Reklama

Kiedy Wojtek zaproponował wspólny rejs po Mazurach, byłam zachwycona. Potrzebowałam chwili oddechu. Marzyły mi się romantyczne chwile tylko we dwoje. Oderwanie się od codzienności, wyskoczenie z rytmu i ciągłego pokonywania ścieżki na linii praca – dom. Pływanie i zabawa, romantyczne wieczorne wyjścia do knajpek. Chciałam się opalić, wypocząć, zapomnieć o stresach. A przede wszystkim pobyć we dwoje. Obojgu nam tego naprawdę brakowało.

Marzyłam o chwilach tylko we dwoje

– Odłączymy się od świata, pobędziemy tylko ze sobą – mówił, całując mnie w czoło.

Tylko ty, ja i piękna przyroda wokół. Spacery w świetle księżyca, kieliszek wina wypity w kawiarnianym ogródku – rozmarzyłam się, o on pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Pewnie. Mnie też tego brakuje.

– To wszystko brzmi jak bajka – uśmiechnęłam się do mojego chłopaka, nie mogąc już doczekać się wyjazdu.

Byliśmy razem od trzech lat, a codzienne obowiązki skutecznie zabiły w nas spontaniczność. Oboje mieliśmy mnóstwo na głowie, pracowaliśmy w miejscach, które wymagały pełnego zaangażowania i skupienia. Brakowało nam czasu tylko dla siebie. Bez planowania. Bez myślenia o raportach dla szefa, zakupach, wizycie u weterynarza z psem. Żeglowanie wydawało się idealną szansą, żeby na nowo poczuć do siebie to coś. Kiedyś nie mogliśmy oderwać od siebie rąk. Wciąż się przytulaliśmy, całowaliśmy, trzymaliśmy za ręce podczas spacerów. Teraz coraz częściej zasypialiśmy w milczeniu, każde w swoim kącie łóżka.

Tak naprawdę nie mieliśmy ani czasu, ani siły nawet na wyjście do kina, restauracji czy zaplanowanie wieczoru filmowego tylko we dwoje z pyszną kolacją i lampką szampana. Owszem, czasami w piątkowe wieczory planowaliśmy coś takiego. Ale coraz częściej zasypialiśmy przed telewizorem, jeszcze na długo przed ostatnią sceną włączonego właśnie filmu.

Początek snu o wolności

Z wyjazdu tylko we dwoje niewiele wyszło.

– Zorganizowanie takiej wyprawy byłoby trudne logistycznie – tłumaczył mi Wojtek. – No i więcej by kosztowało, a sama wiesz, że jednak musimy liczyć się z kasą.

Wiedziałam. Staraliśmy się odkładać oszczędności. W końcu kiedyś powinniśmy zorganizować wesele, kupić własne mieszkanie. Na to wszystko potrzebne były pieniądze. To już nie studenckie czasy, gdy człowiek nie myśli o jutrze. No wiecie, gdy liczy się dobra zabawa, czyli słynne tu i teraz. Teraz musieliśmy już być bardziej odpowiedzialni. Rozrywka rozrywką, relaks relaksem, ale niepotrzebne szastanie pieniędzmi naprawdę nie było konieczne.

Stanęło więc na tym, że płyniemy w szóstkę: my, brat Wojtka z dziewczyną i jeszcze para dość dobrych znajomych.

– Będzie wesoło, zobaczysz – przekonywał mnie Wojtek, gdy wyraziłam lekkie obawy.

– A czy to nie za dużo ludzi? – nadal miałam wątpliwości.

– No co ty, to super ekipa. Naprawdę fajni ludzie. Zobaczysz, że wspólnie będziemy świetnie się bawić – mój chłopak był pewny swoich racji.

To chyba jakiś żart

Ja nie bardzo. I okazało się, że moje obawy były uzasadnione. Miało być wesoło? Już pierwszej nocy chciałam wysiąść.

Gdzie ja mam spać?! – jęknęłam, próbując zmieścić się w ciasnej koi.

– No przecież mówiłem, że to nie hotel, tylko jacht – odpowiedział Wojtek, wzruszając ramionami i spoglądając na mnie tak, jakbym była jakąś księżniczką, której wszystko przeszkadza.

Nie chodziło jednak tylko o spanie. Toaleta, której nie można spłukać jak w domu, brak prysznica, śniadania na kolanie, ciągły hałas i wieczne towarzystwo. Nawet kiedy chciałam się przebrać, musiałam prosić wszystkich o opuszczenie pokładu. Może dla kogoś takie warunki są normalne. Dla mnie nie były. Zwyczajnie odwykłam od takich niedogodności. A może już na wstępie negatywnie się nastawiłam, bo marzył mi się zupełnie inny wypoczynek? Sama nie wiem.

Faktem było jednak to, że nie miałam ani chwili dla siebie. Miało być romantycznie, a nawet przez minutę nie byliśmy sami. Wciąż ktoś był obok nas. Wciąż ktoś coś chciał. I wciąż ktoś coś mówił. W ten sposób to my naprawdę nie odbudujemy naszej dawnej zażyłości, prawda?

Zderzenie z rzeczywistością

W końcu naprawdę miałam dość. Postanowiłam ułożyć chytry plan, żeby wyciągnąć Wojtka z tej komuny – jak w myślach nazywałam to całe nasze towarzystwo. Wiedziałam jednak, że muszę działać subtelnie.

Może dzisiaj pójdziemy gdzieś sami? Na kolację? – zaproponowałam któregoś wieczoru, zmęczona towarzystwem i jedzeniem na okrągło smażonej kiełbasy.

Marzyła mi się chociaż chwila tylko we dwoje. Chciałam ładnie się ubrać, wyjść w jakieś fajne miejsce, zamówić coś pysznego, wypić kieliszek wina. Może nawet potańczyć. Wojciech miał jednak zupełnie inne plany.

– Zwariowałaś? Przecież płyniemy razem. To by było nie fair wobec reszty ekipy – wyraźnie się oburzył moją propozycją.

– Oj tam, przecież to tylko na jeden wieczór. Dadzą sobie bez nas radę. A ty też chyba masz już dość tych spartańskich warunków – kusiłam, ale on nie dał się przekonać do zmiany zdania.

– Nie ma mowy. To wspólny wyjazd i zostajemy razem – uciął temat, a ja nie śmiałam już więcej protestować.

Zaczęłam jednak dostrzegać, jak bardzo się różnimy. Ja potrzebowałam spokoju, bliskości, rozmowy. On – piwa z kumplami, żartów i głośnej muzyki puszczanej z głośnika Bluetooth. Do tego to ja byłam jedyną osobą na jachcie, która rano parzyła kawę, smażyła jajecznicę na śniadanie, wycierała mokrą podłogę i zbierała porozrzucane wszędzie skarpetki. Nikt tego nie zauważał.

Dla nich wokół mógł być totalny syf. Brudne kubki? Walające się torebki po chipsach i puszki po piwie? Mokre ręczniki rzucone po prostu na podłogę? A co w tym złego? Każdy tylko machał ręką. Wojtek był nie lepszy. Doskonale wtopił się w to całe towarzystwo i na pierwszy rzut oka było widać, że świetnie się z nimi bawi.

Kłótnia, która zmieniła wszystko

– Czy ty w ogóle mnie zauważasz? Widzisz moje potrzeby? – wybuchłam któregoś popołudnia, kiedy po raz trzeci zasugerował, żebym zrobiła zakupy, bo się znam na warzywach.

– No przepraszam bardzo, nie wiedziałem, że masz aż takie wymagania. Przecież jesteśmy na wakacjach, a nie na terapii par.

Zamiast wyluzować i dobrze się bawić, ty wyszukujesz sobie jakieś wydumane problemy. Nie możesz odpuścić? – odburknął.
Zaczęliśmy się kłócić. O byle co. A raczej o wszystko. O jedzenie, które tylko ja przygotowywałam. O brudne ciuchy, plan trasy, miejsce do cumowania. Kiedyś się wspieraliśmy, teraz tylko się podgryzaliśmy. Doszłam do wniosku, że sam widok Wojtka zaczyna działać mi na nerwy.

Wreszcie, trzeciego dnia wieczorem, rzuciłam:

– Nie mogę już tak dłużej. To nie wakacje, to jakieś piekło, które mi zafundowałeś w miejsce obiecywanego romantycznego wyjazdu.

– No to może powinnaś wrócić do domu – odpowiedział zimno.

Naprawdę? Zero skruchy? W głębi duszy liczyłam jednak, że coś zauważy i postara się zmienić. Dla mnie. Dla nas.

– Może powinnam – przyznałam. I poszłam spać do kabiny przyjaciółki.

Powrót do samotności

Po powrocie do domu nie rozmawialiśmy przez trzy dni. Potem spotkaliśmy się, żeby pogadać jak dorośli. Bałam się, ale wiedziałam, że ta rozmowa jest konieczna.

Może to tylko kryzys? – powiedziałam z nadzieją.

Wiedziałam, że pomiędzy nami wiele się zmieniło. Jednak spędziliśmy ze sobą trzy lata. To jednak trochę czasu. Nie chciałam po prostu przekreślić tych lat jednym słowem.

– A może po prostu nie pasujemy do siebie – odparł cicho Wojtek.

Te słowa utwierdziły mnie w moim podejrzeniu. Wiedziałam, że to koniec naszego związku. Spakował swoje rzeczy. Zabrał ubrania, kosmetyki, laptopa, książki, głośnik Bluetooth. I chociaż czułam smutek – ogromny, wszechogarniający – wiedziałam, że to była dobra decyzja. Później byłoby jeszcze trudniej się rozstać. A przecież już dawno nasze drogi się rozmijały. Ta wyprawa na Mazury jedynie dobitnie nam to pokazała.

Czasami trzeba wypłynąć na środek jeziora, żeby zobaczyć, że nie zmierzacie już w tę samą stronę. Nasz rejs po Mazurach nie był porażką. Był lustrem, które pokazało mi, jak bardzo oddaliliśmy się od siebie. To nie jacht był problemem. Ani nawet towarzystwo, które wydawało mi się uciążliwe. To my nie potrafiliśmy już płynąć razem.

Minął rok. Nadal nie przepadam za jachtami, ale pokochałam samotne wyjazdy. Czasami śmieję się, że lepiej śpię w pensjonacie z karaluchem niż na luksusowej łajbie z kimś, kto nie potrafi mnie usłyszeć. I wiecie co? Żałuję tylko jednego: że nie potrafiłam podjąć decyzji wcześniej. Bo już od dłuższego czasu widziałam, że nasz związek się sypie. A jednak tyle razy udawałam, że wszystko gra.

Daria, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama