Reklama

Z Rafałem poznaliśmy się pięć lat temu. A może raczej powinnam powiedzieć, że wtedy „odgrzałam” tę znajomość. Tak naprawdę znaliśmy się już w czasach licealnych. Potem nasze drogi się rozeszły – ja skupiłam się na studiowaniu i własnych sprawach, a on zdecydował się wyjechać poza granice kraju. Dzięki czarowi mediów społecznościowych udało nam się odnowić kontakt. Akurat wtedy Rafał przyjechał do Polski, żeby odwiedzić mamę, a ja nie miałam żadnych ciekawszych planów. Rozmawialiśmy sobie luźno i tak jakoś wyszło, że postanowiliśmy się zobaczyć.

Reklama

To było jak strzała Amora

Spotkaliśmy się, wypiliśmy chyba z beczkę wina, przegadując całą noc aż do rana. Pocałunki, marzenia i nie mam pojęcia, co tam jeszcze było. No ale potem Rafał powrócił do miejsca, gdzie mieszkał przez ostatni czas. Strasznie mi go brakowało. Uczucie okazało się na tyle mocne, że zdecydował się spakować manatki, zostawić dotychczasowe życie i przyjechać do kraju. Do mnie.

Tak myślałam, że chodziło o mnie, choć w sumie chyba też o nią. O jego matkę. Zamiast dać mu dom i być przy nim, wysłała go w świat. Jeszcze jako dzieciak zostawał częściej pod opieką sąsiadów i znajomych niż mamy. A gdy dorósł, też musiał liczyć tylko na siebie. No dobra, może jako samotna matka nie potrafiła inaczej, a może po prostu nie chciała. Tak czy siak, nadal pozostawała jego matką, a on był jej dzieckiem. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno ich to łączy…

Planowaliśmy wspólny dom

Wreszcie nadszedł ten moment, gdy Rafał wrócił do kraju po długim pobycie poza granicami. Zdecydowaliśmy, że wprowadzi się do mojego mieszkanka. Takie rozwiązanie wydawało się najrozsądniejsze. Mała kawalerka w samym sercu miasta przez lata w zupełności mi wystarczała, więc stwierdziliśmy, że i nam dwojgu powinna.

Szybko mieszkanie przestało nam jednak wystarczać. Przybywało rzeczy, a poza tym każde z nas marzyło o własnym kącie. Ja potrzebowałam miejsca do pracy i czytania, a mój facet do dłubania w swoich projektach. W naszych czterech kątach nie było na to szans. Pewnego dnia Rafał wyszedł więc z propozycją, abyśmy poszukali czegoś bardziej przestronnego, może nawet poza granicami miasta. Domek na wsi? Rześkie powietrze o poranku, przechadzki po łące? Wieczory spędzone na podziwianiu słońca znikającego za stawem? Ach, cóż to była za kusząca wizja!

Po wielu miesiącach szukania, wreszcie trafił na swoją wymarzoną nieruchomość. Przytulny domek składający się z pięciu pokoików, tuż obok sporego jezioro, a w niedalekiej odległości las. Błoga cisza, kojący spokój, szumiący wiatr i ptasi śpiew. Dom nie był nowy, ale mieliśmy fundusze potrzebne na remont. Ja ze swoich oszczędności, on częściowo ze swoich, a częściowo z tego, co odłożyła jego mama. Już w tamtym momencie powinnam zacząć się niepokoić. Bo skoro ta kobieta przez całe życie nie dała mu ani grosza, to czemu nagle zmieniła zdanie akurat teraz?

Ale pieniądze zawsze się przydają, a mnie zależało na tym, by jak najszybciej zakończyć remont. Ciągnął się grubo ponad pół roku. Hałas przybijanych gwoździ, aromat świeżutkiej farby, przywożenie różnych sprzętów i mebli. No i wreszcie zamieszkaliśmy u siebie.

Pierwszy miesiąc był cudowny. Ja i mój facet, trochę dłubania przy remoncie, trochę meblowania, trochę przesiadywania na tarasie nad jeziorem. Byliśmy w sobie zakochani, zadowoleni z życia, widzieliśmy naszą świetlistą przyszłość. Ale czar prysł pewnego pięknego poranka.

W nasze życie kroczyła ona

– Wiesz, moja mama bardzo chciała nas odwiedzić – rzucił Rafał, głośno chrupiąc tosta. Poczułam, jak miękną mi nogi.

– Naprawdę? – starałam się, by mój głos zabrzmiał neutralnie.

– No tak, marzyła o tym, żeby zobaczyć nasze gniazdko i spędzić z nami trochę czasu.

– No dobrze – z trudem przełknęłam łyk wystygłej kawy. – A kiedy planuje przyjazd?

Zjawi się w piątek. Wcześniej jest zajęta jakimiś zajęciami dla seniorów, ale później ma już czas.

Ma już czas – przeleciało mi przez głowę z ironią. Jakby przedtem coś ją absorbowało… Cóż takiego? Może porządki? A może kucharzenie? Och, na litość boską, ta baba przesiadywała calusieńki dzień w swojej zagraconej kawalerce, myśląc co najwyżej o nieskończoności albo odmawiając pacierze. Nie dbała o dom, o syna, o nic. Po prostu żyła. A teraz miała zamieszkać u nas. No po prostu super! Zdawałam sobie sprawę, że w niczym mi nie pomoże, wręcz przeciwnie, będzie tylko zawadzać. Ale teściowej się nie wybiera, jest jaka jest, to w sumie raptem dwa dni. Postarałam się więc wykrzesać z siebie maksimum dobrej woli i życzliwości, wierząc, że dam radę to jakoś przeżyć.

Od razu nabrałam podejrzeń

W końcu nastał ten wyczekiwany piątek, a Rafał z wielką radością popędził na pobliski dworzec autobusowy, żeby przywitać swoją matkę. Po około piętnastu minutach już byli na miejscu i rozpoczęli wypakowywanie bagaży. Gdy tylko to zobaczyłam, ponownie zaniemówiłam ze zdumienia. Jego mama taszczyła ze sobą nie tylko torbę, ale także spory worek, plecak, a na dodatek gigantyczny wózek. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało jej się to wszystko upchnąć do autobusu, ale najwidoczniej jakoś dała radę.

Jak zawsze uśmiechnęłam się, choć w środku wcale nie było mi do śmiechu. Przywitałam gościa, pokazałam jej pokój, w którym miała spać i oprowadziłam po całym domu. Zjedliśmy pyszną kolację, a następnego dnia oni relaksowali się w ogródku, nadrabiając zaległości. Potem był obiad, kolacja i znowu kolejny dzień.

Niestety, gdy nadszedł poniedziałek, niedoszła ukochana teściowa nawet nie wspomniała o wyjeździe. Bo „to świeże powietrze tak dobrze na nią działa, bo miło mieć towarzystwo, bo co niby można robić w tym mieście…”.

Chodziła za mną jak cień

„No trudno, tak to bywa” – przeszło mi przez myśl. „Dam radę wytrzymać jeszcze parę dni”. Ale gdzie tam! Dni zamieniły się w tygodnie, a tygodnie ostatecznie przerodziły się w miesiące! Codziennie rano towarzyszyła mi w kuchni, a po obiedzie włóczyła się za mną po całym ogrodzie. Przyglądała się wszystkiemu, co robię i wszędzie wtrącała swoje trzy grosze. „Ale kopiesz za płytko. I tak nic z tego nie wyrośnie. Na co ci tyle kwiatków, tamte żółte są ładniejsze. Kroisz za grubo, kroisz za cienko…”.

Nieustannie wyczuwałam jej obecność tuż za plecami, a także mniej lub bardziej ciche uwagi krytyczne. „Dlaczego dodajesz aż tyle marchwi do tego rosołu? Czy nie obierasz tego ogórka zbyt grubo? Czemu te grządki są takie nieuporządkowane? Na co wam tyle kamieni wokół oczka wodnego? Czemu nie dbasz o mieszkanie? Nie możesz przyszyć tego guziczka?”.

I tak bez końca. Przez jakiś czas udawało mi się to lekceważyć i robiłam to, dopóki mogłam. Jednak jej głos, który non stop rozbrzmiewał w mojej głowie, sprawił, że zmieniłam się w istny kłębek nerwów. To było ponad moje siły.

Matka Rafała miała tendencję do przynoszenia do domu różnych dziwnych rzeczy, które znajdowała na ulicy. Były to pogniecione puszki albo opróżnione butelki (ponieważ można było je sprzedać na skupie), stare zeszyty i książki (które nadawały się na makulaturę), jednorazowe kubeczki (gdyż jeszcze mogły się przydać), a nawet saszetki z cukrem ze znajdującej się nieopodal restauracji (żeby się nie zmarnowały). Jej pokoik wypełniony był po brzegi przeróżnymi gratami, które zaczęły się rozprzestrzeniać na inne pomieszczenia w domu. Do tego dochodziła jeszcze jej przesadna religijność, która w zasadzie była zwykłą dewocją. Puszczała na pełną moc radiowe audycje i wraz z nimi wyśpiewywała pobożne pieśni, zawodząc przy tym niemiłosiernie. Oczywiście każdy ma prawo żyć po swojemu, ale czemu musi mnie tym katować?

– Powiedz mi, jak długo twoja mama zamierza u nas gościć? Wiecznie? – co rusz dopytywałam.

– Ależ skąd, na pewno nie na stałe.

Przecież ma własne mieszkanie, trzeba jej zasugerować, by tam chwilę zagrzała miejsce.

– Słusznie mówisz, słusznie, podpytam ją o to.

Jednak Rafał ani słowem nie wspomniał o przeprowadzce, nie rzucił żadnej propozycji. Znikał na długie godziny, a ja musiałam się użerać z tą kobietą – inaczej już o niej nie myślałam – i z każdym dniem rosła we mnie złość. Apogeum nastąpiło, gdy zaczęła mi truć o ślubie i wnukach.

Lata lecą, a wy wciąż bez ślubu. Tak nie wypada, to grzech. No i dzieci by się przydały, Pan Bóg tak przykazał – zrzędziła.

– Taa, jakbym miała mało na głowie. Praca zdalna, Rafał i jeszcze pani. Dzieci to mi tylko brakuje do pełni szczęścia – bąkałam pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.

Miałam serdecznie dość

Pewnego razu nie dałam rady i zrobiłam mojemu partnerowi karczemną awanturę.

– Słuchaj, ja już naprawdę nie daję rady. Ona mnie wykańcza. Marzy mi się choć jeden dzień świętego spokoju!

– No ale przecież możesz się zamknąć w pokoju – próbował nieśmiało się bronić.

– Czyli mam się chować we własnym domu? Nawet pod prysznic nie mogę iść, bo ona od razu wpada do łazienki i mówi, że powinnam mniej jeść, bo mi się fałdki robią!

– Daj spokój, trochę przesadzasz. Ona jest sama jak palec, po prostu potrzebuje towarzystwa...

Mam tego dosyć, do diabła! – wrzasnęłam i rzeczywiście zaszyłam się w pokoju, przekręcając zamek w drzwiach.

Kolejnego poranka pojechałam do miasta. Zaliczyłam babski wypad z przyjaciółkami i szwendałam się po galeriach handlowych. Kiedy dotarłam do domu pod wieczór, mój kochany duecik okupował kuchnię, mając niezadowolone miny.

– Cześć – mruknął Rafał, gdy mnie zobaczył.

– Gdzieś ty się podziewała tyle czasu? Obiad sam się nie zrobi – stwierdziła droga mamcia. – Widzę, że znów masz pełne torby nowych ubrań. Po co ci ich aż tyle? Przecież twoja szafa pęka w szwach, sama to widziałam...

– Dość! – przerwałam jej, kładąc zakupy na podłogę i podnosząc dłoń. – Dość tego, koniec, finito!

– Ja tylko stwierdzam fakty – westchnęła z wyrzutem.

– Wystarczy mi tego! – wrzasnęłam. – Rafał, od dłuższego czasu to toleruję, ale nie mam zamiaru robić tego ani chwili dłużej. Musisz wybrać – twoja matka albo ja.

– Ale…

– Nie ma żadnego „ale”. Daję ci dwa dni na podjęcie decyzji. I guzik mnie obchodzi, co sobie o tym pomyślicie!

Musiałam to zrobić

Przez całe dwa dni nie wychodziłam z domu. Przesiadywałam w swoim pokoju lub w salonie, mając uszy zatkane zatyczkami. I nie myślałam o gotowaniu czy porządkach. Mój facet usiłował mi wyjaśnić, jak bardzo jego matka czuje się osamotniona i że nasza obecność jest jej potrzebna, ale kompletnie mnie to nie obchodziło. W sobotni poranek po prostu rzuciłam:

– No i? Co postanowiłeś?

– Ciężko mi znaleźć odpowiednie słowa, żeby jej przekazać, że jej obecność tutaj nie jest pożądana. Ona odbiera to tak, jakbyśmy próbowali się jej pozbyć – narzekał Rafał.

– I ma rację, ja faktycznie chcę, żeby się wyprowadziła z naszego domu. Nie mam nic przeciwko temu, aby wpadała od czasu do czasu, ale nie zgadzam się, żeby tu zamieszkała.

– Ale postaw się na jej miejscu… – i ponownie to błagalne spojrzenie.

– Słuchaj – powiedziałam zdecydowanym tonem – w ten sposób to się nie uda. Skoro nie dajesz rady temu podołać, to już twój problem. Ja i tak już się zbieram. Moje mieszkanie w mieście przecież ciągle świeci pustkami, więc mam zamiar się do niego przeprowadzić. A wy sobie róbcie, co tam chcecie. Jeżeli w dalszym ciągu masz ochotę tu mieszkać z matką, to droga wolna. Oddasz mi tylko forsę, którą zainwestowałam w zakup tego domu i remont. Jeśli chodzi o ostateczną datę, to się jeszcze dogadamy. Cześć. Po resztę gratów jakoś podjadę. Może jutro, a może pojutrze, sama jeszcze nie wiem.

Z roztargnieniem poruszałam się po pokoju, dostrzegając jego zaskoczoną twarz. Zdziwienie, a może też powątpiewanie? Ciężko powiedzieć. Ale cóż, moja cierpliwość właśnie się wyczerpała. Chwyciłam torbę z najpilniejszymi drobiazgami, którą przygotowałam dzień wcześniej i opuściłam dom, ignorując jego zawołania oraz pretensje mamy o braku obiadu. Wskoczyłam do auta i pojechałam do swojej kawalerki. Z ulgą powitałam błogą ciszę, spokój i hałdy kurzu, które pojawiły się przez te miesiące, kiedy mnie tam nie było.

Nie obyło się bez telefonów i wiadomości od Rafała, który nalegał na powrót. Ja jednak pozostawałam niezłomna. Jasno dałam mu do zrozumienia, że dopóki nie rozwiąże problemu z matką, nie ma czego tu szukać. Minął miesiąc i w końcu wyszedł z propozycją, byśmy zobaczyli się w naszej dawnej ulubionej restauracji. Szczerze mówiąc, tęskniłam za nim, dlatego przystałam na tę propozycję.

Nagle zmienił zdanie

– Anula, bardzo cię przepraszam... – powiedział, dając mi bukiet kwiatów. – Strasznie przepraszam. Totalnie nie miałem pojęcia...

– O czym nie miałeś pojęcia? – zapytałam.

Że to taka trudna kobieta...

– Serio? – nie umiałam ukryć ironii w głosie.

– Faktycznie… Kiedy zostaliśmy we dwoje, ona…

– No co? Narzekała? Marudziła? Śledziła każdy twój ruch? Bez przerwy cię kontrolowała? Przecież non stop ci o tym mówiłam. Ciągle powtarzałam, jak strasznie to potrafi dokuczać!

– Ale nie zdawałem sobie sprawy, że może być aż tak źle… – przyznał ze spuszczonym wzrokiem.

– To już wiesz. I co dalej? – spytałam.

Błagam, wróć do domu.

– A co z nią?

– Już jest u siebie, dwa dni temu ją zawiozłem. Wyjaśniłem jej, że chcemy mieć trochę prywatności, że może nas odwiedzać, ale jako gość od czasu do czasu, a nie jako stały mieszkaniec domu.

Spojrzałam mu prosto w oczy. Najwyraźniej do niego dotarło. Samotne dni w ciszy skłoniły mnie do refleksji. Nie twierdziłam, że jego mama to wcielone zło. Po prostu codzienne życie z nią graniczyło z cudem. Gdyby dało się normalnie pogadać, nakłonić ją do współpracy…

Po dwóch dniach byłam z powrotem. Mieszkanie lśniło czystością, a pokój dla gości świecił pustkami. Zniknęły wszystkie ślady obecności mamusi. Na dokładkę zastałam gotowy obiad i świeży bukiet kwiatów.

– Mogę wejść? – uśmiechnęłam się, pytając.

– Jasne, wchodź. Przecież to dla ciebie tu jestem i pragnę dzielić z tobą swoje dni. Moja mama jest ważna, kocham ją, ale ty znaczysz dla mnie więcej – objął mnie silnie ramionami.

– Aha, no ja myślę! – parsknęłam śmiechem.

– A tak w ogóle, to kiedy ona przyjeżdża?

– No właśnie, miałem ci o tym powiedzieć…

O rany, oby tylko nie było jak poprzednio!

Anna, 39 lat

Reklama

Czytaj także:
„Nie mam dzieci, więc chciałam oddać mieszkanie w spadku córce kuzyna. Szybko okazało się, że nie zasługuje na nic”
„Córka się zbuntowała i wyprowadziła do chłopaka. Sam wystawiłem jej walizki, bo wiem, że szybko wróci na kolanach”
„Harowałem przy odnowie domu po dziadku, ale mój syn tego nie doceniał. Woli szwendać się po świecie za grubą kasę”

Reklama
Reklama
Reklama