„Teściowa mnie nienawidziła, a mąż zawsze stawał po jej stronie. Dopiero zdrada otworzyła mu oczy”
„Nie zliczę, ile razy zaczynałam rozmowę z mężem z nadzieją, że tym razem mnie zrozumie. Ale każda taka rozmowa kończyła się tak samo – poczuciem winy i świadomością, że znowu to ja jestem problemem”.

- Redakcja
Nigdy nie przypuszczałam, że mój własny dom stanie się miejscem, w którym będę się czuła obco. Wyszłam za mąż z miłości, wierzyłam, że razem stworzymy szczęśliwą rodzinę, ale los miał inne plany. Moja teściowa od samego początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem dla niej wystarczająco dobra. Zamiast wsparcia od męża, zawsze słyszałam, że to ja przesadzam, a jej uwagi to tylko „dobre rady”. Każdy dzień przypominał ciche pole walki, aż w końcu pękłam. Dopiero zdrada, której byłam świadkiem, otworzyła mu oczy na prawdę, którą tak długo ignorował.
Pierwsze rysy na moim szczęściu
Pamiętam dzień naszego ślubu, jakby to było wczoraj. Byłam wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. Patrzyłam w oczy mojego męża i wierzyłam, że razem przejdziemy przez wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam. Teściowa siedziała w pierwszym rzędzie, cała na granatowo, z wyprostowaną sylwetką i miną, jakby przyszła na pogrzeb, a nie na wesele własnego syna. Już wtedy czułam, że jej wzrok mnie ocenia, ale starałam się to zignorować.
Pierwsze miesiące po ślubie były pełne euforii. Gotowałam ulubione dania męża, urządzałam mieszkanie, a on był zadowolony, dopóki... dopóki nie zaczęła częściej przychodzić jego mama.
– Kochanie, mama mówi, że powinniśmy zmienić układ w salonie. Ten stół w ogóle tu nie pasuje – powiedział mi pewnego wieczoru mąż, kiedy wrócił z pracy.
– Ale przecież razem wybieraliśmy meble... – próbowałam tłumaczyć, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Wiesz, że mama się zna, nie bądź uparta.
Poczułam się wtedy, jakbym zniknęła z własnego życia. Nagle to teściowa decydowała, co jest dla nas dobre, a mój głos stawał się coraz cichszy. Kiedy powiedziałam o tym mężowi, tylko się uśmiechnął.
– Kochanie, mama chce dobrze. Nie bądź przewrażliwiona.
Słowo „przewrażliwiona” usłyszałam wtedy pierwszy raz. Nie wiedziałam, że będzie mi towarzyszyć przez kolejne lata naszego małżeństwa.
Dobre rady teściowej
Z czasem „dobre rady” teściowej stały się codziennością. Wpadała do nas bez zapowiedzi, rozglądała się po mieszkaniu, marszczyła brwi i komentowała wszystko, co jej się nie podobało.
– No wiesz, kochanie, obiad mógłby być cieplejszy, a ten kurczak... taki suchy. Pewnie za długo go piekłaś – mówiła, spoglądając na mnie z tym swoim spojrzeniem, które przyprawiało mnie o dreszcze.
– To moja wina? – próbowałam się bronić, ale mąż zawsze stawał po jej stronie.
– Mamo, może ty się na tym znasz, co? Podpowiedz coś Kasi – mówił z uśmiechem, a ja czułam, jak zaciska mi się gardło.
Z czasem zaczęła się wtrącać we wszystko – od tego, jak wychowuję nasze dzieci, po to, jak się ubieram.
– Zobacz, Kasiu, w tych spodniach masz za szerokie biodra. Powinnaś nosić coś, co cię wyszczupli – rzuciła pewnego dnia, a mój mąż tylko się roześmiał.
– Mamo, nie przesadzaj – powiedział lekko, ale nigdy nie stanął po mojej stronie na poważnie.
Kiedy raz, w chwili słabości, wyrzuciłam mu, że jego matka wtrąca się w nasze życie, spojrzał na mnie, jakby zobaczył kogoś obcego.
– Wiesz, że ona chce dobrze. Dlaczego nie możesz być bardziej wdzięczna?
Te słowa siedziały we mnie długo. Zaczęłam się zastanawiać – może naprawdę coś jest ze mną nie tak? Może powinnam bardziej się starać, być lepszą żoną, lepszą matką, lepszą synową? Ale czy kiedykolwiek miałam szansę na to, żeby być dla nich „wystarczająco dobra”?
Każda kłótnia kończyła się tak samo
Nie zliczę, ile razy zaczynałam rozmowę z mężem z nadzieją, że tym razem mnie zrozumie, że tym razem powie: „Masz rację, kochanie, przesadziła”. Ale każda taka rozmowa kończyła się tak samo – poczuciem winy i świadomością, że znowu to ja jestem problemem.
– Ona się tylko o nas martwi – powtarzał. – Chce dla nas jak najlepiej.
– A kto się martwi o mnie?! – wykrzyczałam pewnego wieczoru, kiedy teściowa po raz kolejny skrytykowała mój sposób wychowywania dzieci, a on milczał, udając, że nic się nie stało.
– Nie dramatyzuj – mruknął, siedząc przy komputerze, nawet nie patrząc na mnie.
– Ja dramatyzuję?! – czułam, jak rośnie mi gula w gardle, a oczy pieką od łez. – Ty jej wiecznie wierzysz, a mnie nigdy!
– Może dlatego, że ona ma trochę więcej życiowego doświadczenia? – odbił piłeczkę z chłodnym spokojem.
Wtedy wyszłam z pokoju, trzasnęłam drzwiami, a on nawet się nie podniósł. Siedział, stukając w klawiaturę, jakby moje łzy nie miały żadnego znaczenia. A potem, jak zawsze, przyszedł wieczór, a ja udawałam, że nic się nie stało.
Rano było tak samo – kawa, śniadanie, dzieci do szkoły, on do pracy. Żadnego „przepraszam”, żadnej refleksji. A ja? Znowu zgryzałam wargi, łykałam łzy i powtarzałam sobie, że dla dobra rodziny muszę wytrzymać. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że z każdą taką kłótnią gasłam coraz bardziej.
Zdrada, która zmieniła wszystko
To był zwykły piątkowy wieczór. Mąż miał wrócić późno z pracy, a ja siedziałam w salonie z książką, próbując zająć czymś myśli. Telefon dzwonił, ale nie chciałam go odbierać – wiedziałam, że to znowu teściowa. W końcu wzięłam dzieci do łóżek i zasnęłam na kanapie. Obudziłam się po północy, a jego nadal nie było. Zaniepokojona, wybrałam jego numer. Nie odebrał. Spróbowałam jeszcze raz. W końcu, po kilku sygnałach, usłyszałam głos kobiety.
– Halo? – powiedziała pewnym siebie tonem.
– Kim pani jest? – zapytałam z drżącym głosem, choć w sercu już czułam, co się dzieje.
– A kim ty jesteś? – odpowiedziała, śmiejąc się lekko.
– Żoną – ledwo wyszeptałam to słowo.
Nastąpiła cisza, a potem krótki, nerwowy śmiech. Rozłączyła się. Siedziałam wtedy w ciemnym salonie, trzymając telefon w ręce, jakby był rozgrzany do czerwoności. Serce waliło mi tak mocno, że myślałam, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Nie mogłam złapać oddechu, a łzy leciały ciurkiem. Gdy wrócił, spojrzałam mu prosto w oczy.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho, prawie bez siły.
– U kumpla, graliśmy w karty – odpowiedział spokojnie, jakby nic się nie stało.
– Nie kłam.
Patrzył na mnie, jakbym była przezroczysta. I wtedy zrozumiałam, że dla niego moje uczucia nie znaczą nic. Ale ta noc coś we mnie złamała. Wtedy przestałam wierzyć, że jesteśmy „my”.
Nowa rzeczywistość, nowe decyzje
Po tamtej nocy nic już nie było takie samo. Próbowałam jeszcze kilka razy rozmawiać z mężem, ale on uciekał spojrzeniem, odwracał głowę, zmieniał temat. A potem, jakby to była najzwyklejsza sprawa na świecie, zaczął coraz częściej wracać późno, tłumacząc się pracą, spotkaniami, obowiązkami. Nie musiał już kłamać – ja już wiedziałam. Dzieci pytały, dlaczego tata tak rzadko je przytula, czemu nie bawi się z nimi jak kiedyś. A ja, z sercem rozdartym na strzępy, mówiłam:
– Tata jest bardzo zajęty.
Teściowa, jakby wyczuwając moją słabość, zaczęła jeszcze bardziej mnie przyciskać.
– Widzisz, mówiłam, że powinnaś się bardziej starać. Może wtedy twój mąż nie musiałby szukać szczęścia gdzie indziej.
Te słowa przelały czarę goryczy. Kiedyś może bym to zniosła, może schyliłabym głowę, ale tym razem nie. Spojrzałam na nią spokojnie, zimno, jakby była dla mnie obcą kobietą.
– Proszę wyjść z mojego domu. Teraz.
Nie wiem, skąd wzięłam tę siłę. Mąż, który akurat wtedy wrócił do domu, patrzył na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty wyprawiasz? – spytał, a ja odpowiedziałam bez emocji:
– To mój dom. Chcesz go opuścić razem z nią, proszę bardzo.
Zrozumiał, że coś we mnie pękło. Że już mnie stracił. Dopiero wtedy zaczął coś mówić, przepraszać, tłumaczyć, ale było za późno. Było już za późno.
Zbyt późno na naprawę
Patrzyłam na niego, kiedy klęczał przede mną, z oczami pełnymi łez, których wcześniej nigdy nie widziałam. Mówił, że się pogubił, że to był błąd, że mnie kocha, że jestem dla niego wszystkim. Ale ja już nie czułam tego ciepła, które kiedyś mnie do niego przyciągało. Patrzyłam na niego jak na obcego. I myślałam o tych wszystkich wieczorach, kiedy siedziałam sama w ciemności, czekając, aż wróci, o tych wszystkich chwilach, kiedy jego matka wbijała we mnie kolejne szpile, a on nie mówił nic. O każdej sytuacji, kiedy czułam się gorsza, nieważna.
Teraz nagle zrozumiał, co stracił? Teraz chciał walczyć o coś, co przez lata sam rujnował, cegiełka po cegiełce? To było zbyt późno.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że dopiero zdrada otworzyła ci oczy. Że dopiero, gdy cię przyłapałam, zobaczyłeś, co robisz. A ja umierałam przy tobie codziennie przez te wszystkie lata.
Mąż siedział na podłodze, pochlipywał jak dziecko, a ja wstałam, zebrałam swoje rzeczy i wyszłam. Nie zabrałam ze sobą dużo – tylko tyle, ile byłam w stanie unieść. Dzieci spały. Wiedziałam, że rano je przytulę, wytłumaczę wszystko najlepiej, jak potrafię. Wyszłam z tego domu bez strachu, bez poczucia winy. Wiedziałam, że to koniec. Wiedziałam, że wreszcie jestem wolna.
Kasia, 36 lat
Czytaj także:
- „W dniu ślubu po raz pierwszy poczułam się kobietą, ale nie dzięki mężowi. Jedno zdanie szwagra utkwiło mi w pamięci”
- „Mąż po latach wyznał mi, że skoczył na inny kwiatek. No to w moim ogródku już grilla nie zrobi”
- „5 długich lat żyłam w kłamstwie, żeby uratować rodzinę. Dla córki udawałam, że nie wiem o kochance męża”

