„Teść przez 20 lat nie zamienił ze mną ani 1 słowa. Ale jak trzeba było mu pomóc, to nagle sobie o mnie przypomniał”
„Zamarłam. Pierwszy raz usłyszałam od niego coś takiego. Może to ta noga. Może starość. A może po prostu teść przestał udawać twardziela”.

- Redakcja
Z teściem nigdy nie było łatwo. Od początku naszego poznania dawał mi jasno do zrozumienia, że nie jestem „tą właściwą” dla jego syna. Nawet nie powiedział tego wprost – po prostu... nie powiedział nic. Cisza. Taka lodowata cisza, która wypełniała całe mieszkanie, kiedy tylko się pojawiał. Przez dwie dekady wspólnego życia nie zamienił ze mną ani jednego słowa. I nie dlatego, że był niemową – z innymi potrafił rozmawiać bardzo dobrze. Z wnukami, z sąsiadami, z ekspedientką w sklepie. Tylko mnie traktował jak powietrze.
Początkowo się starałam. Próbowałam zagadywać, zapraszać go na niedzielne obiady, nawet zrobiłam mu kiedyś jego ulubione racuchy z jabłkami. Cisza. Spojrzenie znad talerza i tyle. Później się poddałam. Przestałam walczyć o coś, czego on najwyraźniej nie chciał. I tak to się ciągnęło przez lata. Aż tu nagle... zadzwonił.
Zatkało mnie
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Na ekranie wyświetlił się numer, którego nie znałam. Normalnie bym nie odebrała, ale coś mnie tknęło. Odebrałam.
– Halo? – powiedziałam niepewnie.
– Monika... to ja... – głos był niski, trochę zachrypnięty. – Tato.
Zatkało mnie. Serce podskoczyło mi do gardła.
– Tato? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Dzwonisz do mnie po dwudziestu latach milczenia?
– Nie miałem wyboru – rzucił sucho. – Potrzebuję pomocy.
Usiadłam na krześle, próbując zapanować nad oddechem. Tak po prostu? Żadnego „przepraszam”, „wiem, że to dziwne”, „doceniam, że odbierasz”?
– To może zacznijmy od „dzień dobry” – odparłam, z ironią, której nie potrafiłam już ukryć.
– Nie mam czasu na uprzejmości. Sytuacja jest poważna.
– No to słucham, tato – westchnęłam, podkreślając ostatnie słowo. – Czego potrzebujesz?
– Złamałem nogę. Jestem sam w domu. Twój mąż jest w delegacji, a ja… – urwał. – Nie mam jak się ruszyć.
Zamilkłam. Czułam, jak wzbiera we mnie złość, ale też… coś jeszcze. Może litość? A może satysfakcja?
– Rozumiem – powiedziałam w końcu. – Zaraz będę.
– Dziękuję…
To jedno słowo wypowiedziane przez niego pierwszy raz, zabrzmiało jak obcy język. I wtedy zrozumiałam: zaczynam grę, na której nie znam zasad.
Było mi go żal
Podjechałam pod jego dom. Światła były zapalone tylko w kuchni. Drzwi były otwarte, więc weszłam bez pukania. Teść siedział przy stole z nogą na krześle opartą na poduszce.
– Wygląda kiepsko – rzuciłam, zdejmując płaszcz.
– No... nie najlepiej – przyznał, unikając mojego spojrzenia.
– I co, zadzwoniłeś do mnie, bo jestem ostatnią deską ratunku? – usiadłam naprzeciwko, opierając łokcie o blat.
– Nie. Zadzwoniłem, bo wiedziałem, że przyjedziesz – odpowiedział cicho.
Spojrzałam na niego uważnie. Twarz miał bladą, zmęczoną. Jednak coś w jego głosie zabrzmiało inaczej niż zwykle. Może w końcu zobaczył we mnie człowieka.
– Tak po prostu? – zapytałam, nie kryjąc sarkazmu.
– Wiem, że nie zasłużyłem, ale nie mam kogo poprosić o pomoc.
– A twoi sąsiedzi? Córka kuzynki? Tyle ludzi w twoim świecie, którzy byli lepsi ode mnie. – Skrzyżowałam ręce.
– Ty jesteś najrozsądniejsza. I... jesteś rodziną.
Słowo „rodzina” zabrzmiało jak chrzęst tłuczonego szkła. Przez dwadzieścia lat nawet nie próbował mnie tak nazwać.
– W porządku, tato. Tylko to działa w dwie strony. Od teraz rozmawiasz ze mną jak z człowiekiem.
Kiwnął głową. A ja wstałam, żeby przygotować mu coś do jedzenia.
Zaskoczył mnie
Podgrzałam mu zupę i postawiłam przed nim.
– Nie wiem, czy lubisz koper – mruknęłam.
– Lubię. Dziękuję – odpowiedział, patrząc na talerz.
Usiadłam z powrotem. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam znaleźć odpowiednich słów. I chyba on też nie. Jadł w ciszy, ale tym razem nie była to ta znana mi cisza – pełna ignorancji. To była cisza pełna napięcia. Czekania.
– Dlaczego? – wyrwało mi się nagle. – Dlaczego nigdy nie rozmawiałeś ze mną?
Spojrzał na mnie i dołożył łyżkę.
– Nie umiałem. – Spojrzał na mnie. – Miałem poczucie, że zabrałaś mi syna. Że przez ciebie mniej go miałem.
– A nie przyszło ci do głowy, że może ja właśnie próbowałam go do ciebie zbliżyć? – zapytałam, głos mi się załamał. – Że próbowałam budować rodzinę, której ty byłeś częścią?
Pokręcił głową.
– Byłem uparty. I dumny. Wiesz, po śmierci żony... wszystko się posypało. On poszedł w swoje, a ja... zostałem sam z bólem. A ty przyszłaś nagle i byłem zły, że wszystko się zmienia.
– Więc obraziłeś się na świat.
Westchnął. Głęboko.
– Wiem. I żałuję.
Zamarłam. Pierwszy raz usłyszałam od niego coś takiego. Może to ta noga. Może starość. A może po prostu teść przestał udawać twardziela.
– Zjesz jeszcze kromkę chleba? – zapytałam.
Kiwnął głową. Cicho. Jak ktoś, kto właśnie przegrał własną bitwę.
Próbowałam nie płakać
Zostałam u niego na noc. Nie miałam sumienia go zostawić samego. Ustawiłam łóżko polowe w salonie, przyniosłam mu butelkę wody, telefon na ładowarkę i pomogłam mu położyć się z powrotem na sofie.
– Monika? – zapytał, kiedy już zgasiłam światło.
– Hm?
– Dziękuję, że przyjechałaś.
– Nie zrobiłam tego dla ciebie – odpowiedziałam odruchowo. – Zrobiłam to dla swojego męża. Bo wiem, jak by się martwił, gdybyś tu leżał sam.
– I tak ci dziękuję – dodał po chwili ciszy.
Przekręciłam się na drugi bok, próbując znaleźć wygodną pozycję na skrzypiącym łóżku. W głowie kłębiły się wspomnienia – święta, na których nie powiedział mi ani słowa, rodzinne zdjęcia, na których stał obok mnie jakby z przypadku. A teraz prosi mnie o pomoc i mówi „dziękuję”.
– Tato?
– Tak?
– Wiesz, jak bardzo mnie bolało przez te lata?
Długa cisza.
– Nie wiedziałem. Myślałem, że ci to obojętne. Że i tak masz wszystko – męża, dzieci, dom. Że nie potrzebujesz mojej aprobaty.
– Nie chodziło o aprobatę. Chciałam, żebyś nie udawał, że mnie nie ma.
– Teraz to zrozumiałem – powiedział cicho.
Leżałam w ciemności i próbowałam nie płakać.
– Śpij już, tato. Jutro zawiozę cię do lekarza.
– Dobrze, Monika.
Po raz drugi tego wieczoru wypowiedział moje imię. Tak po prostu.
Coś się we mnie zmieniło
Rano w kuchni unosił się zapach kawy. Postawiłam filiżankę przed teściem, który już siedział przy stole.
– Kawa. Mocna. Jak lubisz – powiedziałam, stawiając filiżankę z lekkim stuknięciem.
– Dziękuję. Pachnie jak za dawnych lat – uśmiechnął się blado.
Usiadłam naprzeciwko. Na stole leżała kartka z listą rzeczy, które miałam załatwić. Wszystko rozpisałam wieczorem, żeby nie zostawić go samego w tym chaosie.
– Zorganizuję ci pomoc na najbliższy miesiąc. Przyjedzie ktoś z opieki. I może moja córka wpadnie od czasu do czasu – powiedziałam rzeczowo.
– A ty?
– Mam pracę, dom, swoje życie. I... swoje granice.
– Rozumiem – skinął głową. – Jeśli jeszcze kiedyś... zechcesz wpaść, nie tylko z obowiązku – będę wdzięczny.
Spojrzałam na niego. Nie dało się przywrócić lat straconego kontaktu, ale coś się zmieniło. W nim. Może we mnie też.
– Nie obiecuję. Ale nie mówię „nie” – odpowiedziałam po chwili.
– To więcej, niż zasługuję – powiedział spokojnie.
Zamilkliśmy.
– Dobra, tato. Za godzinę jesteśmy w przychodni. Załóż jakąś normalną koszulę, nie tę w plamy po pomidorówce.
– Rozkaz, szefowo – mruknął, z tym swoim starym, suchym humorem, który kiedyś słyszałam tylko z drugiego pokoju.
Uśmiechnęłam się szczerze.
Nie oczekiwałam wdzięczności
Wróciłam do domu po trzech dniach. Mój mąż jeszcze nie zdążył wrócić z delegacji, dzieci były zajęte swoimi sprawami, a ja siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w telefon. Nie zadzwonił. Nie napisał. Ale nie o to chodziło. Nie oczekiwałam teraz wdzięczności, prezentów, ani nawet przeprosin. Bo wiedziałam, że nie da się nadrobić dwóch dekad milczenia kilkoma filiżankami kawy. To nie tak działa. Ludzie potrafią się zmieniać, ale nie potrafią cofnąć czasu.
I może właśnie dlatego tam pojechałam. Nie, żeby ratować jego – tylko siebie. Żeby upewnić się, że nie jestem taka, jak on. Że potrafię powiedzieć „tak”, nawet gdy ktoś całe życie mówił mi „nie”. W pewnym momencie telefon zawibrował.
„Dziękuję za wszystko. Gdyby nie ty, nie wiem, jak bym sobie poradził”.
Patrzyłam na te słowa dłuższą chwilę. Potem odłożyłam telefon na bok i sięgnęłam po herbatę. Może kiedyś do odwiedzę, a może nie. Wiedziałam jedno – zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Nie z przymusu. Nie z obowiązku. Z wyboru. A to robi różnicę.
Monika, 47 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja żona pewnego dnia ulotniła się niczym kamfora. Dopiero tajemnicze listy otworzyły mi oczy na trudną prawdę”
- „Zgubiłam szacunek do mojej przyjaciółki po tym, co zrobiła w gabinecie szefa. Zapomniała, że ściany mają uszy”
- „Mam 50 lat i życie rozsypane w drobny mak. Siedzę w pustym domu, bo żona i dzieci odwrócili się do mnie plecami”

