„Teściowa każdego dnia przekraczała mój próg i granice cierpliwości. Gdy poszła o krok za daleko, dałam jej popalić”
„Zamarłam. Przysięgłabym, że drzwi były zamknięte. Nie spodziewałam się nikogo. A już na pewno nie... jej. Wsunęłam głowę w drzwi salonu i zobaczyłam Teresę – moją teściową – jak w najlepsze grzebała w naszej lodówce. W mojej lodówce. W naszym mieszkaniu. Bez pukania, bez zapowiedzi”.

- Redakcja
Kiedy wprowadzaliśmy się z Marcinem do naszego mieszkania, myślałam, że to początek nowego rozdziału. Że będzie pięknie. Byliśmy przecież świeżo po ślubie. W naszym nowym gniazdku jeszcze pachniało farbą na ścianach, a kartony z książkami i zdjęciami zalegały w kątach. Marcin kupił wtedy bukiet róż i położył na środku salonu z kartką: „Dla mojej żony – nowej królowej tego królestwa”. Tak mnie to wzruszyło, że popłakałam się jak głupia.
A potem przyszła Teresa.
Najpierw niby przypadkiem – „Byłam w pobliżu, pomyślałam, że wpadnę na kawę”. Przyniosła własny kubek, jakby chciała dać do zrozumienia, że to też jej dom. Potem zaczęła zostawiać rzeczy – słoiki, herbatki ziołowe, jedne kapcie „na wszelki wypadek”. Zostawiła też klucze, bo „tak będzie wygodniej”.
Wtedy jeszcze byłam grzeczna. Zostałam wychowana tak, żeby nie robić afer. Uśmiechałam się, kiedy sugerowała, że przydałaby się nowa firanka, bo „ta jest taka... smutna”. Milczałam, kiedy poprawiała poduszki na kanapie, które chwilę wcześniej sama układałam. Kiedy składała pranie, które jeszcze nie zdążyło wyschnąć.
Ale wszystko się zmieniło tamtego dnia, kiedy wyszłam spod prysznica i zobaczyłam ją w kuchni. Stała z moim ręcznikiem w ręku. Krzątała się przy zlewie, jakby była u siebie. Nawet mnie nie zauważyła od razu.
Tego dnia pierwszy raz pomyślałam: „Czy to w ogóle jeszcze mój dom?”.
To był pokaz siły
– Julia! – usłyszałam wołanie z kuchni, gdy jeszcze wycierałam mokre włosy ręcznikiem.
Zamarłam. Woda z włosów ściekała na kark, a serce waliło mi jak szalone. Przysięgłabym, że drzwi były zamknięte. Nie spodziewałam się nikogo. A już na pewno nie... jej.
Wsunęłam głowę w drzwi salonu i zobaczyłam Teresę – moją teściową – jak w najlepsze grzebała w naszej lodówce. W mojej lodówce. W naszym mieszkaniu. Bez pukania, bez zapowiedzi. W bamboszach i ze słoikiem ogórków w ręce.
– O, jesteś! – ucieszyła się. – Pomyślałam, że zrobię wam zupkę ogórkową, bo Marcin tak ją lubi, pamiętasz?
Patrzyłam na nią w szoku. Miałam na sobie tylko ręcznik. Nie przyszło jej nawet do głowy, że może mnie postawić w niezręcznej sytuacji. Weszła tu jak do siebie. Bo przecież miała klucze.
– Pani Tereso... – zaczęłam ostrożnie. – Mogłaby mnie pani uprzedzać?
– Ależ kochanie! – zaśmiała się. – Przecież jesteśmy rodziną. A ty zawsze tak bardzo wszystko przeżywasz. Nie przesadzaj.
Nie przesadzaj. Tego dnia to zdanie usłyszałam jeszcze dwa razy – raz od niej, a raz od Marcina, kiedy wieczorem próbowałam mu opowiedzieć, jak upokarzająco się czułam.
– To tylko mama – wzruszył ramionami. – Chciała dobrze. Zrobiła nam zupę.
Nie, nie zrobiła mi zupy. Zrobiła pokaz siły.
A ja wtedy, po raz pierwszy, naprawdę się przestraszyłam. Że w tym domu, do którego miałam klucze, nie mam żadnych drzwi, które mogę zamknąć.
Tego było dla mnie za wiele
– Czy ty naprawdę nie rozumiesz, jak bardzo mi to przeszkadza? – zapytałam wieczorem, gdy tylko zamknął za sobą drzwi i zdjął buty. – Twoja matka weszła do naszego mieszkania, kiedy byłam naga pod prysznicem. Nawet nie zadzwoniła.
Marcin westchnął i rzucił klucze na komodę.
– Julia, przesadzasz.
– Nie, Marcin. To ty wszystko bagatelizujesz! – Głos mi zadrżał. – Nie mogę spokojnie wziąć prysznica, bo boję się, że twoja matka nagle stanie w mojej kuchni i zacznie gotować obiad.
– A co w tym złego? Chciała ci pomóc. Zrobiła zakupy, ugotowała...
– Ale ja jej o to nie prosiłam! – wybuchłam. – Nie proszę jej o zupę, tylko o przestrzeń. O prywatność. O szacunek do granic. To nie hotel, do którego można sobie wpaść bez zapowiedzi.
– Daj spokój, Julka... – jęknął. – Mama się martwi. Chce być częścią naszego życia. Przecież wiesz, że ją kochasz.
– Ja jej nie kocham. Nawet jej dobrze nie znam. A to, co robi, nie ma nic wspólnego z miłością. To kontrola.
Patrzył na mnie jak na wariatkę. Jakbym mówiła w obcym języku. Zamknęłam się wtedy w sypialni i napisałam do Klary.
„Weszła znowu. Bez pytania. On twierdzi, że przesadzam. Może naprawdę coś jest ze mną nie tak?”.
Nie odpisała od razu. Ale po kilku minutach przyszła odpowiedź, krótka i mocna: „Nie. To oni mają coś nie tak z granicami. Ty jesteś w porządku”.
I dopiero wtedy się rozpłakałam.
Tym razem przesadziła
To był zwyczajny dzień. Pełen zmęczenia, jak każdy od kiedy urodziłam Antosia. Było po trzynastej, Antoś właśnie przysnął po karmieniu, a ja – święto nad świętami – położyłam się na chwilę na kanapie, jeszcze w piżamie.
Nie zdążyłam przespać nawet dziesięciu minut, gdy usłyszałam szczęk zamka. Nie dzwonek. Nie pukanie. Zamek. Drzwi się otwierają.
Podniosłam się jak oparzona i wyszłam na korytarz. Teresa. W beżowym płaszczu, z reklamówką, jakby właśnie wróciła z Biedronki. Rozejrzała się z uśmiechem.
– O, widzę, że sobie odpoczywamy – powiedziała tym swoim tonem, który udaje serdeczność, a pachnie chłodnym wyrzutem.
– Co pani tu robi? – zapytałam. I od razu poczułam gulę w gardle. Bałam się, że znowu wyjdę na histeryczkę.
– Jak to co? Przyniosłam wam trochę rzeczy. I pomyślałam, że posprzątam trochę, bo pewnie nie masz kiedy... – Weszła do środka, mijając mnie jak cień.
– Proszę wyjść. Teraz. – Głos mi drżał, ale już nie ze strachu.
– Julia, co ty wyprawiasz? – rzuciła, odwracając się z obrażoną miną. – Ja tu chcę tylko pomóc. A ty... Ty jesteś niewdzięczna. Biedny mój Marcin... Co on sobie zrobił...
– Proszę wyjść, zanim wezwę policję.
Wpatrywałyśmy się w siebie kilka sekund. Ona – z pogardą. Ja – z ogniem w oczach. Wyszła, trzaskając drzwiami, ale zanim to zrobiła, zdążyła rzucić jeszcze przez ramię:
– Zobaczysz, jak się to skończy. Tak się nie traktuje rodziny.
I wtedy, pierwszy raz, pomyślałam: Nie chcę jej już nigdy więcej widzieć.
Miałam tego dość
Zadzwoniłam do ślusarza tego samego dnia. Głos miał rzeczowy, beznamiętny. Zapytał, czy ktoś próbował się włamać. Odpowiedziałam, że tak. W pewnym sensie to była prawda.
– Przyjadę za godzinę.
Stałam w przedpokoju, patrząc na zamek, jakby był moim wrogiem. Mały, błyszczący mechanizm, który już dawno przestał mnie chronić. To przez niego Teresa mogła wejść, kiedy chciała. I robiła to. Regularnie. A ja w swoim domu czułam się jak najemca.
Gdy ślusarz kończył montaż, ręce mi się trzęsły. Chciałam napisać Marcinowi, ale co miałam mu powiedzieć? Zmieniam zamki, bo twoja matka mnie przeraża? Bo codziennie boję się, że wejdzie, gdy karmię syna albo śpię nago pod kocem?
Zostawiłam mu tylko krótką wiadomość:
„Zmieniłam zamki. Porozmawiamy wieczorem”.
Wrócił po dwudziestej. Trzasnęły drzwi, potem cisza. Nie zdejmował butów, tylko wszedł do salonu, gdzie siedziałam z Antosiem.
– Co to ma być? – zapytał bez przywitania. – Czemu mama nie mogła wejść?
– Bo to nie jest jej dom, Marcin. To mój dom. Nasz. I mam już dość.
– Przecież... przecież mogliśmy o tym porozmawiać!
– Próbowałam. Ile razy ci mówiłam, że nie chcę, by przychodziła bez zapowiedzi?
– Ale... zamki? To jest chore, Julia. Ty jesteś chora.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Może nie był to pierwszy raz, kiedy mnie zawiódł, ale pierwszy, kiedy przestałam go tłumaczyć.
– Nie. Chore jest to, że przez pół roku mówiłam ci o swoich granicach, a ty udawałeś, że mnie nie słyszysz. Teraz już musisz.
Milczał długo. Wyszedł do sypialni, nie patrząc mi w oczy. A ja położyłam Antosia spać, zamknęłam nowe drzwi na klucz – i pierwszy raz od miesięcy odetchnęłam.
Rozdział 5: Cisza i pytania bez odpowiedzi
Następnego dnia Marcina już nie było. Wyszedł o świcie, cicho, bez słowa. Zabrał jedną torbę, tę sportową, w której trzymał rzeczy na siłownię. Po jego perfumach zostało tylko wspomnienie w łazience. I koszula rzucona na krzesło.
Napisał wiadomość.
„Zatrzymam się na razie u mamy. Muszę to wszystko przemyśleć”.
Nie płakałam. Chociaż siedziałam na kanapie z kubkiem zimnej kawy i czułam, jak pęka coś we mnie, to nie płakałam. Patrzyłam przez okno, na śmietnik, na którego tle codziennie widywałam Teresę, jak sunie z torbami do naszego bloku. Zawsze dumna, z podniesioną brodą.
Teraz miała go przy sobie. Znowu.
Zadzwoniła Klara. Nie pytała, co się stało. Wiedziała. Posłuchała tylko, jak opowiadam o pustym mieszkaniu i o ciszy, która wcale nie daje ulgi. A potem powiedziała:
– Zrobiłaś to, na co większość kobiet nie ma odwagi. Postawiłaś granicę. A jeśli on tego nie rozumie... to chyba dobrze, że go nie ma.
Zamknęłam oczy. I dopiero wtedy zrozumiałam, że bardziej niż jego... brakuje mi kogoś, kto by po prostu stanął za mną. Był po mojej stronie.
Nie wiem, co będzie dalej. Może się rozwiedziemy. Może wróci. Może Teresa będzie próbować dalej mącić nam w życiu. Ale wiem jedno – dziś mogę zamknąć drzwi i mieć pewność, że nikt nie wejdzie, jeśli nie powiem „proszę”.
I to mi na razie wystarczy.
Julia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z wyjazdu integracyjnego wróciłam z nasionkiem w brzuchu. Po tym poznałam, że narzeczony okłamywał mnie całymi latami”
- „Mąż widzi we mnie tylko darmową służącą, a ja jak naiwna codziennie czekam na niego z obiadem i uśmiechem”
- „Siedziałam w biurze nocami, a awans dostał ktoś inny. Gdy odkryłam prawdziwy powód, szybko zwinęłam manatki z firmy”

