„W majówkę pokłóciłam się z mężem o kasę. Chciał się bawić na całego, a ja nie mogłam na to pozwolić”
„– Nie przesadzaj – Paweł machnął ręką. – Kredyt nie zając, nie ucieknie. A co, mamy sobie wszystkiego odmawiać, bo może kiedyś go spłacimy? Żyjemy tu i teraz! – Nie, Paweł – wyszeptałam, czując, że zaraz wybuchnę. – Ty żyjesz tu i teraz. A ja się zamartwiam za nas dwoje”.

Kiedy Paweł oświadczył mi się w parku przy fontannie, a ja — cała we łzach — powiedziałam „tak”, myślałam, że wszystko będzie proste. Kochaliśmy się przecież. Tyle powinno wystarczyć, prawda? A potem przyszła codzienność: kredyty, plany, wspólne konto w banku, które miało być symbolem naszego zaufania. A może bardziej pułapką?
Mieliśmy jasno ustalone priorytety: najpierw własne mieszkanie, potem reszta. Paweł nawet pierwszy wyszedł z tą propozycją. Przytulał mnie wtedy w kuchni i mówił:
– Jeszcze trochę zaciskania pasa, kochanie. A potem nasze własne cztery kąty, nie jakieś wynajmowane klitki.
Miałam trochę obaw
Więc gdy Sylwia zadzwoniła, żeby zaprosić nas na wspólną majówkę nad jezioro, pierwsze co zrobiłam, to sprawdziłam saldo. Policzyłam każdą złotówkę. Dało się to ogarnąć – pod warunkiem, że trzymalibyśmy się budżetu. Zero szaleństw. Zero nieplanowanych wydatków.
Spakowaliśmy się razem, śmiejąc się, że przypominamy parę emerytów: torba jedzenia z domu, termosy, kanapki na drogę. Świadomi, że każdy nieprzemyślany wydatek to krok dalej od naszego wspólnego celu. A jednak gdzieś z tyłu głowy tlił mi się niepokój. Bo choć Paweł potakiwał i przytakiwał, to znałam jego słabość do życia „tu i teraz”. Zawsze powtarzał, że nie można tylko myśleć o przyszłości.
Patrzyłam przez szybę samochodu na mijane pola i czułam dziwny ucisk w żołądku. Mimo całego entuzjazmu, coś podpowiadało mi, że ta majówka nie będzie taka, jak ją sobie wymarzyliśmy.
Nie podobało mi się to
– To co, lecimy na te skutery? – Sylwia aż podskakiwała z ekscytacji, pokazując kolorową ulotkę. – Godzina śmigania po jeziorze, emocje gwarantowane!
Spojrzałam na Pawła. Widziałam ten błysk w jego oczach. Ten, który zawsze oznaczał: „chodź, zróbmy coś szalonego”.
– No nie wiem... – mruknęłam, ściskając w ręku nasz plan wydatków.
– Anka, bez przesady! – Paweł rzucił mi krótki uśmiech. – Raz w życiu jesteśmy tu razem. Nie będziemy chyba liczyć każdej złotówki jak emeryci!
Sylwia już ciągnęła Kamila za rękę w stronę wypożyczalni. Zostałam z Pawłem sama, na środku promenady, między straganami z oscypkami a strzałkami "Rejs VIP 100 zł od osoby".
– Paweł, ustaliliśmy budżet... – zaczęłam cicho, próbując brzmieć spokojnie.
– No to co, przekroczymy go o stówkę – wzruszył ramionami. – Świat się nie zawali.
Zacisnęłam usta. Chciałam mu powiedzieć, że chodzi o coś więcej. O zasady. O to, że każde „przekroczymy tylko trochę” kończy się potem tysiącami złotych nie wiadomo gdzie. Ale Paweł już wyciągał kartę z kieszeni, podchodząc do punktu wynajmu.
– Paweł! – szepnęłam za nim, zaskoczona.
Odwrócił się i rzucił przez ramię:
– Anka, daj spokój, żyj trochę!
Mąż się nie przejmował
Stałam jak wmurowana, patrząc, jak podaje sprzedawcy kartę do naszego wspólnego konta. Konto, które miało być symbolem naszej odpowiedzialności. A teraz – patrzyłam na nie jak na pułapkę, z której nie umiem się wydostać. Kiedy później wróciliśmy do pokoju, Paweł beztrosko rzucił się na łóżko.
– Było super, no nie? – zapytał z uśmiechem.
Usiadłam na brzegu, dławiąc w sobie narastającą frustrację.
– Paweł... a jeśli za tydzień zabraknie nam na ratę za mieszkanie? Myślałeś o tym chociaż przez sekundę?
Wzruszył ramionami.
– Przestań panikować. Życie jest za krótkie na ciągłe martwienie się.
Wtedy po raz pierwszy coś pękło. Jeszcze nie krzyczałam, jeszcze nie płakałam. Ale czułam, że pierwszy, drobny rys już pojawił się na obrazie naszej idealnej przyszłości.
Świetnie się bawił
– Dobra, ale to będzie rejs z kolacją! – śmiała się Sylwia, pokazując kolejną ulotkę. – Tylko stówka więcej od osoby!
– No jasne! Biorę to na siebie – rzucił Paweł zadowolony, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Patrzyłam, jak znowu sięga po kartę. Jakby to była zabawa. Jakby pieniądze spadały nam z nieba.
– Paweł! – warknęłam przez zaciśnięte zęby, chwytając go za rękaw. – Możemy chwilę porozmawiać?!
Spojrzał na mnie z irytacją.
– Anka, nie rób sceny, proszę cię.
Ale już było za późno. Poczułam, jak narasta we mnie fala. Ciepło rozlało się po szyi, serce waliło jak szalone.
– Sceny?! – uniosłam głos. – Ty wydałeś właśnie z naszego konta ponad półtora tysiąca na rozrywki! Bez żadnej rozmowy! Mamy kredyt, pamiętasz?
Sylwia i Kamil zamilkli. Czułam na sobie ich spojrzenia.
– Nie przesadzaj – Paweł machnął ręką. – Kredyt nie zając, nie ucieknie. A co, mamy sobie wszystkiego odmawiać, bo może kiedyś go spłacimy? Żyjemy tu i teraz!
– Nie, Paweł – wyszeptałam, czując, że zaraz wybuchnę. – Ty żyjesz tu i teraz. A ja się zamartwiam za nas dwoje.
Nagle ciszę przeciął śmiech Kamila.
– Dajcie spokój, co to za awantura o parę stówek?
Paweł spojrzał na mnie z triumfem, jakby właśnie wygrał.
– Widzisz? Wszyscy normalni ludzie się bawią, tylko ty musisz robić problemy.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie w oczach Sylwii, nie w oczach Kamila – tylko w moim własnym sercu. Bo pierwszy raz od dawna pomyślałam, że chyba nie jesteśmy już drużyną. Odwróciłam się i bez słowa poszłam w stronę pensjonatu, zostawiając ich wszystkich za plecami.
Baliśmy się czegoś innego
Siedziałam na brzegu łóżka, patrząc w ciemność za oknem. Czułam, jak w środku coś mnie dławi. I kiedy już myślałam, że dzisiejszy dzień skończy się ciszą i zimną ścianą między nami, usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
– Anka... możemy pogadać? – zapytał cicho Paweł.
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową.
Usiadł obok mnie. Przez chwilę milczeliśmy. W pokoju pachniało jeszcze solą z jeziora i czymś ciężkim, niewypowiedzianym.
– Wiem, że jesteś zła – odezwał się w końcu. – Ale... ja po prostu nie chcę całego życia przeżyć z kalkulatorem w ręce.
Zacisnęłam palce na kocu.
– A ja nie chcę żyć ze strachem, że nie starczy nam na przyszłość – powiedziałam cicho. – Nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, że... muszę wiedzieć, że mamy wspólny cel. Że oboje chcemy iść w tę samą stronę.
Paweł westchnął ciężko.
– Anka, ja też chcę stabilizacji, rodziny. Ale boję się... że jak teraz będziemy tylko oszczędzać i odmawiać sobie wszystkiego, to kiedyś obudzimy się w tym domu i zrozumiemy, że zapomnieliśmy, jak się cieszyć życiem.
Spojrzałam na niego. Po raz pierwszy od dawna naprawdę zobaczyłam jego zmęczone oczy.
– Ja też się boję – wyszeptałam. – Ale czego innego. Że będziemy tak żyli „chwilą”, że nigdy nie zbudujemy niczego na stałe.
Patrzył na mnie długo, bez słów. Jakby próbował mnie zrozumieć, a jednocześnie bał się tego, co usłyszał.
Między nami była przepaść. I żadne z nas nie wiedziało, jak ją przeskoczyć.
Byłam zła
Rankiem wymknęłam się z pokoju, zostawiając Pawła śpiącego. Potrzebowałam przestrzeni. Potrzebowałam ciszy. Szłam wzdłuż brzegu jeziora, otulona chłodem poranka. Woda była spokojna, jakby obojętna na wszystko, co we mnie szalało. Usiadłam na drewnianym pomoście, zwijając nogi pod siebie. I po raz pierwszy od bardzo dawna pozwoliłam sobie pomyśleć:a co, jeśli my się po prostu nie dogadamy? Co, jeśli nasze różnice nie są tylko przejściowe? Co, jeśli on naprawdę chce życia tu i teraz, a ja potrzebuję fundamentów, nie chwilowych fajerwerków?
Wpatrywałam się w taflę wody, a w głowie dudniło jedno zdanie: miłość to za mało, jeśli nie potrafimy wspólnie patrzeć w przyszłość. Czułam ból. Żal. I coś jeszcze – dziwną ulgę. Bo po raz pierwszy nie oszukiwałam samej siebie. Nie tłumaczyłam Pawła. Nie udawałam, że nie widzę. Wiedziałam, że nie mogę teraz udawać, że nic się nie stało. Potrzebowałam czasu. I przestrzeni. Wstałam, strzepując z siebie piasek. Decyzja zapadła. Wrócę do domu.
Miałam tego dość
Nie zdążyłam dojść do przystanku, gdy usłyszałam znajome kroki za plecami.
– Anka! – głos Pawła rozciął poranną ciszę jak nóż. – Co ty wyprawiasz?!
Odwróciłam się powoli. Stał kilka metrów ode mnie, z potarganymi włosami i miną, która mówiła wszystko: złość, strach i coś jeszcze... może desperację?
– Wrócę do domu – powiedziałam spokojnie, choć w środku aż mnie trzęsło.
– Bez rozmowy?! Bez dania nam szansy?! – krzyknął, podchodząc bliżej.
– Dałam ci szansę, Paweł. Wczoraj, dzisiaj, przez ostatnie miesiące. Każdą chwilą, kiedy liczyłam na to, że pomyślisz nie tylko o sobie.
Widziałam, jak zbiera się w nim gniew.
– Nie przesadzaj! Naprawdę sądzisz, że wszystko się zawaliło przez parę stówek?! – uniósł ręce w geście bezsilności. – Ludzie się rozchodzą przez zdrady, kłamstwa, tragedie! A my? Bo wydałem za dużo na skuter?!
– Nie chodzi o skutery! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Chodzi o to, że ja tu cały czas buduję naszą przyszłość, a ty budujesz tylko wspomnienia z majówki!
Patrzył na mnie, jakbym mówiła w obcym języku. Może rzeczywiście mówiłam. Może naprawdę byliśmy z dwóch różnych światów.
– Kocham cię, Anka. Ale jeśli tego nie rozumiesz... – głos mu zadrżał – to nie wiem, czy cokolwiek nas jeszcze łączy.
Stałam tam przez długą chwilę, czując, jak wiatr targa moje włosy. A potem odwróciłam się bez słowa i poszłam w stronę autobusu.
Anna, 32 lata
Czytaj także:
- „Teściowa zabrała nas na majówkę. Mężowi dogadzała, a mnie chciała wychowywać i traktowała jak służącą”
- „Na grillu w majówkę żona z wściekłości skwierczała bardziej niż kiełbasa. Cóż, nie umiem trzymać łap przy sobie”
- „Gdy mąż mnie zdradził, pojechałam na samotną majówkę nad morze. I zrobiłam tam to, czego żałowałam sobie przez 25 lat”

