Reklama

– Mamo, czemu nie jeździmy do babci Halinki? – zapytała Ania niespodziewanie. Wracałyśmy właśnie z zakupów, gdy rzuciła to pytanie niby od niechcenia. Udawałam, że nie dosłyszałam, ale mała nie dała się zbyć. – Przecież ona mieszka blisko, prawda?

Zacisnęłam dłonie na kierownicy. „Blisko” to pojęcie względne. Emocjonalnie Halina zawsze była daleko. Tak daleko, jak tylko mogła się ode mnie odsunąć.

Z Michałem jesteśmy małżeństwem od trzynastu lat. Kochamy się, mamy cudowną córkę, spokojne życie. Ale jego matka od początku mnie nie akceptowała. Na naszym ślubie patrzyła na mnie z politowaniem, jakbym była niechcianym dodatkiem. Nigdy nie zapomnę, jak powiedziała swojej siostrze: „Z taką urodą to może jeszcze chwilę go przy sobie zatrzyma”.

Od lat unikałam kontaktu. Spotkania kończyły się łzami, bolesnymi uwagami, zimnym dystansem. Michał próbował nas pogodzić, ale po czasie dał za wygraną. I teraz, po tylu latach, nagle on wraca do domu blady i mówi:

– Kasia... Mama chce się z tobą spotkać.

W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego teraz?

– Co takiego?! – krzyknęłam, zanim Michał zdążył zamknąć za sobą drzwi. – Ona chce się spotkać? Teraz? Po tylu latach?

– Kasia, proszę… tylko wysłuchaj – zaczął łagodnie, ale już czułam, jak gotuje się we mnie krew.

– Po tym wszystkim, co zrobiła? Po tym, jak mnie traktowała, jakby bycie ze mną to był jego największy życiowy błąd? – wyrzucałam z siebie słowa jak pociski.

Michał opadł na krzesło. W jego oczach było coś, czego dawno nie widziałam – zmęczenie. Ale nie takie po pracy. Głębsze, związane z czymś, czego sam nie rozumiał.

– Mówiła, że chciałaby spróbować jeszcze raz. Że przemyślała… – zaczął, ale ja nie wytrzymałam.

– Przemyślała?! Przez trzynaście lat nie miała nic do powiedzenia, a teraz nagle się jej odmieniło?

Cisza. W pokoju zrobiło się duszno.

– Może się zmieniła – powiedział cicho. – Jest starsza, samotna… chora. Kasia, może ona naprawdę…

– Nie! – przerwałam mu. – Ty wiesz, jak bardzo mnie bolało to wszystko? Jak potrafiła sprawić, że czułam się nikim?

– Wiem – odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Ale wiem też, że czasem człowiek żałuje dopiero wtedy, gdy boi się, że nie ma już szansy nic naprawić.

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego teraz? I drugie, gorsze: czy mam w sobie jeszcze choć odrobinę siły, by ją wysłuchać?

Po raz pierwszy nie zobaczyłam w niej wroga

Zgodziłam się. Nie od razu, oczywiście. Najpierw chodziłam po mieszkaniu przez godzinę, obierając ziemniaki tak, jakby miały mi odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Potem nie spałam pół nocy. A rano, kiedy Ania pakowała się do szkoły, powiedziałam:

– Powiedz swojej mamie, że może przyjść. Ale tylko raz. I na moich warunkach.

Michał tylko skinął głową. Wiedział, że więcej nie wyduszę.

Spotkałyśmy się u nas. Chciałam mieć kontrolę. Przynajmniej nad przestrzenią.

Przyszła punktualnie. Inna. Cichsza. Twarz miała bladą, bardziej pomarszczoną, jakby życie wreszcie ją dosięgło.

– Dziękuję, że się zgodziłaś – zaczęła, siadając na kanapie, którą wcześniej tak bardzo krytykowała. „Za jasna, za delikatna, dziecko ci ją zniszczy”.

– Nie miałam ochoty na kawę, jeśli o to pytasz – przerwałam jej, zanim zapytała. – Mów, po co przyszłaś.

Wzięła głęboki oddech.

– Wiem, że byłam trudna. I że cię raniłam. Nie wiedziałam, jak sobie poradzić z tym, że mój syn wybiera kogoś innego, niż sobie wymarzyłam. Ale… chciałabym spróbować jeszcze raz. Poznać moją wnuczkę. Być może… naprawić coś, zanim będzie za późno.

Prychnęłam, ale bez złości.

– Po tylu latach? Myślisz, że wystarczy jedno „przepraszam”, żeby to wszystko zniknęło?

Nie odpowiedziała. Spuściła wzrok. I chyba wtedy po raz pierwszy nie zobaczyłam w niej wroga, tylko kobietę, która się pogubiła.

Samotność uczy pokory

Nie planowałam tego. Przysięgam. Chciałam tylko wziąć kubek z kuchni i wrócić do pracy. Ale wtedy usłyszałam ich rozmowę.

Stałam w korytarzu, niewidoczna, z dłonią zaciśniętą na porcelanie. Michał siedział przy stole z matką. Jego głos był niski, zmęczony.

– Mamo… ale czemu dopiero teraz?

– Bo się boję, Michał. Lekarze… – urwała. – Nie chcę umierać, nie zobaczywszy wnuczki ani nie przeprosiwszy Kasi. Zrobiłam wiele złego. Niby zawsze z miłości do ciebie, ale to była głupia, toksyczna miłość.

– Mogłaś wcześniej.

– Wiem. Ale wtedy byłam dumna. I wściekła. A teraz jestem sama. Samotność uczy pokory.

Kubek niemal wypadł mi z ręki. Usłyszałam w tych słowach coś więcej niż skruchę. Strach. Może też prawdę.

Weszłam. Oboje zamarli.

– Więc chodzi o to, że boisz się śmierci – powiedziałam. – I dlatego chcesz się pogodzić?

Halina patrzyła na mnie zaskoczona. Chyba nie sądziła, że słuchałam.

– Nie tylko – odpowiedziała cicho. – Ale to sprawiło, że zaczęłam widzieć wszystko inaczej. Twój śmiech, którego kiedyś nie znosiłam… Teraz mi go brakuje.

Poczułam, jak w gardle zaciska mi się coś ciężkiego. Chciałam krzyczeć, że za późno, że nie da się już cofnąć czasu. Ale zamiast tego powiedziałam:

– To nie zmienia przeszłości. Ale może… może zmieni przyszłość.

Zawsze marzyłam o rodzinie – tej prawdziwej, ciepłej

Ania siedziała na dywanie, bawiąc się lalkami, kiedy Halina przyszła kolejny raz. W dłoniach ściskała pudełko z czekoladkami i lekko wygniecioną książkę – jakąś starą bajkę o księżniczce.

– To dla Ani – powiedziała, podając mi upominki, jakby były listem żelaznym.

– Ania! – zawołałam. – Babcia Halinka przyszła.

Córka spojrzała zdziwiona, z wahaniem. I nagle… podeszła. Niepewnie, ale z zaciekawieniem.

– Dzień dobry – powiedziała cicho.

– Cześć, kochanie… – Halina przykucnęła przy niej. – Chciałabym być twoją babcią. Tylko… chyba nie umiem.

Obserwowałam ich z kuchni. Widok starszej kobiety, pochylonej nad dzieckiem z tremą w oczach, ścisnął mnie za serce. Zawsze marzyłam o rodzinie – tej prawdziwej, ciepłej. Może naiwnie wierzyłam, że jak włożę wystarczająco dużo serca, wszystko się ułoży.

– Mamo – powiedziała Ania, po chwili pokazując Halinie lalkę. – To jest Lena. Ona też nie ma babci. Może ją polubisz?

Halina się uśmiechnęła. Niewprawnie, trochę sztywno, ale… szczerze.

Wieczorem, kiedy siedziałyśmy same, wypiłyśmy herbatę. Nie wiem, co mnie tknęło, ale zapytałam:

– Dlaczego mnie tak nie lubiłaś?

– Bo ci zazdrościłam – odpowiedziała bez wahania. – Byłaś młoda, piękna, kochana przez mojego syna. A ja… miałam tylko jego. I strach, że mi go zabierzesz. I zabrałaś. Ale nie tak, jak myślałam.

Spojrzałam na nią. Pierwszy raz naprawdę. I zobaczyłam w niej nie potwora, ale kobietę. Zmęczoną, pełną żalu. Jakby życie w końcu kazało jej spojrzeć sobie w oczy.

– Nie wiem, czy potrafię wybaczyć. Ale mogę spróbować – powiedziałam cicho.

Ważna rozmowa z teściową

Spotkałyśmy się same. Bez Michała, bez Ani. Tylko ja i ona, w kawiarni, do której kiedyś nie chciałam nawet wejść, kiedy Halina ją polecała. Miała być „elegancka, nie dla każdego”. Dziś pasowała idealnie – neutralny teren, trochę wspomnień, ale bez bagażu.

– Wiesz, myślałam, że tego nie przeżyję – zaczęła. – Gdy Michał cię przedstawił… Poczułam się, jakbym go traciła. A potem tylko pogłębiałam to uczucie. Każdym słowem, każdą uwagą. Byłam okropna.

– Byłaś – przyznałam, nie z litości, tylko uczciwie. – Bolało. Bardziej, niż chciałam pokazać Michałowi. Ale jeszcze bardziej bolało to, że nigdy nie próbowałaś mnie zrozumieć.

Halina spuściła wzrok, jakby bała się spojrzeć mi w oczy. Wzięła łyk kawy i mówiła dalej:

– Byłam dumna. I ślepa. Myślałam, że wiem lepiej. Ale kiedy zmarła moja przyjaciółka… Poczułam, jak kruche jest życie. Jak bardzo wszystko można przegapić, jeśli się nie odważy porzucić urazy.

Patrzyłam na nią. Nie jak na wroga, ale jak na kobietę, która przyznaje się do własnych demonów. Do zazdrości, do porażek, do samotności.

– Zabrałaś mi lata spokoju – powiedziałam cicho. – Bywały noce, kiedy płakałam przez twoje słowa. Ale nie chcę, żeby Ania przez to cierpiała. Nie chcę jej uczyć nienawiści.

Halina podniosła wzrok. Wreszcie spojrzałyśmy na siebie bez zbroi.

– Dziękuję, że próbujesz – powiedziała. – Naprawdę dziękuję.

Nie odpowiedziałam. Ale może… może wystarczyło, że zostałam. Że nie wyszłam. I że ta rozmowa – po latach ciszy – w ogóle się odbyła.

To nie była zgoda jak z filmu

Minął miesiąc. Halina bywała u nas raz w tygodniu. Z Anią układały puzzle, piekły ciasto, którego nikt nie jadł, ale każdemu było żal wyrzucić. Między nami wciąż był dystans, ale inny – pełen ostrożności, nie wrogości.

W niedzielę zjedliśmy wspólny obiad. Siedzieliśmy przy stole, przy którym kiedyś nie potrafiłam wypić nawet herbaty bez ścisku w żołądku. Teraz było niezręcznie, ale cicho. Michał opowiadał coś Ani, Halina tylko słuchała, a ja… po prostu patrzyłam.

To nie była zgoda jak z filmu. Nie padły wielkie słowa. Ale był gest. Było „przepraszam” w spojrzeniu. I było „spróbujmy” w milczeniu.

Może to wystarczy. Na razie.

Kasia, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama