Reklama

Codzienność wygląda zawsze tak samo. Budzik o 6:30. Kawa wypita w biegu, bo Kasia znowu nie chce założyć rajstop, a Staś uparł się, że śniadanie będzie z ketchupem. Michał ogarnia siebie, dzieci i torby z prędkością światła, której nienawidzę. Bo ja potrzebuję chwili, kilku minut ciszy, by zebrać się w sobie. A tej ciszy nigdy nie ma.

Teściowa, która, choć mieszka 40 kilometrów od nas, wie o nas wszystko. Codziennie telefon. Codziennie raport. Michał odbiera zawsze, niezależnie czy właśnie kroi warzywa, sprząta po kolacji, czy usypia dzieci. Rozmowy są konkretne.

– Obiad jedliśmy o 13:12. Tak, pomidorowa. Kasia miała czapkę. Staś trochę kaszlał, ale nie, nie był na dworze długo.

Czasami mam wrażenie, że ja w tym domu jestem dodatkiem. Że gram w serialu, do którego scenariusz napisała jego matka. On w tym serialu jest wzorowym synem. Ona – troskliwą matką, która wszystko wie najlepiej. A ja? Jestem epizodem. Figurantką. Moje uczucia, zmęczenie, frustracje – wszystko duszę w sobie.

Gdybym powiedziała je na głos, w tym samym czasie ona i Michał odtworzyliby mi pięć sposobów na ugotowanie rosołu i siedem mitów o alergii na gluten. Bo oni wszystko wiedzą. Oni decydują. Oni rozmawiają. A ja? Słucham. I tylko w moim wewnętrznym monologu jestem główną bohaterką.

Mąż mówił teściowej o wszystkim

Wszystko zaczęło się od rozmowy o kolacji. Nic wielkiego, ot zwykłe: co zjemy, czy mam coś zamówić, czy Michał ugotuje makaron. I wtedy zapytał:

– A mama mówiła, że ostatnio robiłaś jakieś kotleciki z soczewicy. Ona też takie kiedyś robiła, ale dodawała więcej czosnku.

Zignorowałam. Udałam, że nie słyszę. Odwróciłam się w stronę zlewu, ale po chwili nie wytrzymałam.

– Czy ty naprawdę musisz jej wszystko mówić? – zapytałam cicho.

Michał wzruszył ramionami, jakby to było pytanie z innej planety.

– Ona się po prostu troszczy – odpowiedział spokojnie, z tą swoją wiecznie niewzruszoną twarzą.

Odwróciłam się do niego gwałtownie. Czułam, jak w środku wszystko zaczyna się gotować.

– To nie troska, Michał. To kontrola. Nie zauważyłeś, że mówisz jej o wszystkim? Co jemy, o której dzieci zasnęły, jak długo byłam na spacerze. Czujesz się bardziej synem niż mężem!

Spojrzał na mnie, zmrużył oczy.

– Nie przesadzaj...

– Przesadzam? – uniosłam głos. – Może powinieneś z nią zamieszkać, skoro wasze relacje są takie głębokie!

W tej chwili zamilkł. Zamarł w miejscu. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, z telefonem w ręku, jakby coś pierwszy raz dotarło do jego głowy. Nie powiedział ani słowa. Nie wyszedł. Po prostu został. I to było najdziwniejsze. Cisza, która zapadła po moich słowach, była gorsza niż krzyk.

Czułam się jak intruz we własnym domu

Wyszłam z kuchni. Usiadłam w sypialni na skraju łóżka i starałam się zrozumieć, co się właściwie dzieje. Michał był dla mnie kimś bliskim. Tak mi się kiedyś wydawało. Ale czy można mówić o bliskości, kiedy każdy szczegół z naszego życia trafia do innej kobiety? Zaczęłam się zastanawiać, czy w tym małżeństwie jesteśmy we dwoje, czy może we troje.

Czy naprawdę mam konkurować z matką Michała? I dlaczego czuję się jak intruz, jak nieproszony gość we własnym domu? Michał odbierał zawsze. Nieważne, czy był w pracy, czy przy stole, czy właśnie rozmawialiśmy o czymś ważnym. Odbierał, odpowiadał rzeczowo, z dokładnością godną urzędnika:

– Tak, mamo. O 12:45. Tak, zupa dyniowa. Nie, nie była za słona. Kasia miała szalik, zapięty na dwa guziki. Tak, wiem, że wieczorem może być chłodniej.

Patrzyłam, jak rozmawia, i czułam, że znikam. Że mnie nie ma. Nie byłam jego partnerką – byłam tylko osobą, której obecność trzeba uwzględnić w raporcie. Tego dnia nie wytrzymałam. Gdy skończył rozmawiać, spojrzałam na niego i powiedziałam:

– To nie jest normalne. Nie chodzi tylko o te rozmowy. Chodzi o to, że ty zawsze wybierasz ją. Nawet nie muszę nic mówić, bo i tak wiem, że twoja pierwsza myśl to „co na to mama”. Tylko że ja jestem twoją żoną. Spojrzał na mnie z obojętnością.

– Ja po prostu potrzebuję świętego spokoju. Mama mnie rozumie najlepiej.

Zamarłam. Jakby ktoś odciął mi tlen. Jego słowa nie były krzykiem, nie były nawet złośliwe. One były prawdziwe. Powiedziane bez zastanowienia. Naturalne. Oczywiste.

– W takim razie może warto, żebyście byli razem. Oficjalnie – rzuciłam chłodno.

Nie zareagował. Przez długą chwilę milczeliśmy. Ja patrzyłam na ścianę. On na ekran telefonu. Ten dialog, choć prosty, był głośny. Krzyczały w nim wszystkie nasze porażki. Ja broniłam siebie i dzieci. On bronił jej. I oboje coraz mniej siebie słyszeliśmy.

Podsłuchana rozmowa

Nie mówiłam mu, że zacznę szukać pomocy sama. Nie zapowiadałam niczego, nie stawiałam ultimatum. Po prostu przestałam próbować. Przestałam tłumaczyć, prosić, wyjaśniać. Wróciłam z pracy, zrobiłam kolację dzieciom, pomogłam Kasi z zadaniem domowym, a potem zamknęłam się w sypialni. Przyłożyłam głowę do drzwi. Słyszałam głos Michała. Znowu rozmawiał z matką. Jak zwykle – na głośniku.

– Jeśli ona cię nie rozumie, zawsze możesz do mnie wrócić. Drzwi są otwarte – powiedziała teściowa.

Michał nie odpowiedział od razu. Po chwili jego głos zabrzmiał cicho, z wahaniem.

– Wiem, mamo. Ale dzieci…

Wtedy otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju. Nie miałam już siły słuchać. Michał spojrzał na mnie, jakby się mnie nie spodziewał. Jakby zapomniał, że jestem tu, w tym samym domu.

– Wystarczy – powiedziałam. – Albo ja, albo ona.

Patrzył na mnie długo. Cisza w pokoju była prawie fizyczna. W końcu westchnął.

– Nie potrafię wybrać.

Poczułam, jak coś się we mnie zapada. Jakby po raz pierwszy wypowiedział to na głos, co przez lata czułam bez słów.

– To ja wybiorę za ciebie – powiedziałam spokojnie.

Odwróciłam się i wyszłam. Bez trzaśnięcia drzwiami. Bez krzyku. Już nie musiałam.

Musiałam wszystko przemyśleć

Nie pakowałam się długo. Mała walizka, kilka ubrań, kosmetyczka, ładowarka. Nie zabierałam zabawek dzieci, nie dotykałam ich rzeczy. To nie była ucieczka z rodziną, to była ucieczka od siebie samej – tej, którą się stałam w ostatnich latach. Michał siedział w salonie z dziećmi. Kasia oglądała bajkę, Staś coś rysował. Spojrzałam na nich, ale nie odezwałam się. Nie chciałam mówić im, że wrócę. Bo nie wiedziałam, czy wrócę. Zatrzymałam wzrok na mężu, ale udał, że czegoś szuka na stole.

Wyszłam. Wsiadłam do samochodu. Jechałam bez celu. Minęłam nasze osiedle, światła miasta, zjazd na trasę szybkiego ruchu. Po godzinie znalazłam mały pensjonat nad jeziorem. Weszłam i zapytałam o pokój. Był wolny. Z kluczem w ręku weszłam do cichego wnętrza. Drewniana podłoga, białe ściany, zapach mydła i lawendy.

Usiadłam na łóżku i wpatrzyłam się w ciemność za oknem. W głowie huczały pytania: czy jestem złą matką? Czy złą żoną? Czy złą synową? Czy zostawienie dzieci choćby na chwilę to zdrada ich bezpieczeństwa, czy ratunek dla mnie samej? Nie miałam odpowiedzi.

Wiedziałam tylko, że jeśli nie zrobiłam tego teraz, to nigdy nie byłabym w stanie już nic zmienić. Po raz pierwszy od miesięcy zasnęłam bez dźwięku telefonu. Bez rozmów przez ścianę. Bez meldunków. Obudziłam się dopiero rano. Bez budzika. Bez pytania: „A czapka była?”

Kulminacyjna rozmowa

Minęły dwa dni. Leżałam na łóżku, patrzyłam w sufit, słuchałam jak deszcz uderzał o parapet. Nie potrafiłam się skupić na książce, nie umiałam zjeść niczego więcej niż kilka sucharków. Czułam się pusta. Nie miałam płaczu w sobie, nie miałam złości. Tylko coś jak ciężar. Ciężar, że dzieci są tam, a ja tu. Ale z drugiej strony – po raz pierwszy miałam przestrzeń. Ciszę, która nie bolała. W końcu wybrałam numer. Serce mi biło mocniej niż wtedy, gdy wychodziłam z domu. Michał odebrał niemal natychmiast.

– Dzieci pytają – powiedział bez przywitania.

Zamknęłam oczy. Westchnęłam.

Nie jestem gotowa wrócić. Muszę odzyskać siebie. Nie chcę mówić czegoś, czego nie czuję. A teraz... nie czuję, że mogę wrócić.

Cisza po drugiej stronie.

– Czyli... to koniec? – zapytał cicho.

Zawahałam się.

– Nie wiem. Ale to byłby początek czegoś innego. Takiego, w którym mogę oddychać. I myśleć bez tego, że ktoś zawsze słyszy moje myśli szybciej niż ja sama.

Nie odpowiedział od razu. Słyszałam tylko, jak oddycha. Jakby miał coś powiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. A może ich nie szukał.

– Przekaż dzieciom, że je kocham. I że potrzebuję kilku dni. Proszę.

– Dobrze – powiedział. Tylko tyle.

Rozłączyłam się. Po raz pierwszy to ja kończyłam rozmowę.

Nie mogę dalej tkwić w takim układzie

Wróciłam po tygodniu. Nie żeby wrócić na dobre. Po rzeczy. Po siebie. Po to, co jeszcze mogłam zabrać, zanim znów stanę się cieniem między kuchnią a salonem. Michał był w domu. Nie zadzwonił wcześniej, nie pytał, kiedy przyjadę. Tak, jakby uznał, że to nie jego sprawa. Weszłam do mieszkania i uderzyła mnie znajoma scena. Telefon na stole. Rozmowa na głośniku. Matka.

– Wiedziałam, że wrócisz – powiedziała z tą swoją tonacją, w której kryło się zwycięstwo pomieszane z satysfakcją.

Nie odpowiedziałam. Nie zareagowałam. Weszłam do sypialni, zaczęłam składać ubrania, dokumenty, książki. Michał wszedł dopiero po chwili.

– Potrzebujesz pomocy? – zapytał. Bez emocji. Jakby pytał sąsiadkę, która przyszła odebrać zgubiony sweter.

– Nie. Poradzę sobie – odpowiedziałam.

Zabrałam rzeczy, które były tylko moje. Kilka zdjęć. Pudełko z listami, które kiedyś do siebie pisaliśmy. Nawet tego nie czytałam. Wiedziałam, że już nic tam nie znajdę. Po dwóch dniach wynajęłam mieszkanie. Małe, ciche, z widokiem na park. Wieczorami siadam przy oknie i słucham ptaków, nie dzwonków telefonu. Nie muszę nikomu tłumaczyć, gdzie byłam, co jadłam i czy dzieci miały szaliki.

Michał nie próbował mnie zatrzymać. Nie wybierał. Został dokładnie tam, gdzie był – pomiędzy mną a swoją matką. Ale mnie już w tym układzie nie było. Samotność nie jest łatwa. Czasem boli. Ale przynajmniej jest moja. W tej ciszy słyszę siebie. I to jest luksus, na który postanowiłam sobie pozwolić. Choćby miało to kosztować samotność. Wolność ma swoją cenę, ale przynajmniej płacę ją sama, z własnej kieszeni.

Sandra, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama