Reklama

Codziennie o siódmej rano otwieram drzwi do tej samej klasy. Ten sam zapach starych podręczników i kredy, te same dźwięki szurania krzeseł i dziecięcych rozmów, które przemykają między ławkami. Uczę języka polskiego w szkole, której nigdy nie opuściłam — najpierw byłam tu uczennicą, teraz uczę cudze dzieci, czasem wnuki tych, którzy siedzieli w ławkach razem ze mną. Mówią, że moje życie to spokojna rutyna. Tylko ja wiem, ile w niej ciszy. I jak głośne potrafią być wspomnienia.

Od pięciu lat mieszkam sama. Po rozwodzie nie było żadnych dramatów, rzucania talerzami czy wielkich scen. Było raczej przeciągłe milczenie i coraz grubsze ściany, którymi się odgradzaliśmy z Tomkiem. Potem była ta jedna kobieta, o której nigdy nie chciałam wiedzieć więcej, niż musiałam. I decyzja, że tak będzie lepiej. Dla nas obojga.

Przez ten czas próbowałam. Byli różni mężczyźni, jedni nawet porządni. Ale nikt, kto potrafiłby zająć to jedno miejsce, które – jak się zorientowałam – wciąż było zajęte. Przez wspomnienia. Przez wspólne święta, przez nasze głupie kłótnie o zmywanie, przez dotyk dłoni, którą znałam lepiej niż własną.

Spotkaliśmy się przypadkiem, kiedy wychodziłam ze sklepu. Zderzyliśmy się niemal ramionami. Zamarliśmy. To była ta jedna sekunda, która przypomniała wszystko. Pachniał tak samo. I miał tę samą minę, kiedy nie wiedział, co powiedzieć.

– Magda... – powiedział tylko. I wtedy coś we mnie pękło.

Od tamtego dnia zaczęliśmy znów rozmawiać. Najpierw ostrożnie, z dystansem. Potem były długie wieczory, wino, śmiech. I w końcu... decyzja, żeby spróbować jeszcze raz. Zaryzykować. Dać sobie szansę.

Ale teraz, kiedy zmywam po kolacji, a on siedzi na kanapie z nosem w telefonie, zastanawiam się, czy to nie była tylko nostalgia. Czy naprawdę można cofnąć czas? Czy miłość to wystarczający powód, by znów otworzyć stare drzwi?

Pewne rzeczy się nie zmieniają

– To nie o widelec chodzi, Tomek. Znowu zostawiłeś wszystko jak leci, a ja mam za tobą chodzić i zbierać?

– Magda, przesadzasz. Jeden widelec w zlewie to nie koniec świata.

– Nie o widelec! – podniosłam głos, nawet się nie zorientowałam kiedy. – Chodzi o to, że znowu wszystko jest jak dawniej. Ja się staram, sprzątam, gotuję, a ty… ty po prostu tu jesteś. Jakby nic się nie zmieniło!

Tomek odłożył gazetę, spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.

– Przecież cię nie zmuszam. Nie każę ci gotować ani sprzątać. Robisz to, bo chcesz. To twoja decyzja.

– Moja?! – zakrztusiłam się własnym oburzeniem. – Moja decyzja to było wrócić do ciebie. I chyba zaczynam wątpić, czy była dobra.

Zapadła cisza. Gęsta i ciężka. Tomek patrzył na mnie przez chwilę, jakby ważył, czy coś jeszcze powiedzieć. Ale tylko westchnął, podniósł się z krzesła i wyszedł z kuchni. Nie trzasnął drzwiami. To byłoby zbyt dramatyczne jak na niego. Po prostu zniknął w przedpokoju, sięgnął po kurtkę i wyszedł bez słowa.

Usiadłam na brzegu kanapy. W kuchni cicho bulgotał rosół, którego już nikt nie miał ochoty jeść. Patrzyłam w puste miejsce przy stole i poczułam znajome ukłucie w piersi. Dokładnie to samo miejsce, w którym przed laty zrobiła się dziura po nas.

„Znowu zaczynamy tę samą grę”, pomyślałam. Najpierw euforia, śmiech, łóżko. Potem codzienność. Potem ja mówiąca za dużo, on uciekający. Ja próbująca coś naprawić, on zamykający się w sobie.

Ludzie mówią, że czas leczy rany. Ale nikt nie mówi, że czas też potrafi je otworzyć na nowo, jeśli tylko dasz mu okazję.

Czy naprawdę się zmienił? A może ja tylko chciałam wierzyć, że się zmienił? Może ja też jestem tą samą kobietą, która ciągle próbuje wszystko kontrolować, wyciągać emocje z człowieka jak z zaschniętej gąbki?

Spojrzałam na drzwi. Nie wracał. Nie dzwonił. W środku czułam znajome zimno. I tylko jedno pytanie: czy można jeszcze raz rozbić coś, co już raz się rozsypało?

Już raz się nie udało

– I znowu zaczynacie ten sam taniec? – Karolina uniosła brwi, mieszając kawę w kubku z napisem „Girlboss”.

Siedziałyśmy u niej w kuchni, jak zwykle w sobotę, tylko że tym razem było mniej śmiechu, a więcej napięcia. Przyszłam, bo musiałam z kimś porozmawiać. Bo nie wiedziałam już, czy jestem zakochana, czy po prostu się boję być sama.

– Nie wiem, Kara. Po prostu… wydawało mi się, że tym razem będzie inaczej. On był taki czuły, spokojny. Inny niż kiedyś.

– Magda – spojrzała na mnie poważnie. – Ludzie nie zmieniają się tylko dlatego, że bardzo chcemy w to wierzyć. Oni się zmieniają, bo muszą. Bo życie ich do tego zmusi. Tomek musiał?

Milczałam. Nie, nie musiał.

– To co ci się wydawało? Że będziecie jak z reklamy czekolady? Że co – wyjedziecie w Bieszczady, kupicie owce i będziecie żyć z miłości? – ciągnęła z gorzkim uśmiechem.

– Wiem, że to nie tak działa. Ale przecież… skoro tyle lat nie mogłam o nim zapomnieć

– Magda, a nie mylisz czasem tęsknoty z miłością? – wbiła we mnie spojrzenie.

Zamilkłam.

Bo może to właśnie to? Tęsknota. Za tym, co było. Za czasami, kiedy wszystko było jeszcze możliwe, kiedy wierzyłam, że wystarczy się postarać. Za nim – nie takim, jaki był naprawdę, tylko takim, jakiego sobie wyobraziłam.

– Myślałam, że dorosłam. Że jestem mądrzejsza. Że jak raz się sparzyłam, to już nie włożę ręki do ognia – wyszeptałam.

– Bo jesteś. Ale emocje nie są logiczne. Można być mądrą i zakochaną idiotką jednocześnie – powiedziała z uśmiechem i sięgnęła po ciastko. – Tylko pytanie, ile razy chcesz zjeść to samo ciastko i ciągle mieć niestrawność?

Wracając do domu, przypominałam sobie wszystkie te drobne sygnały. Jego milczenie, kiedy coś bolało. Jego wzrok wbity w telefon. Moje wieczne analizowanie, czy to normalne, że nie mówi „kocham”, że nie pyta, jak się czuję.

Może Karolina miała rację. Może ludzie nie zmieniają się tak po prostu. Może ja zmieniłam tylko własne wymagania, bo chciałam znowu czuć coś, cokolwiek. A może po prostu się boję, że nikogo już nie pokocham tak, jak jego.

Tylko czy to wystarczy?

Słowa, których nie miałam usłyszeć

Był piątek, późne popołudnie. Wróciłam wcześniej z pracy – jedna z uczennic zemdlała na lekcji, a potem już nikt nie miał głowy do Mickiewicza. Tomek nie wiedział, że jestem w domu. Jego samochód stał na podjeździe, a drzwi były lekko uchylone. Weszłam cicho, nie chcąc go przestraszyć.

Z kuchni dochodził jego głos. Mówił przez telefon.

– Nie wiem, stary… – westchnął. – Chyba nie potrafię już jej kochać jak kiedyś. Ale nie chcę znów być sam.

Zamarłam. Serce zamarło, potem zaczęło bić szybciej, jakby chciało uciec z klatki piersiowej. Stałam w przedpokoju, nie oddychając. Usłyszałam szuranie krzesła.

– Nie, nie powiedziałem jej tego. Nie mogę. Ona się stara. A ja… ja nie wiem, czego chcę – dokończył i rozłączył się.

Weszłam do kuchni. Tomek podskoczył, jakbym złapała go na gorącym uczynku.

– Magda… Ty już jesteś?

– Tak – odpowiedziałam cicho, ale spokojnie. Może zbyt spokojnie. – Słyszałam wszystko.

Zbladł.

– Magda, ja…

– Po prostu powiedz – przerwałam mu. – Jesteś ze mną, bo mnie kochasz? Czy dlatego, że boisz się być sam?

Zamilkł. Wbił wzrok w blat stołu. Minęła wieczność, zanim powiedział:

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Myślałem, że dam radę. Że to wróci. Ale... może popełniliśmy błąd.

– Więc to nie tylko ja to czuję – uśmiechnęłam się smutno. – Boże, Tomek, po co my to wszystko robimy?

– Bo chcieliśmy znów poczuć coś znajomego – odpowiedział. – Ale to już nie działa, prawda?

– Nie – powiedziałam. – Nie działa.

Tamtej nocy nie rozmawialiśmy już więcej. Poszłam spać na kanapę. On został w sypialni. Ściany znowu urosły, tylko tym razem cisza nie bolała tak samo. Była... znajoma. Jak stara rana, która znów zaczyna swędzieć.

Wszystko zostało powiedziane

Zabrałam torbę i pojechałam do mamy. Nie dzwoniłam wcześniej. Wiedziałam, że nie odmówi.

– Coś się stało? – zapytała, kiedy tylko mnie zobaczyła. Jej oczy, trochę zmęczone, ale wciąż ciepłe, patrzyły na mnie z troską.

– Pokłóciliśmy się – odpowiedziałam, zdejmując płaszcz. – A właściwie… chyba już nie mamy o co się kłócić. Wszystko zostało powiedziane. I usłyszane.

Usiadłyśmy w kuchni. Mama nalała herbaty. Wciąż miała ten sam kubek z odpryskiem, który pamiętałam z dzieciństwa.

Myślałam, że będzie inaczej – szepnęłam.

– Ja też tak myślałam o twoim ojcu – powiedziała po chwili. – Ale przez trzydzieści lat udawałam, że nie słyszę ciszy między nami. Bałam się być sama. Nie popełniaj tego samego błędu. Nie każdy, kto wraca, wraca z miłości.

Patrzyłam na nią, jakby po raz pierwszy zobaczyła ją nie jako matkę, ale jako kobietę. Jej zmęczone spojrzenie było pełne mądrości. I smutku.

– A jeśli już nikogo nie pokocham? – zapytałam.

– To pokochasz siebie – odparła. – I to wystarczy, żeby się nie zgubić.

Tamtej nocy długo nie spałam. Zrozumiałam, że nasz powrót z Tomkiem nie był odwagą, tylko próbą ucieczki. Nie przed samotnością – przed prawdą. Że nie zawsze się udaje. Że czasem trzeba odejść drugi raz. I tym razem – na dobre.

Magda, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama