„W każdą sobotę żona ma wychodne. Gdy odkryłem dokąd chodzi, ze wstydu zrobiłem się czerwony jak dojrzały rabarbar”
„Stałem chwilę obok, próbując złapać z nią kontakt, ale ona była już gdzie indziej. Zatopiona w muzyce, w pulsującym rytmie, w tym miejscu. Ja natomiast czułem się, jakby ktoś mnie przestawił na inny tor”.

- Redakcja
Poznaliśmy się siedem lat temu. Pachniała papierosami i perfumami z bazarku, a ja miałem złamany nos po bójce w klubie. Przyszła do mnie z koleżanką, która znała mojego współlokatora.
Kasia powiedziała:
– Masz śmieszny profil – i śmiała się z tego, jakbym właśnie powiedział jej coś naprawdę śmiesznego.
Tak się zaczęło
Została na noc, a potem już na dobre. Śmiała się z moich żartów, chodziła ze mną na spacery w deszczu, płakała ze wzruszenia, gdy grałem na gitarze. Teraz mówi, że musi „zresetować głowę” i co sobotę wychodzi z koleżankami. Wraca przed trzecią. Rano pije kawę, przegląda telefon, śmieje się do jakichś wiadomości, a ja siedzę obok jak duch. Któregoś wieczoru, kiedy Kasia szykowała się do wyjścia, obserwowałem ją z kanapy. Malowała rzęsy z taką precyzją, jakby szła na rozmowę o pracę, a nie do jednego z tych klubów, które ponoć i tak wszystkie wyglądają tak samo. Miała na sobie krótką czarną sukienkę.
– A może tym razem pójdę z tobą? – zapytałem.
Kasia odwróciła się i spojrzała na mnie przez ramię. Przez sekundę wyglądała na zaskoczoną, ale zaraz się uśmiechnęła.
– Jasne. Czemu nie? – powiedziała i wróciła do tuszu, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Zdziwiła mnie jej reakcja. Spodziewałem się protestu, wykrętów, może czegoś w rodzaju: „To tylko babskie wyjście”. A ona zgodziła się bez mrugnięcia okiem.
To był jej świat
W milczeniu patrzyłem, jak kończy makijaż. Jej spokój był aż podejrzany. Czy to znaczyło, że rzeczywiście nie miała nic do ukrycia? A może przeciwnie – chciała coś ukryć w mojej obecności?
W klubie było głośno, tłum gęstniał z każdą minutą, światła wirowały, oślepiając co chwilę i sprawiając, że czułem się, jakbym wszedł do obcego świata. Kasia natomiast weszła w ten klimat bez zawahania. Zniknęła gdzieś między ludźmi, zanim zdążyłem dobrze zdjąć kurtkę. Ruszyłem za nią, ale już po chwili straciłem ją z oczu.
W końcu zauważyłem ją pod sceną. Tańczyła z zamkniętymi oczami, jakby nikogo tam nie było. Jej ciało poruszało się rytmicznie, z lekkością, której nie widziałem u niej od dawna. Coś w jej ruchach przypominało mi dawną Kasię – tę, która potrafiła się śmiać bez powodu i rzucała się w deszcz bez parasola. Ale teraz nie była ze mną. Była jakby z kimś, choć nikt przy niej nie stał.
Przedarłem się przez tłum i dotknąłem jej ramienia.
– Chcesz coś do picia? – zapytałem, nachylając się do jej ucha, bo muzyka zagłuszała wszystko.
Spojrzała na mnie przez chwilę, jakby dopiero mnie zauważyła. Uśmiechnęła się, ale nie spojrzała mi w oczy.
– Nie, wszystko mam! – odkrzyknęła i wróciła do tańca.
Czułem się obco
Stałem chwilę obok, próbując złapać z nią kontakt, ale ona była już gdzie indziej. Zatopiona w muzyce, w pulsującym rytmie, w tym miejscu. Ja natomiast czułem się, jakby ktoś mnie przestawił na inny tor. Patrzyłem na nią i miałem wrażenie, że jestem tylko obserwatorem. Nikt z obecnych nie wiedział, że przyszedłem z nią. I sam już nie byłem tego taki pewien.
Po chwili znowu się odezwałem:
– Nie sądziłem, że to będzie takie dziwne…
Nie odpowiedziała. Nawet nie wiem, czy usłyszała. Tłum zdawał się ją pochłaniać, a ja stałem przy barze i patrzyłem, jak znika wśród ludzi. I wtedy przyszła mi do głowy myśl, której nie chciałem wypowiedzieć na głos: może ona wcale nie ucieka do muzyki. Może ona ucieka ode mnie? Wracaliśmy w milczeniu. Ulice były puste, samochody mijały nas jak widma. Kasia szła kilka kroków przede mną, nonszalancko opatulona szalikiem, jakby to był spacer po parku, a nie powrót z miejsca, które dla mnie stało się symbolem obcości.
Nie rozumiałem tego
W mieszkaniu zapaliła tylko małą lampkę w przedpokoju, zdjęła buty i poszła do kuchni. Nie pytała, czy chcę herbaty. Ja też nic nie mówiłem. Usiadłem na kanapie, wpatrując się w ciemne okno, które odbijało moją twarz – zmęczoną, starszą, jakby zupełnie niepasującą do tej nocy. Po chwili usiadła obok mnie z kubkiem. Pachniała potem, perfumami i dymem papierosowym. W końcu powiedziałem:
– Dobrze się bawiłaś?
– Jak zawsze. A ty? – odpowiedziała spokojnie, jakbyśmy właśnie wrócili z kina.
– Nie wiem, czy to była dobra decyzja – odparłem i odwróciłem wzrok.
– Nie musisz chodzić, jeśli nie chcesz – odpowiedziała bez emocji.
I właśnie wtedy dotarło do mnie coś, czego wcześniej nie dopuszczałem do myśli. Ona nie była zła. Nie była nawet obojętna. Ona po prostu już nie była moja. W tym mieszkaniu, na tej kanapie, z tym samym kubkiem herbaty co zawsze – była tylko ciałem. Myśli i serce zostawiała gdzie indziej. I wcale nie chciała, żebym tam za nią szedł.
Ta noc nie miała zakończenia. Nie było kłótni ani wyjaśnień. Kasia wstała i poszła do sypialni. Po drodze zgasiła lampę w przedpokoju, jakby coś się domknęło. Zostałem sam, w ciemności, z pytaniem, które coraz częściej powtarzałem w głowie: czy to w ogóle jeszcze jest związek?
Chciała uciec
Następnego dnia nie mogłem się skupić. W pracy przerzucałem pliki bez sensu, odpowiadałem zdawkowo na maile, uciekałem wzrokiem od ludzi. Po południu wróciłem wcześniej do mieszkania. Kasia miała dyżur, więc zostałem sam.
Usiadłem przed komputerem i otworzyłem folder ze starymi zdjęciami. Przez chwilę tylko przeglądałem – wakacje nad morzem, święta u jej rodziców, nasze pierwsze wspólne mieszkanie. Patrzyłem na jej uśmiech i próbowałem znaleźć różnice. Czy wtedy naprawdę była szczęśliwa? Czy ja też byłem?
Później odczytywałem nasze stare wiadomości, te sprzed lat. Głupie memy, kocham cię, nie mogę się doczekać wieczoru, śpij dobrze, jesteś najlepszy. Brzmiały, jakby napisała je inna osoba. Może rzeczywiście już dawno nią nie była.
Rozmowę odwlekałem kilka dni. Udawałem, że nie ma problemu, że wystarczy przeczekać. Ale któregoś wieczoru, kiedy Kasia wróciła z pracy i zjadła kolację w milczeniu, zrozumiałem, że nie ma na co czekać. Usiadłem naprzeciwko niej przy stole w kuchni. Nie patrzyła na mnie, skupiła się na mieszaniu herbaty.
Potrzebowałem wyjaśnień
– Nie chodzi już o te imprezy – zacząłem cicho. – Chodzi o to, że ty mnie unikasz.
W końcu spojrzała mi w oczy. Nie było w nich złości, raczej zmęczenie.
– Bo z tobą nie da się oddychać.
Zamilkłem. Nie spodziewałem się tego. Jeszcze próbowałem zrozumieć, co dokładnie ma na myśli, ale nic nie powiedziała dalej. Czekała, aż coś odpowiem.
– Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
– Bo nie chciałam cię ranić. Ale tak, uciekam od ciebie. Nie do kogoś innego, po prostu od ciebie.
Patrzyła na mnie bez emocji, jakby już wcześniej przeszła przez tę rozmowę w myślach i została w niej sama. Ja dopiero do niej dochodziłem. Nie krzyczałem. Nie prosiłem, żeby zmieniła zdanie. Nie było we mnie siły do walki. Zrobiła kilka kroków, odstawiła kubek do zlewu i wyszła z kuchni. Zostałem sam przy stole. Nie padło słowo „koniec”. Ale wiedziałem, że właśnie je usłyszałem.
Michał, 39 lat
Czytaj także:
- „Romans z sąsiadem miał słodko-gorzki finał. Gdy odkryłam jego sekret, poczułam się jak orkiestra bez dyrygenta”
- „Po stracie męża zamknęłam się w sobie. Dopiero dzięki jodze, niczym kwiat lotosu, otworzyłam się ponownie na świat”
- „Matka całe życie traktowała mnie jak śmiecia. Zdziwiłam się, że upokorzyła mnie nawet w testamencie”

