Reklama

Naprawdę nie uważam się za bandytę, choć omal nie zabiłem człowieka. Było, minęło. Głupia sprawa, pech – i tyle. Facet dostał po gębie, bo był mocno pijany i zaczepił niewłaściwego człowieka.

Po szychcie siedziałem sobie z kumplami z kopalni w pubie, spokojnie spłukiwałem piwem z gardła węglowy pył, a tu nagle zaczyna sadzić się do mnie jakiś karakan wagi lekko półśmiesznej.

Moja wina, że ledwo palanta pacnąłem, a już trzeba było go reanimować? I tak gorzej na tym wyszedłem. Bo tamten poleczył się miesiąc i był jak nowy, a ja dostałem do odsiedzenia parę lat...

Kryminał nauczył mnie dwóch rzeczy. Po pierwsze – zawsze lepiej być złym i wściekłym, niż sympatycznym i dobrym. Historie o poczciwcach, którzy dzięki swojej wrażliwości zwyciężyli zło dobrem, wymyślili chyba oni sami. Żeby się pocieszyć po łomocie, jaki zgotowało im beznadziejne życie. Po drugie, przyjaźni nie ma. Jeśli ktoś okazuje ci bezinteresowną sympatię, lepiej na niego uważać.

Życie po więzieniu

Bogatszy o te proste życiowe prawdy, po trzech latach odsiadki dostałem warunkowe zwolnienie. Co dalej ze sobą zrobić? Jako człowiek, który nie może pochwalić się pracodawcy świadectwem o niekaralności, nie miałem co szukać z powrotem roboty w kopalni. Ani w żadnej innej legalnej firmie. Nie przejmowałem się tym jednak. Dawni kumple, albo nie mieli czasu w tyłek się podrapać – tak wyżyłowano im dołowe normy, albo w ramach redukcji zatrudnienia poszli na bruk i z alpagą w ręku wystawali teraz pod sklepem monopolowym.

No okej, nie wszyscy. Paru z tych, którzy odeszli z górnictwa pozakładało własne firmy. Małe sklepiki, usługi remontowe, handel bezpośredni... Ci to dopiero mieli przesrane! Dociśnięci przez skarbówkę, ZUS i światowy kryzys, praktycznie nigdy nie wychodzili z pracy.

Szybko więc zrozumiałem, że dla mnie pozostaje tylko szara strefa. Ale czym konkretnie miałbym się zająć? Menelem zostać nie zamierzałem. Bandziorem, mimo kilku ofert złożonych mi jeszcze pod celą, też nie. Bo to jednak wstyd kraść czy łamać ręce komuś, kto nie może spłacić długu... Ja, mimo że karany, to jednak uczciwy człowiek jestem.

Postanowiłem więc wybrać coś pośredniego. Dzięki znajomościom nawiązanym w więźniu, szybko coś takiego znalazłem. Gdzie? W burdelu. Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Robiłem tam tylko za ochronę. Siedziałem sobie w widocznym miejscu, sączyłem kawkę i tyle. Żeby klienci widzieli i rozumieli, że tu nie ma co rozrabiać ani kombinować. Albo, kiedy było wezwanie telefoniczne, to ja wiozłem dziewczynę, potem pierwszy wchodziłem do mieszkania klienta i oceniałem, czy jest bezpiecznie. Po czterdziestu pięciu minutach, puk puk, odbierałem panienkę i zabierałem ją z powrotem do agencji.

Trochę się w tej robocie napatrzyłem. Nie chodzi o gołe cycki, choć i tego nie brakowało. Świat to bagno, mówię wam. Spotkałem gliniarza z komisariatu, w którym miałem się meldować raz w tygodniu. Nieźle się speszył, jak mu powiedziałem: „Dzień dobry, panie sierżancie!”. Widziałem też radnego, który krzyczał w naszej lokalnej telewizji, że „zero tolerancji dla szarej strefy”.

Ale najlepsze było, jak wszedł kiedyś prokurator, który oskarżał w mojej sprawie. Nie poznał mnie oczywiście, gnojek jeden. Nieźle się dziewczyny uśmiały jak im powiedziałem, kto to. I potem opowiadały, jaki z niego cienias…

Ja z ich usług nie korzystałem, choć w ramach honorarium przysługiwał mi podobno, od czasu do czasu, darmowy numerek. Dziewczyny też nie miałyby nic przeciwko temu. Po tych wszystkich platfusach, lamusach i zakompleksionych gamoniach, z którymi musiały robić figo-fago, wysportowany facet z moją prezencją, byłby dla nich ciekawą odmianą. Ale nie, za takie rzeczy serdecznie dziękuję.

Nie to, żeby coś ze mną było nie tak. Słyszałem jednak, jak panny rozmawiają o klientach. Jak się z nich śmieją i wyszydzają. Trzeba przyznać, że nie bez powodu. Jeden zbok kazał na przykład mówić do siebie „tatusiu”. Inny zgrywał macho, szczypał laski po tyłkach, aż tu nagle zadzwoniła na komórkę jego żona. Z awanturą, że gdzie się podziewa, ile czasu można w pracy siedzieć, a w ogóle to co z tymi zakupami, które miał zrobić. Tak się skubana darła, że nawet ja słyszałem. A facio? Zrobił się malutki. I tu i tam, jeśli rozumiecie, o czym mówię. Więc po co mi takie przygody i takie bzykanko? Żeby wyjść na takiego samego frajera jak tamci? W życiu!

No i tak sobie żyłem spokojnie, bez zmartwień. Praca była, kasy nie za wiele, ale przynajmniej zarobiona uczciwie. Szef, taki łysy, jeszcze większy ode mnie, nie mógł początkowo przeboleć, że człowiek z moją posturą nie chce się zająć prawdziwą bandyterką, tylko stołek, jak jakiś urzędnik, wysiaduje. Po kilku moich grzecznych i uprzejmych odmowach dał mi jednak w końcu spokój.

Ona nie może tu zostać

Cały ten harmonijny i bezpieczny układ spieprzył się zaledwie w kilka minut. Przez moją głupotę. Bo złamałem swoje wyuczone w więzieniu zasady. Piątek był chyba, jak do agencji przyprowadzili nową dziewczynę. Niby nic nowego, rotacja była u nas zawsze duża, bo klienci szybko się przecież nudzą, ale... No właśnie. Tym razem przegięli.

Agnes, już trochę starsza kobitka, zastępczyni szefa i taka jakby tutejsza burdelmama, przyszła z owiniętym w płaszcz, chudym jak patyk... dzieciakiem. No mówię wam, nawet na piętnaście lat ta dziewczyna nie wyglądała.

– Co to za trefny towar? – spytałem podejrzliwie, wskazując na gówniarę.

– Ty się Bolo nie przejmuj, to nie twoja sprawa – ofuknęła mnie Agnes.

– Jak nie moja? – zdenerwowałem się. – Ona jest nieletnia! A ja jestem na warunkowym. Jak tu zacznie pracować, to nawet dzień nie minie, a już nas ktoś podkabluje policji. Burdel to burdel. Nikt się nie czepia. Ale pedofilia, to już nie żarty. Zamkną nas wszystkich!

– Mówię ci, nie martw się, Bolo – spokojnie odparła Agnes. – Ty za dużo myślisz, a to ci na mózg szkodzi. Rób swoje i nie pękaj jak porcelanowy nocnik. Ta mała siksa nie będzie tutaj pracować, nikt nie jest głupi. Mamy ją tylko wyszykować, przechować aż wszystko ucichnie, a potem gówniara jedzie na wakacje do Niemiec. Już pewien biznesmen, właściciel sieci luksusowych bajzli, zapłacił za nią tysiąc eurasów. Dociera to do twojej zakutej łepetyny? Tysiąc! W ciemno!
Życie z tatą zboczeńcem? Gorzej już być nie może

W pierwszej chwili zrobiło mi się trochę głupio. No faktycznie, po co się odzywam, jak mądrzejsi ode mnie biznesy kręcą. Miałem nawet odejść jak niepyszny, do swojej wystygłej kawki, ale coś mnie podkusiło i znowu zerknąłem na to chucherko. Mała, szczupła, patykowata wręcz. Najwyżej czterdzieści pięć kilo. Drobinka. Dzieciak o czujnych oczach, na które opadała splątana grzywka ciemnych włosów. I wtedy coś mi nagle znowu przeskoczyło w głowie.

– Zaraz, momencik, chwila – ponownie zaczepiłem Agnes. – A co ty mi tutaj za historie opowiadasz? Że co ma „ucichnąć”? Porwaliście skądś tę małą?

– Gdzie tam – ze zniecierpliwieniem machnęła ręką burdelmama. – Ona sama się do nas zgłosiła. Tyle że ma trzynaście lat i uciekła z domu. No to, przynajmniej teoretycznie, będą jej szukać. Jak to naprawdę wygląda, wiadomo. Policja niby ściga takich uciekinierów, ale komu się chce latać po mieście za jakąś małolatą? Więc i tak pewnie by jej nie znaleźli. Tyle, że gdyby smarkula snuła się po ulicy, to jakiś patrol, przypadkiem, może ją skojarzyć. No i mała musi gdzieś mieszkać. Nie pojedzie przecież do tych Niemiec taka brudna i zasyfiona...

Aha. Niby wszystko jasne. Po raz drugi zacząłem zbierać się do swojego kąta, ale ciągle mnie coś w środku uwierało. Wiem, że świat nie jest doskonały, ale przecież... To było jednak dziecko!

– Naprawdę chcesz zostać kur... ee, to znaczy, prostytutką? – spytałem, nachylając się nad drobniutką dziewczynką.

Spojrzała na mnie nadspodziewanie hardo, jak na taką małolatę.

Mnie tam wszystko jedno, w dupie to mam – wzruszyła kościstymi ramionami. – Byle się wyrwać z tego piekła.

– Jakiego piekła?

– Z domu – wyjaśniła. – Myślisz, że wyjeżdżam, bo mi się szczęśliwe dzieciństwo znudziło? Życia nie znasz, z tego burdelu nigdy na ulicę nie wychodzisz?!

– Możesz trafić z deszczu pod rynnę – upierałem się, widząc kątem oka, że Agnes bacznie mi się przygląda. – Wyślą cię w nieznane, zgwałcą i będą więzić. A potem zmuszą do puszczania się za darmo dla jakiegoś zboczeńca...

Mała znowu wzruszyła ramionami.

– Zboczeńca, to ja już mam... tatusia – oznajmiła cieniutkim głosem. – A do tego jeszcze pijaka, co mnie i matkę ciągle bije. Gorzej nie będzie.

– No, ale można to inaczej załatwić – upierałem się.

Zastanawiałem się równocześnie, o co ja walczę i po co mi kłopoty? Bo Agnes już gdzieś dzwoniła...

– Możesz schronić się w izbie dziecka – zaproponowałem. – Trafisz stamtąd do sierocińca, a potem kto wie? Może cię jacy porządni ludzie adoptują?

– Porządni ludzie... – mała wydęła wargi. – Szkoda czasu i zachodu. Nikt nie weźmie tak starego dzieciaka, jak ja. Wszystko, co mam, to młodą dupę. Więc niech jakiś sukinsyn za nią zapłaci. Za parę lat i tego nie będę miała...

Nie pozwolę na to!

Niejedno już w swoim życiu widziałem i niejedno słyszałem. Ale widok tej małej dziewczynki o twarzy aniołka, przemawiającej wulgarnym językiem ulicy, naprawdę mocno mną wstrząsnął.

Patrzyłem na nią osłupiały i zastanawiałem się, co ja tu do diabła robię? Byłem przecież górnikiem. Wykonywałem porządny, szanowany zawód. I kim jestem teraz? Co się ze mną porobiło? Recydywista, wykidajło w domu publicznym, a teraz jeszcze wspólnik w handlu dziećmi? Tak być przecież nie może!

– Nie – powiedziałem twardo. – Nie pojedziesz do żadnych Niemiec.

– Tobie Bolo, to chyba gołąb pod dekiel nasrał – usłyszałem głos Agnes. – Stary bandyta, a na litość mu się zebrało. Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. Szef już jedzie. Wkurzony, bo mu jakiś biznes przerwałam. Lepiej zostaw tę małą, bo ci się jeszcze jakieś nieszczęście przydarzy. O kulach będziesz musiał chodzić, albo zamienisz się w nawóz w lesie...

Nie słuchałem jej. Chwyciłem dzieciaka za rękę i wyciągnąłem na zewnątrz.

Początkowo trochę wierzgała. Potem, już po wyjściu z bloku, na ulicy, chyba zrozumiała, że to nic nie da i przestała się szarpać. Dreptała więc za mną, fukając ze złości jak małe zwierzątko.

– Naprawdę jesteś bandytą? – zapytała po dłuższej chwili, a w jej zobojętniałym dotychczas głosie, po raz pierwszy zabrzmiała nuta ciekawości.

Nie wiem czemu, zrobiło mi się wstyd.

– Nie jestem żadnym bandytą – odpowiedziałem ponurym głosem. – Przypadkiem do więzienia trafiłem.

– Jasne! Przypadkiem – prychnęła.

Dorośli wszystko robią przypadkiem. Jak ojciec naleje matkę, to też następnego dnia mówi, że przypadkiem. Bo był pijany i w ogóle ma w życiu pecha. Dorośli nigdy nie są niczemu winni...

Nie odpowiedziałem. Rezolutna smarkula. Trudno taką przegadać. Ścisnąłem ją mocniej za rękę, żeby mi nie czmychnęła i przyspieszyłem kroku. Dokąd szedłem? Gdzie uciekałem? Oczywiście, nie miałem na razie żadnego planu. Wszystko działo się zbyt szybko.

Iść na policję? Dobre sobie. Już widzę, jak dają wiarę moim zeznaniom – faceta na warunkowym zwolnieniu – i zamykają szefa. Zresztą, nigdy nie byłem donosicielem. Więc co? Zabrać ją do domu dziecka? Pewnie nawet jeśli nie odstawią dziewczyny do rodzinnego domu, to ona i tak zaraz stamtąd zwieje. To może poprosić o pomoc kogoś z władz miasta? Niezły pomysł. Jedynym urzędnikiem, jakiego osobiście poznałem, to radny, który bywał w naszej agencji. Tak... Już widzę, jak mi pomoże!

Łażąc bez celu po ulicach (do swojej wynajętej kawalerki bałem się wrócić, bo pewnie już tam na mnie czekali), zaczynałem powoli żałować, że wpakowałem się w tę kabałę. Mała chyba to wyczuła.

– Lepiej wracajmy – zaproponowała, a w jej głosie wyczułem ironię. – Jesteś przed sobą usprawiedliwiony. Miałeś szlachetny zryw, wyrwałeś mnie z rąk złych ludzi, ale sam widzisz, że to nie ma sensu. Ani twój, ani mój los, nikogo nie obchodzi. Świata nie zmienisz.

Gadała jak dorosła. Czy to jest tak, że jak dziecko ma głupich rodziców, to samo musi być mądre? I wtedy zajechała nam drogę czarna calibra. Drugi samochód zahamował za nami. Wysiedli bez pośpiechu. Jeden, drugi, trzeci... Nie licząc tych z drugiego auta. I oni i ja, wiedzieliśmy, że nie mogę uciec. A już na pewno nie z dzieckiem.

Bezczelnie się uśmiechali. To głupie, ale na ich widok poczułem nawet coś na kształt ulgi. Tak, ulgi. Bo przynajmniej nie musiałem główkować, co zrobić z pasztetem, w który się wpakowałem. Teraz znów wszystko było jasne.

Uderzyłem pierwszy. A zaraz potem poczułem w plecach jakieś ukłucie. Nie zwróciłem na to uwagi. Młóciłem dalej swoimi zaprawionymi pod ziemią łapami, gasząc na tych bandyckich gębach pewne siebie uśmieszki. I wiecie co? Zanim nie straciłem przytomności, uświadomiłem sobie, że nigdy ich nie lubiłem. Nigdy do nich nie pasowałem. Że dobrze się stało. Potem odpłynąłem w nicość.

Nie opłacił mi się szlachetny zryw

– O, nasz bohater otworzył oczy! – to były pierwsze słowa jakie usłyszałem.

– Panie doktorze, odzyskuje przytomność! – powiedziała jakaś nieznana osoba.

Gdzie byłem? Co to za kobieta mi się przyglądała? Ubrana na biało... No tak, pielęgniarka. A więc szpital. Czyli – żyję.

– No, proszę, proszę – w polu widzenia pojawiła się następna postać.

Był to lekarz.

– Jak na człowieka, który dopiero co przeszedł kraniotomię i usunięcie krwiaka spod czaszki, i który kilka razy oberwał nożem, to szybko pan otwiera oczy – oznajmił z uśmiechem. – Twardy z pana facet. Jak tak dalej pójdzie, to będzie pan mógł niedługo wrócić do celi.

– Do jakiej celi? – jęknąłem, z trudem dobierając te dwa słowa.

– A co, zapomniałeś już cwaniaku, że uprowadziłeś dziecko? – zaperzyła się pielęgniarka, po czym dodała: – Przeklęty zboczeniec! Szkoda, że kiedy cię uczciwi obywatele dopadli, napatoczył się akurat patrol policji i cię uratował.

Od tamtego zdarzenia minęło już parę tygodni. Wróciłem do więzienia. Oficjalnie jestem podejrzany o uprowadzenie nieletniej, co mówiąc delikatnie, w kryminale nie przysparza mi zwolenników. Ale to nic. Bo wiele wskazuje na to, że sąd mnie nawet nie oskarży.

A wszystko przez młodego, dociekliwego prokuratora, którego zastanowiło, że „porywacza nieletniej”, czyli mnie, w nagłym przypływie obywatelskiego obowiązku, usiłowało zatrzymać... sześciu notowanych przez policję, od dawna podejrzewanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej o charakterze zbrojnym, wyposażonych w noże i kije bejsbolowe, oprychów.

Prokurator nie przejął się więc tym, że pobieżnie przesłuchana przez policjantów dziewczynka, milczała. Kazał porozmawiać z nią psychologowi. I wtedy... mała pękła. Opowiedziała o tym, co działo się u niej w domu i jaki miała głupi pomysł na wyrwanie się z tego bagna. Jej tatuś trafił już ponoć do aresztu, a ona sama do policyjnej izby dziecka.

Mam nadzieję, że dobrze się tam nią zajmą. Gazety już się o całej sprawie dowiedziały i oczywiście zwąchały sensację. Wczoraj jakiś lokalny brukowiec nazwał mnie nawet „bohaterem”. A więc to pewnie naprawdę koniec. Wypuszczą mnie lada dzień. Będę wolny. Tylko, co dalej?

Dziennikarze szybko o mnie zapomną. Znajdą sobie następnego „bohatera”. A ja znów, jako karany, nie będę mógł znaleźć uczciwej pracy. Co gorsza... nieuczciwej też. Na pewno nie z takimi przestępczymi rekomendacjami, jak moje… Czym więc się zajmę? Co będę robić? Cholera, mam mętlik w głowie. Przez tę dziewuchę zawaliło się wszystko, czego nauczyłem się w życiu. To przez nią odkryłem, że wcale nie jestem taki twardy i bezkompromisowy, jak mi się zdawało. Mówiąc patetycznie, odkryłem w sobie słabość, delikatność i dobro. Tyle że, co mi z tego? I tak nie zostanę już księdzem.

Jakby mało tych kłopotów, to jeszcze wygląda na to, że mam też przyjaciela. A raczej przyjaciółkę. Tak, tak. Dzisiaj dostałem z izby dziecka list. Od niej. Napisała, że ma na imię Roksana i tylko mnie ufa. No i czy mógłbym jej pomóc stanąć na nogi, jak już oboje wyjdziemy na wolność. Chyba oszalała! Sam ze sobą nie mogę sobie poradzić, a tu jeszcze ten bachor. Niezły byłby z nas komplet. Bezdomny wyrokowiec i niedoszła nieletnia prostytutka po przejściach. Już widzę, jak sędzia rodzinny ustanawia mnie opiekunem prawnym tej panny!

Napisałem jej więc, żeby się odczepiła. Tyle, że jakoś ciągle jeszcze nie wysłałem listu. Bo może jednak warto spróbować? Skoro powiedziałem już „a”, wyciągając ją z bajzlu, to może wypadałoby teraz powiedzieć i „b”? A poza tym... Czuję, że jeśli zostanę sam – wzgardzony i potępiony zarówno przez „zdrową” część społeczeństwa, jak i przez półświatek, to w końcu się stoczę i stanę takim samym podsklepowym obszczymurem, jak niektórzy moi dawni koledzy.

A gdybym wziął na siebie odpowiedzialność za tę pokiereszowaną przez życie dziewczynkę, mogłoby to utrzymać mnie w pionie. Zmusić do znalezienia jakiejś roboty, mieszkania, do normalnego życia po prostu. Cholera, wygląda więc na to, że aby każde z nas mogło wyjść na prostą potrzebujemy siebie nawzajem. I nic nie jesteśmy w stanie na to poradzić.

Czytaj także:
„Zamieniłem przytulny gabinet na więzienie. Praca w celi omal nie doprowadziła do tragedii”
„Zżerała mnie samotność, nie miałam dzieci, ani męża. Kto by pomyślał, że swoją bratnią duszę poznam przez więzienie?”
„Mój ojciec zabił człowieka i trafił do więzienia. Kiedy z niego wyszedł, zrobił nam więzienie w domu”

Reklama
Reklama
Reklama