„W dniu rozwodu mąż został na noc. To miała być wisienka na torcie nieudanego małżeństwa, ale odpięliśmy wrotki”
„Zaczęłam się domyślać, zanim zrobiłam test. Byłam zmęczona, rozdrażniona, wieczorami zasypiałam przed dziesiątą. A potem spóźnił mi się okres. Najpierw myślałam, że to stres. Albo zmiana rytmu dnia. Ale coś we mnie podpowiadało, że to coś innego”.

- Redakcja
Rozwód – ostatni podpis, ostatnie milczenie. A jednak po wszystkim wróciliśmy do mieszkania, które kiedyś było nasze. On zostawił kurtkę na wieszaku, jakby zaraz miał wrócić. Może właśnie ta nieporadność, to zawieszenie między przeszłością a przyszłością sprawiły, że został. Nie planowaliśmy niczego, nie rozmawialiśmy o tym głośno. A jednak został. I tak, trochę przez przypadek, trochę z tęsknoty, zaczęliśmy mówić do siebie tak jak kiedyś. Tak po prostu. Jak kiedyś.
Chcieliśmy się pogodzić
Z sądu wyszliśmy bez słowa. Nawet nie wiem, kto pierwszy odwrócił wzrok, kto pierwszy zrezygnował z próby kontaktu wzrokowego. Podpisaliśmy papiery, przytaknęliśmy sędzinie, że tak, że bez orzekania o winie, że za porozumieniem stron. Że wszystko sobie wyjaśniliśmy, dogadaliśmy. Przecież to było nasze największe osiągnięcie: rozstać się spokojnie. Dorośle.
Na parkingu otworzył mi drzwi samochodu, jakby wciąż był moim mężem. Zawiózł mnie do domu. Naszego. Może jeszcze jego? Może już tylko mojego? Nie wiedziałam, czy zaprosić go do środka. Ale on nie czekał na zaproszenie. Zdjął buty, powiesił płaszcz, poszedł do kuchni i nalał sobie wody z kranu. I nagle zapanowała między nami cisza, tak ciężka i znajoma, że aż mnie zakuło w gardle.
– Mam zupę z wczoraj. Chcesz? – rzuciłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język.
– Z chęcią – odpowiedział, jakby to było najnormalniejsze na świecie. I wtedy zrozumiałam, że nie mam pojęcia, co się właściwie dzieje. Przecież miał pojechać do matki. Miał spać u brata. Miał nie wracać. A jednak wrócił. Zjadł zupę, jakby nigdy nic.
Później wziął prysznic. Położył się na kanapie. W piżamie, którą tu trzymał. I zasnął. A ja usiadłam na podłodze w korytarzu i patrzyłam na jego buty, stojące obok moich. Zastanawiałam się, czy to tylko przypadek, czy może jeszcze coś między nami jest.
Wspomnienia przy cieście
Rano obudziłam się pierwsza. Nie mogłam spać. Może dlatego, że wiedziałam, że on jest w drugim pokoju. Może dlatego, że nie umiałam sobie odpowiedzieć, czemu właściwie mnie to cieszy. Przeszłam cicho przez salon. Leżał skulony na kanapie, z kocem zsuniętym prawie na podłogę. Westchnął przez sen. I wtedy poczułam coś, co dawno nie pojawiło się w moim sercu – czułość. Bez pretensji, bez gniewu.
Zrobiłam mu kawę. Zawsze lubił czarną, mocną, bez cukru. Postawiłam kubek obok jego telefonu i wróciłam do kuchni. Miałam nadzieję, że się nie obudzi. Że nie będę musiała znowu patrzeć mu w oczy i udawać, że nic się nie zmieniło. Albo że wszystko już się zmieniło.
– Pachnie jak kiedyś – powiedział nagle, stając w drzwiach kuchni. W tej swojej znoszonej piżamie, z potarganymi włosami.
– Co pachnie?
– Ciasto. I kawa. Ty. Dom.
Wzięłam nóż, pokroiłam jabłecznik. Próbowałam się nie rozpłakać. Bo wiedziałam, że to nie było „jak kiedyś”. To było bardziej jak „ostatni raz”. Usiadł przy stole. Jadł to ciasto tak, jakby był najważniejszą rzeczą na świecie. A ja patrzyłam i przypominałam sobie, ile razy w przeszłości robiłam mu rosół, żeby wyciągnąć z grypy, z kaca, z melancholii. I nagle nie byłam pewna, czy się naprawdę rozwiedliśmy, czy to tylko jakiś żart, w który jeszcze nie zdążyłam uwierzyć.
– Mogę zostać jeszcze jedną noc? – zapytał cicho.
Skinęłam głową. A potem oboje milczeliśmy przez długą chwilę. Jak dawniej.
Rozbił obóz na kanapie
Przez kolejne dni udawaliśmy, że to nic. Że jego obecność na kanapie to chwilowe rozwiązanie, tak jakby odwiedził mnie tylko na parę dni. Jakby nie chodziło o to, że jeszcze tydzień temu byliśmy małżeństwem. Jadł ze mną śniadania, oglądał wiadomości wieczorem, wnosił zakupy. Nie mówił, że wróci. Ja nie pytałam, kiedy wyjedzie.
Zostawił swoją szczoteczkę do zębów na półce obok mojej. Wrócił do starego nawyku zasypiania przy włączonym telewizorze. Przyniósł nawet czyste prześcieradło i narzutę ze swojej torby, żeby „nie zostawiać sierści na twoim kocu” – zażartował, a ja się uśmiechnęłam, choć przecież nie miał nigdy psa. Ani kota. Pewnego wieczoru przyszłam do niego z kubkiem herbaty.
– Nie boli cię kręgosłup od tej kanapy?
– Trochę. Ale bardziej boli mnie to, że nie wiem, jak się do ciebie teraz odnosić. Jak do byłej żony? Jak do koleżanki?
Usiadłam obok. Nasze uda się stykały. Przez chwilę nic nie mówiliśmy.
– Ja też nie wiem – powiedziałam. – Ale chyba nie chcę być dla ciebie tylko „byłą”.
Spojrzał na mnie z takim zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że jeszcze umiem mówić o uczuciach. Albo że one w ogóle jeszcze we mnie są. A potem wyciągnął rękę i dotknął mojego nadgarstka. Tylko tyle. W nocy nie spałam długo. Leżałam na boku i wsłuchiwałam się w jego oddech zza ściany. Długi, głęboki, spokojny. Jakby nic się nie stało. Albo jakby wszystko się w końcu naprawiało.
Pierwsza taka rozmowa
Następnego dnia zabrał się za naprawę cieknącego kranu. Sam, bez gadania. Miałam ochotę mu powiedzieć, że to już nie jego obowiązek, ale coś mnie powstrzymało. Może ten jego lekko pochylony kark nad zlewem. Może to, że przez chwilę znowu wyglądał jak ktoś, komu zależy.
– Może w końcu zrobimy to porządnie – mruknął, skręcając zawór. – Już nie jako mąż i żona. Tylko jako dorośli ludzie, którzy potrafią ze sobą rozmawiać.
– Umieliśmy? – spytałam.
– Czasem. Gdy nie krzyczeliśmy.
I wtedy się uśmiechnęłam. Tak zupełnie, bez ironii. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że potrafię. Że jeszcze umiem się śmiać z jego sucharów, że jeszcze pamiętam, jak wygląda jego twarz, gdy nie kłóci się ani nie milczy. Usiedliśmy potem na balkonie. On mówił o pracy, ja o sąsiadce z góry, która znowu wierciła coś o świcie. Rozmawialiśmy, jakby nigdy nic. Jakby nikt z nas nie zawiódł. Nawet my sami.
– Myślisz, że ludzie naprawdę się zmieniają? – zapytał nagle.
– Myślę, że czasem muszą spaść na dół, żeby się odbić – odpowiedziałam.
– To może jesteśmy teraz tą lepszą wersją siebie?
Pokręciłam głową, ale nie zaprzeczyłam. Bo może byliśmy. Nie tacy jak kiedyś, ale jacyś inni. Może nawet lepsi. Choć jeszcze tego nie wiedzieliśmy. I baliśmy się przyznać, że czegoś znowu chcemy. Od siebie nawzajem.
Dwie kreski ta teście
Zaczęłam się domyślać, zanim zrobiłam test. Byłam zmęczona, rozdrażniona, wieczorami zasypiałam przed dziesiątą. A potem spóźnił mi się okres. Najpierw myślałam, że to stres. Albo zmiana rytmu dnia. Przecież rozwód, jego powrót, wszystko to mogło rozregulować ciało. Ale coś we mnie podpowiadało, że to coś innego.
Kupiłam test dyskretnie, przy okazji zakupów w aptece. Schowałam go do kieszeni kurtki i przez trzy dni nie miałam odwagi go zrobić. W końcu w niedzielę rano wstałam wcześniej niż on. Wzięłam go do łazienki, ręce mi się trzęsły. A potem zobaczyłam dwie kreski. Jedną wyraźną. Drugą delikatną, ale jednak.
Usiadłam na brzegu wanny i ścisnęłam test w dłoni. Nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać. Bałam się. Ale gdzieś głęboko czułam… że to jakiś znak. Może nie dar od losu, ale jakaś odpowiedź. Na wszystko, co między nami wisiało. On jeszcze spał, gdy weszłam do salonu. Usiadłam na kanapie obok i wzięłam jego dłoń. Otworzył oczy.
– Co się stało?
– Chyba będziemy mieli dziecko – powiedziałam.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu. A potem usiadł i objął mnie mocno.
– Wiesz… nawet nie wiedziałem, jak bardzo tego chcę – powiedział w końcu.
I wtedy się rozpłakałam. Bo po raz pierwszy od bardzo dawna nie czułam się sama. Nawet jeśli wszystko było pogmatwane. Nawet jeśli przyszłość wciąż była niepewna.
Lepiej nam bez obrączek
Nie wróciliśmy do siebie. Przynajmniej nie tak, jak ludzie to zwykle robią. Bez deklaracji, bez nowych pierścionków, bez opowieści rodzinie, że „daliśmy sobie drugą szansę”. On po prostu został. Najpierw na kanapie, potem powoli zaczął przenosić rzeczy do sypialni. Zostawił kosmetyki, potem kilka koszulek, później narzędzia w szafce w przedpokoju. Nikt tego nie komentował. Działo się to tak naturalnie, jakby nic innego nie mogło się wydarzyć.
Czasem wciąż się kłóciliśmy. Czasem nie potrafiliśmy się zrozumieć. Ale kiedy mówiłam „jestem zmęczona”, on brał odkurzacz bez pytania. Gdy mówił „boję się, czy damy radę”, nie odpowiadałam, że musi – tylko że razem może.
Chodził ze mną na badania. Trzymał mnie za rękę, kiedy lekarz mówił, że wszystko jest w porządku. Razem kompletowaliśmy wyprawkę – śliniaczki, pieluchy, maleńkie skarpetki. Śmialiśmy się. Ale w tym śmiechu było coś jeszcze – radość, że jesteśmy we dwoje. Może nie idealni. Ale bardziej obecni niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasem patrzę na jego profil, kiedy zasypia. Myślę o tym, co przeszliśmy – rozwód, złość, rozczarowanie. A potem cicho przyciskam dłoń do brzucha i szepczę:
– Będziesz mieć tatę. Prawdziwego.
Nie wierzę już w „na zawsze”. Ale wierzę w „na dziś”. A może i w „na jutro”. To wystarczy.
Magda, 37 lat
Czytaj także:
- „Mąż mówił, że jeździ na siłownię, ale jego auto stało pod hotelem. Dziś nie stać go na apartamenty, bo płaci alimenty”
- „Poznałam Michała w smażalni we Władysławowie. Miała być miłość, ale przegrałam z właścicielką kebaba”
- „Pojechaliśmy na Mazury ratować małżeństwo. Mąż zniknął w krzakach, a sąsiadka z przyczepy obok dotrzymała mu towarzystwa”

