„Syn skakał z kwiatka na kwiatek, aż w końcu zasiał nasionko. Wypiął się na dziecko, a odpowiedzialność spadła na mnie”
„– Cześć, mamo... To jest Ania. Anka... będzie mieć dziecko – powiedział. Patrzyłam to na niego, to na nią, nie wiedząc, co zrobić, co powiedzieć. Janek uśmiechał się niepewnie, jakby przyszedł pokazać nowy motor, a nie przyszłą matkę swojego dziecka”.

Nigdy nie sądziłam, że będę matką i babcią jednocześnie, zanim jeszcze poczuję, że naprawdę skończyłam wychowywać swoje własne dzieci. Mój syn zawsze był wolnym duchem, nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu ani przy jednej dziewczynie. Przymknęłam na to oko, tłumacząc go młodością i potrzebą szukania szczęścia. Aż pewnego dnia przyprowadził do domu dziewczynę w zaawansowanej ciąży. W jednej chwili cała rodzinna rzeczywistość runęła, a ja musiałam podjąć decyzję za niego. Decyzję, której konsekwencje ciągnęły się latami. Nie byłam gotowa. Ale czy matka kiedykolwiek jest gotowa na zdradę własnego dziecka?
Łobuz kocha najbardziej
Zawsze wiedziałam, że z Jankiem łatwo nie będzie. Od podstawówki miał naturę łobuza, rozkochiwał w sobie dziewczyny i porzucał je bez cienia wyrzutów sumienia.
– Synku, opamiętaj się – mówiłam, gdy po raz kolejny pakował plecak, bo „u tej już nie chce mieszkać”.
– Mamo, przecież życie jest jedno! – śmiał się, z tym swoim zawadiackim błyskiem w oku. – Muszę poszukać tej jedynej!
Patrzyłam na niego i tłumaczyłam sobie, że wyrośnie. Że może to tylko młodzieńcza głupota. Wszyscy przechodzą przez fazę buntu, prawda? W głębi duszy jednak czułam, że coś jest nie tak. On nie budował relacji, on uciekał – przed odpowiedzialnością, przed bliskością. Widziałam, jak łamie serca kolejnym dziewczynom, zostawiając po sobie tylko rozczarowanie i łzy.
Wieczorami leżałam na kanapie, zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo go kochałam? A może za mało wymagałam? Odpowiedzi nie znajdowałam. W końcu machnęłam ręką – będzie, co ma być. Nie przewidziałam, że życie bardzo szybko zmusi mnie, bym rozliczyła się z własnej naiwności.
Wpadka z konsekwencjami
Tamtego popołudnia wróciłam do domu zmęczona jak nigdy. Ledwo zdjęłam buty, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
– Otworzysz? – zawołałam do pustego mieszkania, zapominając, że jestem sama.
Podniosłam się z westchnieniem i przekręciłam klucz w zamku. Za progiem stał Janek, a obok niego dziewczyna o wielkich oczach, trzymająca się za zaokrąglony brzuch.
– Cześć, mamo... To jest Ania. Anka... będzie mieć dziecko – powiedział szybko, jakby chciał mieć to już za sobą.
Przez chwilę nie mogłam wydobyć głosu. Patrzyłam to na niego, to na nią, nie wiedząc, co zrobić, co powiedzieć. Dziewczyna spuściła wzrok, jej policzki pokryły się rumieńcem. Janek natomiast uśmiechał się niepewnie, jakby przyszedł pokazać nowy motor, a nie przyszłą matkę swojego dziecka.
– Wchodźcie – wydusiłam w końcu.
Usiedli na kanapie, Ania nerwowo gładziła fałdę sukienki.
– Termin za trzy miesiące... – wyszeptała. – Ja... ja nie mam do kogo pójść.
Spojrzałam na Janka, ale unikał mojego wzroku. Już wtedy coś we mnie pękło. Wiedziałam, że cała odpowiedzialność, cała ta nowa sytuacja, zaraz spadnie na moje barki.
– Co zamierzacie? – zapytałam cicho.
Janek wzruszył ramionami.
– Jeszcze nie wiem... – odpowiedział, jakby to była najdrobniejsza sprawa na świecie.
Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Od tamtej chwili wiedziałam, że nie chodzi już tylko o niego. Chodziło o kogoś jeszcze, kogo nie mogłam zostawić bez pomocy.
Matka na ratunek
Od tamtego dnia nie miałam już ani jednej spokojnej nocy. Ania zamieszkała z nami, a ja musiałam wziąć na siebie wszystko – lekarzy, badania, zakupy, urządzanie kącika dla dziecka. Janek niby był obecny, ale raczej ciałem niż duchem.
– Mamo, ja nie wiem, czy ja się nadaję... – tłumaczył się, kiedy prosiłam go, żeby pojechał z Anką na kolejne USG. – To wszystko dzieje się za szybko.
– Myślisz, że dla mnie to wolno się działo?! – wybuchłam wtedy. – Nie ty będziesz rodził, ale twoje życie zmieni się na zawsze.
W odpowiedzi tylko spuścił głowę i wyszedł trzaskając drzwiami. Anka siedziała na kanapie i płakała cicho w dłonie. Miałam ochotę zniknąć, wyjechać gdzieś daleko i udawać, że to wszystko mnie nie dotyczy. Ale nie mogłam. Ktoś musiał być silny, skoro ojciec dziecka nie potrafił. Wzięłam urlop w pracy, żeby przygotować się na przybycie wnuczka. Siedziałam po nocach, szukając w internecie odpowiedzi na tysiące pytań, które mnie przytłaczały.
A Janek? Po dwóch tygodniach od wielkiego objawienia wpadł spóźniony na kolejną wizytę u ginekologa.
– Sorry, mamo, zapomniałem – rzucił, całując mnie w czubek głowy.
Patrzyłam na niego z bólem. Mój dorosły syn, a wciąż tak bardzo niedojrzały. Chłopiec, który bawił się w dorosłość, nie mając pojęcia, co to znaczy naprawdę za kogoś odpowiadać.
Złudzenia prysły jak bańka mydlana
Przez chwilę łudziłam się, że wszystko jeszcze może się ułożyć. Że Janek dojrzeje w ostatniej chwili, zobaczy maleńkie rączki i zakocha się w tym dziecku bez pamięci. Że w magiczny sposób zrozumie, czym jest odpowiedzialność.
– Jak będzie miał na imię? – zapytał bez większego zainteresowania, gdy wrócił do domu ze spotkania z kolegami i zobaczył zdjęcie USG przypięte do lodówki.
– Chciałam dać mu na imię Staś – powiedziała cicho Ania.
Janek tylko skinął głową i wyjął z lodówki puszkę piwa. Tamtej nocy długo nie spałam. Leżałam i wsłuchiwałam się w ciszę, w której aż dzwoniło od rozczarowania. Syn, któremu poświęciłam tyle lat, dla którego zrezygnowałam z tylu własnych marzeń, teraz odwracał się na pięcie, gdy najbardziej go potrzebowano.
Kiedy Ania zaczęła rodzić, nie było go w domu. Dzwoniłam do niego bez skutku, pisałam, błagałam o kontakt. Sama zawiozłam ją do szpitala, sama czekałam pod salą porodową, gryząc paznokcie z nerwów.
– Chłopiec. Zdrowy. Gratulacje, babciu – powiedziała położna, kładąc mi na ręce najpiękniejsze maleństwo, jakie kiedykolwiek widziałam.
Łzy napłynęły mi do oczu. Wtedy Janek w końcu zadzwonił.
– Mamo, nie wiem, czy ja to uniosę – powiedział. – Nie wiem, czy potrafię być ojcem...
Słuchałam tego w milczeniu, czując, że właśnie rozpadają się wszystkie moje nadzieje na to, że jeszcze coś naprawimy. Złudzenia prysły jak bańka mydlana.
Samotność we troje
Minęły tygodnie. Staś rósł zdrowo, Ania powoli wracała do siebie, a Janek... Janek przestawał bywać nawet gościem.
– Mam sporo pracy – mówił czasami przez telefon, kiedy próbowałam go ściągnąć na niedzielny obiad. – I tak nie wiem, jak się zachować przy małym.
Przestałyśmy go naciskać. Na początku Ania jeszcze płakała wieczorami, skulona na kanapie, z małym Stasiem przy piersi. Później przestała. Oswoiła się. Ja też. Wiedziałam już, że ta rodzina będzie wyglądała inaczej, niż sobie wyobrażałam. Bez ojca przy kołysce, bez wspólnych spacerów, bez ciepłych niedzielnych obiadów we czwórkę. Staś miał mnie i Anię. A ja ich.
Wbrew wszystkiemu, wbrew rozpaczy i zmęczeniu, nauczyłam się cieszyć małymi rzeczami. Uśmiechem dziecka o poranku. Tym, jak Ania pierwsza raz samodzielnie ubrała go do spaceru. Pierwszym „ba-ba”, które usłyszałam od Stasia, gdy machał mi rączką. Czasem wieczorami siadałam w fotelu, patrzyłam na śpiącego wnuka i zastanawiałam się, kiedy moje życie tak się przewróciło do góry nogami. Przecież jeszcze niedawno marzyłam o odpoczynku, o wyjazdach z koleżankami, o ciszy. Teraz cisza znaczyła dla mnie tyle co pustka. A ja nie chciałam już pustki.
Kiedy czasem Janek dzwonił i mówił „może wpadnę”, odpowiadałam spokojnie:
– Staś już śpi. Może innym razem.
Nauczyłam się nie czekać. Nauczyłam się być matką i babcią równocześnie, choć nigdy o to nie prosiłam.
Kiedy miłość boli
Dziś Staś ma trzy lata. Biega po domu jak mały huragan, śmieje się, śpiewa i każdego dnia przypomina mi, że życie potrafi zaskakiwać – czasem w najpiękniejszy, a czasem w najboleśniejszy sposób. Janek widuje się z nim rzadko. Kiedy przychodzi, patrzę, jak nieporadnie trzyma syna na rękach, jak nie potrafi znaleźć dla niego ciepłych słów. A jednak Staś śmieje się do niego szeroko, tak jak dzieci śmieją się do świata – ufnie i bez uprzedzeń.
Patrzę na tę scenę i czuję w sercu ukłucie. Kocham swojego syna. Zawsze będę go kochać, choć czasem ta miłość pali mnie żywym ogniem. Bo żadna matka nie chce patrzeć, jak jej dziecko zawodzi – siebie, innych, własne dziecko. Czasem przychodzi mi do głowy, że może to moja wina. Może za bardzo go chroniłam? Może powinnam pozwolić mu kiedyś upaść? Ale wyrzuty sumienia niczego nie zmienią. Życie napisało taki scenariusz, a ja muszę w nim grać swoją rolę najlepiej, jak potrafię.
Wieczorami, gdy kładę Stasia spać, opowiadam mu bajki. I zawsze kończę je tak samo:
– Wiesz, kochanie? Nawet jeśli czasami ktoś cię zawiedzie, pamiętaj – zawsze będzie ktoś, kto zostanie.
Wiem, że dla niego tym kimś jestem ja. I może nie tak wyobrażałam sobie swoją dojrzałość, ale patrząc na Stasia, wiem jedno – zrobiłabym to wszystko jeszcze raz.
Beata, 52 lata
Czytaj także:
- „Zbudowaliśmy willę dla dzieci, a one wybrały życie za oceanem. Nie mają czasu zadzwonić, a ja rozmawiam ze ścianami”
- „Wynajęłam pokój 2 studentkom, żeby mieć więcej kasy. Byłam w szoku, gdy odkryłam, co w nim trzymają”
- „Mój facet wolał kupować mi AGD, niż wręczyć bukiet bzu. Gdy się rozstaliśmy, zabrał mi nawet lodówkę”

