„Teściowa zabrała nas na majówkę. Mężowi dogadzała, a mnie chciała wychowywać i traktowała jak służącą”
„– Oj, nie bądź taki miękki. Synowa ma być pomocna, a nie stroić fochy – ciągnęła Irena. – Jak nie pasuje, to niech siedzi w domu, a nie tu przyjeżdża i wzdycha. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy”.

Nie wiem, czy to kwestia wieku, rutyny czy po prostu zmęczenia, ale ostatnio miałam wrażenie, że z Markiem mijamy się bardziej, niż żyjemy razem. On – wiecznie w pracy albo wpatrzony w telefon, ja – między fakturami a kawą z automatu, czasem czując się bardziej jak współlokatorka niż żona. Od jakiegoś czasu coś wisiało w powietrzu, jakieś niedopowiedzenie, które zagłuszałam zmywarką i serialami.
Nie miałam nic do gadania
Majówka miała być naszym „restartem”. Tak mówił Marek, tak się umawialiśmy. Miałam wizję wspólnego grilla, leniwych spacerów i może – jeśli dobrze pójdzie – rozmowy bez przerywania sobie nawzajem. Ale było jedno „ale”: Irena. Jego matka. Zabrała nas do swojego domku nad jeziorem i – o dziwo – Marek nawet się nie zająknął, że może lepiej pojechać tylko we dwoje.
– Wiesz, mama mówi, że to dobry czas, żeby spędzić trochę czasu razem. No i pomóc jej w ogrodzie – rzucił mimochodem, jakby to miało być coś przyjemnego.
W samochodzie zamilkliśmy oboje po godzinie jazdy. Tylko Irena mówiła. O tym, co trzeba będzie zrobić, co trzeba przywieźć, co muszę pamiętać. Bo „Kasia, ty się znasz, to ty to zrobisz”. Patrzyłam w boczne lusterko i uśmiechałam się nerwowo, zaciskając palce na butelce z wodą.
– Zrobiłam sobie listę rzeczy do zrobienia na miejscu – powiedziała Irena, zerkając w moje notatki na kolanach. – Kasia, ty zrobisz zakupy, a potem się zobaczy. Pewnie jeszcze trzeba będzie coś wyprać, okna może?
– Mhm – mruknęłam. – Zobaczymy, jak będzie z czasem.
Marek udawał, że śpi. Albo naprawdę spał. Ale jego głowa była zwrócona w stronę szyby, jakby ta rozmowa w ogóle go nie dotyczyła.
Mówiła mi, co mam robić
Pierwszy poranek w domku był zimny, choć majówka. Wstaliśmy wcześnie, bo Irena zarządziła, że „dzień trzeba zacząć z energią”. Nie zdążyłam jeszcze dobrze otworzyć oczu, a już usłyszałam stukanie do drzwi.
– Kasia, robimy śniadanie! – zawołała teściowa z korytarza. – Ja muszę się jeszcze chwilę położyć, bo ta podróż mnie wykończyła.
Zeszłam do kuchni z poczuciem obowiązku, które było mi dobrze znane – tak samo zaczynały się wszystkie nasze rodzinne święta. Tylko że wtedy przynajmniej miałam po swojej stronie mamę, siostrę. A tu byłam sama.
– Kasia, pokroisz wędlinę? I zrób jajecznicę. A chleb to trzeba opiec, tak jest lepiej – rzuciła Irena z kanapy, nie ruszając się spod koca. – Ja zaraz wstanę, tylko chwilkę odpocznę.
Stałam nad patelnią i słuchałam, jak Marek schodzi po schodach.
– O, kawka? – zapytał, całując mnie w czubek głowy. – Dobrze, to ja sobie naleję.
– A może pomożesz? – wyrwało mi się cicho, bardziej do siebie niż do niego.
– No przecież robisz, nie? – rzucił z lekkim uśmiechem, po czym usiadł z kawą przy stole i zaczął przeglądać telefon.
W tej chwili poczułam, że coś we mnie pęka. Robię śniadanie dla wszystkich, choć jestem gościem. Mój mąż siedzi, jakby był w hotelu. A jego matka dyryguje mną z kanapy. Czy ja naprawdę jestem tu gościem, czy tylko darmową siłą roboczą? – pomyślałam z goryczą, mieszając jajka na patelni.
– Kasia, dopilnuj, żeby jajka nie były zbyt ścięte. Marek takie lubi – dodała Irena tonem, jakbym miała co najmniej pięć lat.
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że jeśli nie powiem nic teraz, to za trzy dni wybuchnę.
Mąż nie widział problemu
Wieczorem, gdy Irena zaszyła się z książką w swoim pokoju, usiedliśmy z Markiem na tarasie. Chciałam porozmawiać. Musiałam.
– Marek, możemy pogadać?
Spojrzał na mnie znad telefonu, jakby właśnie wybudziłam go z głębokiego snu.
– Jasne. Co jest?
– Czemu nic nie mówisz, kiedy twoja mama traktuje mnie jak pomoc domową?
Westchnął i wbił wzrok w ciemniejące niebo.
– Kasia, no daj spokój. To tylko kilka dni. Wiesz, jaka ona jest. Lepiej przeczekać, niż się kłócić.
– Ty sobie przeczekuj, ale to ja dzisiaj robiłam zakupy, gotowałam i sprzątałam. A twoja mama powiedziała, że „ja mam młode nogi, to się ruszę”. A ty co? Siedzisz i pijesz kawkę.
Marek wzruszył ramionami.
– No to powiedz jej, że nie chcesz. Jesteś dorosła.
– Serio? Uważasz, że to takie proste? Jak spróbowałam dzisiaj zaproponować, że możemy gotować na zmianę, to mnie zignorowała. A ty nawet nie zauważyłeś.
– Przesadzasz – mruknął, zniecierpliwiony.
– Przesadzam?! – głos mi się załamał. – Marek, czuję się tu jak służąca!
– To twoje wyobrażenie – odciął się chłodno.
Nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało. Serce waliło mi jak młot.
– To ja idę na spacer. Potrzebuję powietrza, zanim zwariuję.
Trzasnęłam drzwiami. I chociaż wiedziałam, że to dziecinne, nie potrafiłam się zatrzymać. Czułam się jak obca we własnym małżeństwie.
Teściowa chciała mnie wychować
Wracałam powoli, schłodzona majowym wieczorem i myślami, które nie chciały się uspokoić. Szłam wzdłuż jeziora, potem ścieżką przy tarasie, aż usłyszałam głosy dochodzące z domku. Zwolniłam.
– Jak ja byłam młoda, to się wiedziało, że synowa ma robić wszystko – mówiła Irena. Jej głos był ostry, władczy. – Dobrze, że ją sobie wychowam, bo jak nie, to będzie tylko jęczeć. Za moich czasów kobieta znała swoje miejsce.
– Mamo, proszę cię... – Marek brzmiał jak dziecko przy tablicy. – Nie mów tak. Kasia się stara...
– Oj, nie bądź taki miękki. Synowa ma być pomocna, a nie stroić fochy – ciągnęła Irena. – Jak nie pasuje, to niech siedzi w domu, a nie tu przyjeżdża i wzdycha.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. "Wychowam ją sobie"? Czy ja właśnie usłyszałam, że traktuje mnie jak projekt do urobienia? Serce zaczęło mi bić szybciej. Weszłam bez pukania.
– Wystarczy – powiedziałam, wchodząc do salonu.
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Irena zacisnęła usta, Marek zbladł.
– Nie będziesz mnie więcej tak traktować. Nie jestem twoją służącą. I nie dam się „wychować”.
– Kasia... – zaczął Marek, ale machnęłam ręką.
– Nie, teraz ja mówię. Mam dosyć udawania, że wszystko jest okej. Że jestem miła i cierpliwa. Nie po to tu przyjechałam, żeby być twoją gosposią, Ireno.
Teściowa patrzyła na mnie, jakby zobaczyła ducha.
– Przykro mi, jeśli cię uraziłam – wycedziła po dłuższej chwili, ale nie brzmiało to jak przeprosiny.
Marek milczał. A ja wiedziałam już jedno: nic nie będzie takie jak przedtem.
Byłam wściekła
Spakowałam kilka rzeczy do plecaka – sweter, książkę, butelkę wody. Wyszłam z domku bez słowa, kierując się w stronę jeziora. Znałam tu każdy zakręt, każdą ławkę. Usiadłam na tej najdalej, pod wielką sosną, gdzie zasięg ledwo łapał, a myśli miały więcej przestrzeni.
Wpatrywałam się w taflę wody, jakby miała mi udzielić odpowiedzi. Czy ja naprawdę przesadziłam? Czy zrobiłam dobrze, że się postawiłam? W głowie kłębiły się wspomnienia – nasze pierwsze wakacje z Markiem, śmiech, pocałunki przy grillu, rozmowy do późna. A teraz? Milczenie, uniki, zimne spojrzenia.
Wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer do Magdy, mojej przyjaciółki.
– No hej, co tam? – odezwała się z energią.
– Nie wiem, czy chcę wracać – powiedziałam cicho.
– Gdzie jesteś?
– Nad jeziorem. U teściowej. Miało być spokojnie, a wyszła wojna domowa.
– Marek znowu się nie odezwał?
– A jakżeby inaczej. A Irena… traktuje mnie jak pomoc kuchenną. Już nie mam siły udawać, że to dla dobra rodziny.
– To może nie udawaj. Może po prostu wróć do domu i daj sobie spokój z tą całą majówką.
– Myślisz, że to tchórzostwo?
– Myślę, że to granica. Twoja. I dobrze, że ją czujesz.
Zamilkłam. Poczułam łzy pod powiekami, ale nie spadły. Jeszcze nie. Przynajmniej tyle siły mi zostało.
– Dzięki, Madzia. Serio.
– Trzymam kciuki, Kasia. Ty wiesz, co dla ciebie dobre. Zawsze wiedziałaś.
Rozłączyłam się i zostałam jeszcze chwilę. Powoli zaczynało do mnie docierać, że ten wyjazd zmieni więcej, niż się spodziewałam.
Mąż musiał coś zrozumieć
Siedziałam na tej ławce tak długo, aż zaczęło się ściemniać. Myślałam, że nikt nie przyjdzie. Że wrócę po ciemku i nikt nawet nie zauważy, że mnie nie było. Aż usłyszałam znajome kroki. Marek.
– Kasiu… – jego głos był niepewny, jakby nie wiedział, czy ma prawo się odezwać.
Nie odpowiedziałam. Siadł obok, w milczeniu. Minęła chwila.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Wiem, że nawaliłem. Że milczałem, gdy powinienem był mówić.
Patrzyłam w wodę. Nie chciałam mu tego ułatwiać.
– Dlaczego nigdy nie stanąłeś po mojej stronie?
– Bo... – zawahał się – bo ona mnie wychowała. Zawsze była silna. Rządziła wszystkim. A ja nauczyłem się nie wchodzić jej w drogę. Ty jesteś inna. Ty walczysz.
– Bo nie mam wyjścia, Marek. Albo zacznę walczyć o siebie, albo się w tym rozpadnę.
– Masz rację. Wiem, że nie potrafiłem postawić granicy. Ale nie chcę cię stracić, Kasia. Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie ważna. Najważniejsza.
– To pokaż to. Nie dzisiaj, nie jutro. Na co dzień. Naucz się mówić "nie" – nie tylko swojej matce, ale też własnemu strachowi.
Spojrzał na mnie z powagą.
– Postaram się. Tylko... nie odchodź, dobra?
Westchnęłam. Serce mi miękło, ale głowa krzyczała: "uważaj".
– Nie wiem jeszcze, co zrobię. Muszę sobie wszystko przemyśleć.
I po raz pierwszy od dawna, on nie naciskał. Po prostu został ze mną. W ciszy. Może to był jakiś początek.
Katarzyna, 33 lata
Czytaj także:
- „Rodzina dziewczyny zaprosiła nas na majówkę. Nie sądziłem, że długi weekend skończy się taką awanturą”
- „Siostra zwaliła się do mnie na majówkę. Skoro mam dom to miałam ją gościć za darmo i skakać jak służąca”
- „Na majówce miałam się bawić z koleżankami, a straciłam głowę dla faceta. Okazało się, że to nie był czysty przypadek”

