Reklama

Zawsze myślałam, że mamy dobre życie. Może nie było już między nami tego napięcia, co dziesięć lat temu, ale przecież nikt nie może wiecznie chodzić z motylami w brzuchu, prawda? Nasza codzienność była spokojna: śniadania w ciszy, szybkie buziaki przed pracą, zakupy raz w tygodniu, wakacje nad Bałtykiem – zawsze ten sam pensjonat. Michał był przewidywalny, trochę zamknięty w sobie, ale wierzyłam, że po prostu tak już jest z czasem. Związki ewoluują. Miłość się zmienia. I choć czasami, leżąc obok niego w łóżku, czułam tę dziwną pustkę, to zaraz sama siebie uspokajałam. – Tak pewnie wygląda dojrzałość – tłumaczyłam sobie.

Czasem, gdy słyszałam opowieści o rozwodach albo zdradach, byłam dumna, że nas to nie dotyczy. Oboje pracowaliśmy, dbaliśmy o dom, planowaliśmy remont łazienki. Nic wielkiego, ale też nic dramatycznego. Myślałam, że to wystarczy. Że wystarczy po prostu być. I że jeśli czegoś mi brakuje, to pewnie ze mną jest coś nie tak. Aż do tamtej majówki... Tamtej jednej rozmowy przy ognisku, która wywróciła moje spokojne życie na drugą stronę.

Myślałam, że to głupi żart

Drewno w ognisko trzaskało cicho, a zapach pieczonych kiełbasek mieszał się z wilgocią majowego wieczoru. Siedzieliśmy wszyscy w kręgu: ja, Michał, Patrycja i jej chłopak, no i Grzegorz – kumpel Michała, który nie rozstawał się z butelką piwa. Atmosfera robiła się coraz bardziej rozluźniona. Śmialiśmy się z jakichś głupich anegdot, wspominaliśmy stare czasy.

– Wiesz, Anna, otwarty związek to jest przyszłość – zagaiła nagle Patrycja, przeciągając się na kocu. – Naprawdę można wtedy oddychać pełną piersią.

Zaśmiałam się pod nosem. Dla mnie to była egzotyka, coś z innego świata. Zerknęłam na Michała – też się uśmiechał, ale inaczej. Jakoś dziwnie.

I wtedy to powiedział. Wrzucił te słowa w ogień, jakby były niczym.

Może spróbowalibyśmy czegoś nowego? Otwarty związek...?

Zamarłam. Na moment zrobiło się wokół mnie cicho, jakby las wstrzymał oddech.

– Chyba sobie żartujesz – powiedziałam, śmiejąc się nerwowo.

Michał spojrzał mi prosto w oczy, poważny, trzeźwiejszy niż przed chwilą.

– Nie wiem... Może właśnie tego nam trzeba – rzucił, jakby to było coś zwyczajnego.

Coś we mnie pękło. Miałam wrażenie, że nie znam człowieka, który siedzi obok mnie. Czy on naprawdę to rozważał? Czy miał już kogoś na oku? A może to ja byłam tą gorszą, niewystarczającą? Wbiłam wzrok w ogień, a myśli zaczęły krążyć w mojej głowie jak oszalałe. Może to tylko alkohol, może głupie gadanie. A może... mój świat właśnie zaczął się sypać.

Nie rozumiałam tego

Droga do domu kolejnego dnia była inna niż zwykle. Cicha. Michał prowadził, a ja patrzyłam przez okno na czarne ściany lasu. Nikt nie włączał radia, nikt nie próbował nawet zagaić rozmowy. Czułam, jak między nami rośnie mur, cegła po cegle, każde kolejne milczenie dokładało kolejną warstwę. W domu odłożyłam torbę w korytarzu i bez słowa poszłam do kuchni. Michał za mną. W końcu nie wytrzymałam.

Naprawdę chciałbyś, żebyśmy... z innymi? – wyszeptałam, nie odwracając się.

Usłyszałam, jak przesunął ręką po karku – robił tak zawsze, gdy był spięty.

– Chciałbym, żebyś była szczęśliwa – odpowiedział. – Może dzięki temu my też... będziemy.

Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego szklanką. Żebym była szczęśliwa? A co z nami? Z nami, którzy jeszcze pół roku temu planowali urlop w Toskanii, mówili o kupnie psa, śmiali się do siebie w łóżku? Oparłam się o blat i zamknęłam oczy. Może już mnie nie kocha. Może kocha kogoś innego. A może po prostu nie kocha nikogo, nawet siebie.

– To nie jest rozwiązanie, Michał – powiedziałam cicho, głos drżał mi w gardle.

On tylko spuścił głowę i bez słowa wyszedł z kuchni. Zostałam sama. Sama w naszym domu. Sama w naszym życiu.

Przyjaciółka nie widziała problemu

Patrycja zamówiła latte, ja – herbatę. Siedziałyśmy przy stoliku w kawiarni, w której pachniało cynamonem i świeżym ciastem. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, tylko nie ja. We mnie buzował wulkan.

– Więc? – zapytała, opierając brodę na dłoniach. – O co chodzi?

Wzięłam głęboki oddech.

– Michał zaproponował ten otwarty związek... – wyrzuciłam z siebie, jakby te słowa parzyły mnie w gardło.

Patrycja uniosła brwi, ale nie wyglądała na zaskoczoną.

– No i?

– Jak to "no i"?! – prawie wrzasnęłam. – Przecież to jakiś obłęd!

– Obłęd? – uśmiechnęła się lekko. – A może szansa?

Pokręciłam głową, nie wierząc, że to słyszę.

– Jak możesz ufać, że on cię nie zostawi dla tamtej? – wysyczałam, czując, jak gardło mnie pali.

Patrycja wzruszyła ramionami.

– Związek to nie własność, Anka.

Patrzyłam na nią, jakby mówiła w obcym języku. Może dla niej to była wolność. Dla mnie – zdrada. Rozpacz. Wzięłam łyk herbaty, żeby ukryć łzy cisnące się do oczu.
W głowie wciąż huczało: Czy to ja jestem staroświecka? Czy może po prostu... zbyt słaba, by dzielić się kimś, kogo kocham? Wiedziałam jedno. Ja tak nie potrafię.

Porozmawiałam z mężem

Nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć. Musiałam usłyszeć od niego prawdę. Stanęłam w drzwiach salonu, gdzie Michał bezmyślnie przewijał kanały w telewizji.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, ale wyłączył telewizor.

– Dlaczego? Dlaczego mi to zaproponowałeś? – głos mi drżał, a serce waliło jak szalone.

Michał wstał, podszedł do mnie, ale zatrzymał się na odległość kroku.

– Bo czuję się... pusty – powiedział cicho. – Czuję, że od lat żyjemy obok siebie. Że cię tracę. Że sam siebie tracę.

– A więc to moja wina? – zapytałam, czując, jak łzy zaczynają mi spływać po policzkach.

– Nie! – zaprzeczył od razu. – Po prostu... chciałem coś zmienić. Żebyśmy nie umarli za życia.

Pokręciłam głową. Nie potrafiłam tego pojąć. Czy naprawdę rozwiązaniem na pustkę miało być wpuszczenie do naszego życia obcych ludzi?

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś wcześniej? – wyszlochałam.

– Bałem się – wyszeptał.

Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, jak dwójka rozbitków na tonącym statku. Mój świat, który tak długo sklejałam z codziennych drobiazgów, rozpadał się na kawałki. I nie wiedziałam, czy chcę go jeszcze ratować. Wewnątrz mnie walczyły dwie siły: miłość do niego i strach przed tym, jak bardzo nasz świat już się zmienił. Może nie dało się go już odbudować.

Musieliśmy podjąć decyzję

Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z domu. Michał nie zatrzymywał mnie. Może nie wiedział, jak. Może nie chciał. Noc spędziłam u Patrycji, choć rozmowa z nią bolała bardziej niż cisza w moim domu. Wpatrywałam się w sufit, nie mogąc zasnąć, analizując każdą chwilę naszego małżeństwa. Każdy śmiech, każdą czułość... i każdą ciszę, którą tak długo ignorowałam. Czy byłam szczęśliwa? Czy on był?

Rano wróciłam. Klucz w zamku zabrzęczał zbyt głośno. Michał siedział przy kuchennym stole, z kubkiem zimnej kawy w rękach. Wyglądał, jakby nie spał całą noc.

Podniosłam głowę. Drżały mi dłonie, ale wiedziałam, co muszę powiedzieć.

Nie chcę związku z innymi – powiedziałam spokojnie. – Albo ja i ty... albo nic.

Michał długo milczał. A potem wstał i podszedł do mnie.

– Jeśli muszę wybierać... wybieram ciebie – powiedział cicho.

Uśmiechnęłam się blado. Chciałam poczuć ulgę, radość, cokolwiek. Ale poczułam tylko chłód. Coś się w nas pękło. Jak cienka porcelana, której nie da się skleić tak, by nie było widać pęknięcia. Zostaliśmy razem, ale już nie byliśmy tacy sami.

Anna, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama