Daga, to był żart… chyba – Bartek spojrzał na mnie niepewnie, kiedy trzy dni później naprawdę poszliśmy do konsulatu zapytać „co by było gdyby”.

Ale mnie się to wcale nie wydawało aż takie głupie. Na początku szłam tam na fali emocji, śmiejąc się sama z siebie. Ale kiedy okazało się, że formalności są do ogarnięcia, a dokumenty mam przy sobie, coś we mnie… kliknęło. Pracownik konsulatu z kamienną twarzą wyjaśnił procedury, podał termin: jutro, o 17:00, jeśli dziś złożymy papiery.

Spojrzałam na Bartka. On, o dziwo, nie stchórzył.

– Zróbmy to. Co najgorszego może się wydarzyć? – powiedział z tą swoją rozbrajającą naiwnością.

Wieczorem w hotelowym pokoju patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Ja, w sukience, którą kupiłam przypadkiem na targu. On, w zapiętej pod szyję koszuli, pierwszy raz wyglądający na zdenerwowanego.

– Jesteśmy szaleni – szepnęłam, śmiejąc się przez łzy.

– Jesteśmy wolni – odpowiedział.

Ceremonia była szybka. Kilka słów, podpisy, obrączki kupione godzinę wcześniej w sklepie z pamiątkami. A potem szliśmy uliczkami Krety, jakbyśmy naprawdę byli parą, która zna się od lat.

W hotelu położył mi głowę na kolanach.

Co powiemy rodzinie? – spytał cicho.

Zamarłam. Spojrzałam w sufit.

– Nie wiem… prawdę?

Ale wiedziałam, że to nie będzie takie proste.

Myśleli, że żartuję

– Jak to "wyszłaś za mąż"? – zapytała mama, ściskając łyżkę od zupy tak mocno, że aż jej ręka zadrżała.

Siedzieliśmy przy niedzielnym obiedzie. Barszcz czerwony, kotlety, ziemniaki z koperkiem – cała sceneria jak co tydzień. Tylko że tym razem ja, Dagmara, ulubiona córka Alicji, ta „rozsądna”, właśnie ogłaszałam, że wróciłam z Grecji… jako mężatka.

– No… normalnie. Był urzędnik, były obrączki. Bartek. Mój… mąż – dodałam i spojrzałam na brata.

Tomek uniósł brew.

Ty sobie jaja robisz, prawda? – zapytał, ale w jego oczach błyszczał szok. – Dagmara, przecież ty jesteś tą, co sprawdza trzy razy skład majonezu. A tu co? Grecki spontan?

– Bartek nie jest Grekiem – odparłam. – I to nie był spontan.

– Serio? To co to było? Rozsądna decyzja po sześciu dniach znajomości?

Mama odsunęła talerz, nie tknęła nawet mięsa.

– Ty chyba zwariowałaś… – wyszeptała. – Po prostu… zgłupiałaś.

Zosia, moja najlepsza przyjaciółka, siedziała w kącie i milczała. Patrzyła na mnie jakby… nie znała. W końcu odezwała się cicho:

– Daga, ale… jesteś pewna, że to była dobra decyzja?

– Jestem pewna, że to była moja decyzja – odpowiedziałam twardo.

W kuchni zapadła cisza. Mama zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła cicho płakać.

– Jak mogłaś nam to zrobić… – szepnęła.

Wtedy poczułam pierwszy raz… że ta historia nie skończy się bajką.

Nie było jak w bajce

– Hej… możemy pogadać? – napisałam do Bartka, patrząc na jego status „online” i jednocześnie czekając na odpowiedź, której nie było od trzech godzin.

Od powrotu do Polski wszystko zaczęło się sypać. Nagle różnice, które w Grecji wydawały się urocze, tutaj były jak drzazgi. On – wciąż w trybie „tu i teraz”, ja – w środku rodzinnej burzy. Oczekiwałam wsparcia, a dostawałam… emotki.

– Daga, przecież nie mogliśmy myśleć, że to będzie łatwe – powiedział, kiedy w końcu połączyliśmy się na wideo.

– Ale ty jesteś tam, a ja tu – rzuciłam. – Ty chodzisz po jakichś klifach, a ja tłumaczę mojej matce, że nie jestem chora psychicznie.

– To może nie wracaj tam? Przyjedź z powrotem, serio. Rzuć to wszystko. Zacznijmy od zera – zaproponował, jakby to był wyjazd na weekend.

– Bartek… ja mam tu życie. Pracę. Bliskich. Nie mogę po prostu… zniknąć.

Zadzwoniłam do Zosi. Umówiłyśmy się na kawę.

– Jesteś szczęśliwa? – zapytała bez owijania.

– Nie wiem… – przyznałam cicho. – Chyba chciałam po prostu przestać być tą, którą wszyscy znają. I pokochać coś bez planu.

Zosia spojrzała na mnie z troską.

– Ale plan czy nie – jeśli masz wrażenie, że jesteś w tym sama… to nie jest dobry znak.

Milczałam. Bo pierwszy raz naprawdę poczułam, że być może Bartek był moją ucieczką. A nie domem.

Mama była na mnie zła

– Nie wiem, co się z tobą dzieje, Dagmara – matka zaczęła od progu, nawet nie zdjęła płaszcza. – Ale to wszystko zaczyna mnie przerastać.

Siedziałam przy stole z kubkiem zimnej herbaty. Wiedziałam, że ta rozmowa kiedyś przyjdzie. I że nie będzie ładna.

– Nie musisz mnie rozumieć – powiedziałam spokojnie. – Wystarczy, że zaakceptujesz.

– Akceptować co? Że pojechałaś na wakacje i wróciłaś z mężem jak z pamiątką?! – podniosła głos. – Że zniszczyłaś wszystko, co miałaś dobrze poukładane?

– Mamo, nic nie zniszczyłam. Po prostu wybrałam siebie. Po raz pierwszy.

– Daga… – głos jej zadrżał. – Myślałam, że cię znam. Że jesteś rozsądna. Że jesteś… moja.

Zacisnęłam zęby.

– Nadal jestem twoją córką.

– Nie, nie jesteś już moją córką, którą znałam – syknęła. – Jesteś kimś obcym. Kimś, kto rzuca wszystko dla jakiegoś chłopca z aparatem.

Wstałam.

– A może po prostu jestem kimś, kto w końcu przestał cię słuchać? Przestał żyć twoim planem?

– Ty nawet nie wiesz, co robisz. Zmarnujesz sobie życie.

– To MOJE życie, mamo. Nie twoje.

Spojrzała na mnie z mieszaniną bólu i wściekłości.

– W takim razie radź sobie sama – rzuciła. – Bo ja już nie mam siły.

Drzwi trzasnęły. A ja zostałam w kuchni, z kubkiem zimnej herbaty i uczuciem, że właśnie naprawdę się zgubiłam.

Może to błąd?

Tej nocy nie spałam.

Leżałam w ciemności, słuchając stukotu zegara i własnych myśli. Bartek milczał. Mama zniknęła. Zosia… chyba przestała mnie rozumieć. Czułam się wolna – i jednocześnie kompletnie sama.

Na stoliku leżała nasza ślubna fotografia, którą kazałam wywołać zaraz po powrocie. Bartek miał na niej ten beztroski uśmiech, ja patrzyłam w obiektyw jak w nowe życie.

Co ja zrobiłam? – szepnęłam sama do siebie.

Nie miałam odpowiedzi. Tylko jedno wiedziałam na pewno: to była moja decyzja. I na razie musiała mi wystarczyć.

Dagmara, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama