„Teść miał podlewać kwiaty podczas naszego urlopu. Nie mógł się powstrzymać, żeby zajrzeć tam, gdzie nie powinien”
„Zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Ubrania do kosza na pranie, kosmetyki do szafki. Otworzyłam szufladę w biurku, żeby schować notes z rysunkami, który zawsze zabierałam w podróż. I wtedy poczułam niepokojące zawahanie, że coś jest nie tak”.

- Redakcja
Pracuję jako graficzka – zdalnie, z domu. Uwielbiam ciszę, uporządkowaną przestrzeń, swoje rytuały. Moje biurko musi być czyste, kalendarz aktualny, kawa zawsze z mlekiem. Może dlatego tak trudno przyszło mi zaakceptowanie teścia, który od zawsze miał – jak to mawiała moja mama – „zbyt długie ręce i zbyt krótką pamięć do cudzych granic”.
Nie miałam łatwej relacji z ojcem Adriana. Nie był złym człowiekiem, ale zawsze wiedział lepiej. Gdy malowaliśmy ściany w salonie, przyszedł z własnym wałkiem, bo ten, którego kupiliśmy, był do kitu. Gdy kupowaliśmy nową lodówkę, sam zadzwonił do sklepu, żeby dogadać lepszy model. A gdy mówiłam, że nie potrzebuję pomocy – słyszałam, że nie mam racji, bo pomoc przyda się każdemu.
Zawsze się uśmiechał, zawsze był grzeczny. I właśnie to było najgorsze – robił wszystko z pozorną troską, tak jakby pod maską uprzejmości czaiło się coś zimnego i wykalkulowanego. Z Adrianem jesteśmy małżeństwem od dwóch lat. Układało nam się dobrze – przynajmniej do tej pory. Lubiliśmy wspólne wieczory, nasze seriale, wspólne śniadania. W tym roku wakacje mieliśmy spędzić w górach, bez telefonów, bez laptopów. Oderwanie od rzeczywistości. Było wspaniale. Wróciliśmy w doskonałych nastrojach.
– Ale mi się nie chce rozpakowywać – jęknął Adrian, zdejmując plecak.
– To zróbmy jutro. Teraz tylko prysznic i herbatę. Albo… – zaśmiałam się – drinka na dobry powrót do codzienności?
Uśmiechnął się, ale zamiast odpowiedzieć, ruszył w stronę kuchni.
– Tata wpadł parę razy, podlał kwiaty, jak się umawialiśmy – rzucił od niechcenia, nalewając sobie wody.
Zamarłam.
– Jak się kto umawiał? – zapytałam cicho.
Coś mi nie pasowało
Zaraz po tej rozmowie poszłam do sypialni. Zawsze, gdy coś mnie wytrącało z równowagi, musiałam na chwilę się odizolować. Nie rozumiałam, dlaczego Adrian nic mi nie powiedział. Przecież mogliśmy to ustalić. Może nie miałabym nic przeciwko, gdyby zapytał. Zaczęłam rozpakowywać rzeczy. Ubrania do kosza na pranie, kosmetyki do szafki. Otworzyłam szufladę w biurku, żeby schować notes z rysunkami, który zawsze zabierałam w podróż. I wtedy poczułam niepokojące zawahanie, że coś jest nie tak.
Szuflada wyglądała inaczej. Moje rzeczy były przełożone, jakby ktoś szukał czegoś w pośpiechu albo próbował zostawić wszystko tak, jak było, ale nie do końca się udało. Ręka sama powędrowała do miejsca, gdzie zwykle trzymałam notes z codziennymi zapiskami. Nie było go. Zamarłam, a potem zaczęłam szukać. Najpierw dokładnie przejrzałam szufladę. Potem wszystkie inne. Nie znalazłam go. Nie było też czerwonej teczki z dokumentami. Pamiętałam dokładnie, gdzie leżała. Na samej górze w szafie. Zniknęła.
Zginęły moje rzeczy
Wróciłam do salonu.
– Adrian, gdzie są moje rzeczy ze szuflady? Notes, dokumenty?
– Jakie dokumenty? – spojrzał na mnie znad telefonu.
– Notes był w szufladzie, w biurku. I taka teczka, czerwona, z papierami. Nie ma ich.
– Może je przełożyłaś? – uniósł brwi.
– Nie. Nic nie ruszałam. Teczka była na miejscu. Notes też. Co on tu robił? Po co mu były moje rzeczy?
– Przestań, może spadły gdzieś. On tylko podlewał kwiaty.
– Nie tylko podlewał, skoro grzebał w naszych rzeczach.
– Nie wiadomo, czy grzebał.
– A gdzie się podziały moje rzeczy? Same się wyprowadziły?
Westchnął i wzruszył ramionami. Chyba myślał, że robię z igły widły. Ale ja czułam, że ktoś z butami wszedł w przestrzeń, którą starannie budowałam od lat. Ktoś ją naruszył, i to nie byle kto – mój mąż pozwolił, by ten ktoś wszedł tu bez mojej zgody.
Jeszcze przed śniadaniem zamówiłam ślusarza. Powiedziałam, że zamek się zacina. Nie dopytywał. Przyszedł po południu, wymienił wszystko w pół godziny. Od razu poczułam, jak mi ulżyło. Przez chwilę. Do czasu, aż Adrian wrócił z zakupów i próbował otworzyć drzwi starym kluczem.
– Serio zmieniłaś zamki? Bez słowa? – zapytał.
– Tak. Bez słowa – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od blatu.
Naruszył moją prywatność
– Co to za akcje? Czemu? Myślałem, że przesadzasz, ale teraz…
– To moje mieszkanie. Nasze, ale przede wszystkim moja przestrzeń. I on ją naruszył.
– Kamila, on tylko podlewał kwiaty.
– I wyniósł moje rzeczy.
– Skąd wiesz, że to on?
– Kto inny miałby tu dostęp?
Adrian oparł się o ścianę. Patrzył na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz. Może rzeczywiście pierwszy raz widział mnie taką zdeterminowaną. Nie unikałam już konfrontacji. Nie miałam ochoty łagodzić.
– Mógł zapomnieć oddać. Zadzwoń do niego. Zapytaj.
– Nie będę go o to prosić. Ty mu dałeś klucz, ty to załatw.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale się rozmyślił. Cisza między nami była gęsta. Wiedziałam, że to nie koniec, że ta historia dopiero się rozpędza. Ale wtedy nie chciałam tego wiedzieć. Chciałam tylko mieć z powrotem poczucie, że to mieszkanie jest bezpieczne. Nasze, ale z wyraźnymi granicami.
Nie wyparł się
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Numer teścia. Spojrzałam na wyświetlacz i przez chwilę zastanawiałam się, czy odebrać. Ale przecież i tak się nie skończy, dopóki nie usłyszę tych słów. Wzięłam głęboki wdech i przesunęłam palcem po ekranie.
– Słucham.
– Co ty wyprawiasz, dziewczyno? – jego głos był szorstki.
– Dzień dobry. Proszę mówić wprost, bo nie zamierzam zgadywać.
– Zmieniłaś zamki. Myślałem, że jesteś rozsądniejsza.
– A pan myśli, że to normalne, żeby zaglądać ludziom do prywatnych rzeczy?
– Wymyślasz.
– Czytał pan mój notatnik?
Na chwilę zapadła cisza. A potem, tak spokojnie, jakby rozmawiał o pogodzie, powiedział:
– Może zerknąłem. A co?
– To był mój dziennik.
– Dziennik? Proszę cię. Jakieś bazgroły. Nic tam nie było ciekawego.
Był wścibski
Rozłączyłam się bez słowa. To nie były bazgroły, to były moje myśli, moje zmartwienia, moje rzeczy, których nie mówiłam nawet Adrianowi. Czułam się obrzydliwie. Jakby ktoś wszedł nie tylko do mojego mieszkania, ale też do głowy.
Pewnego dnia po prostu wstałam, położyłam przed sobą kartkę i zaczęłam wypisywać co mam zabrać, co trzeba załatwić, gdzie złożyć dokumenty. Lista była krótka. Miałam mało rzeczy. Jeszcze mniej złudzeń.
Rozmowę zaplanowałam na wieczór. Chciałam, żeby Adrian nigdzie się nie spieszył. Czekałam, aż wyłączy komputer.
– Chcę złożyć pozew o rozwód – powiedziałam spokojnie.
Uniósł głowę, jakby nie dosłyszał.
– Rozwód? Przez mojego ojca?
– Nie. Przez ciebie. Bo go wybrałeś, kiedy miałeś wybrać mnie.
– Przecież to było nieporozumienie. Wszystko wyolbrzymiłaś.
– Może. Ale ja już nie chcę tłumaczyć ci, gdzie przebiegają moje granice. Próbowałam. Ostrzegałam. A ty dalej stawiałeś mnie na końcu tej waszej rodzinnej kolejki.
– On nie zrobił nic złego. Przesadzasz z tym notatnikiem. To nie był jakiś pamiętnik…
– Dla ciebie może nie. Dla mnie był. A dla mnie to wystarczy.
Spojrzał na mnie bezradnie. Po raz pierwszy od dawna naprawdę nie wiedział, co powiedzieć.
Kamila, 33 lata
Czytaj także:
- „Wakacje na Mazurach i spanie w 6 osób na 1 łódce to jakiś koszmar. Nigdy więcej nie zgodzę się na coś takiego”
- „Nasze wakacje w Alicante były mrocznym horrorem klasy B. Zdecydowanie wolę urlop pod gruszą niż zagraniczne luksusy”
- „Siostra pokazała mi nagranie z wieczoru kawalerskiego Pawła. Serce mi pękło, ale musiałam zakończyć tę farsę”

