Reklama

W kuchni unosił się zapach rosołu i świeżo zaparzonej kawy zbożowej. Usiadłam przy stole, zmęczona po całym dniu, i spojrzałam na Julię, która biegała po pokoju w białej sukience, jeszcze lekko przybrudzonej od trawy. Tego dnia odbyła się jej komunia – skromna, ale piękna. Udało się wszystko, jak trzeba. Nawet pogoda dopisała.

Patrzyłam, jak starannie układała swoje „skarby” – złoty medalik od babci Heleny, bransoletkę od chrzestnej, różaniec, którego używała tylko przy ważnych okazjach. Miała zaledwie dziesięć lat, ale już widziałam w niej to coś… dumę, jakiej sama dawno nie czułam.

Mamo, a mogę spać dzisiaj z medalikiem? – zapytała, przyciskając go do piersi.

Uśmiechnęłam się i skinęłam głową, choć serce ściskało mi się ze strachu. Bo już wtedy czułam, że nie podołam. Pracowałam na kasie w spożywczaku, a wypłata ledwo starczała na bieżące wydatki. Mimo to tego dnia obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, Julia nigdy nie poczuje się biedna. Nie wiedziałam, że pewnego dnia wszystko się zmieni.

Byłam pod ścianą

Wpatrywałam się w białą kartkę z dużym, tłustym nagłówkiem: wypowiedzenie umowy najmu z powodu zaległości czynszowych. Dłonie mi się trzęsły, choć przecież to nie było pierwsze takie pismo. Ale tym razem było inne – ostateczne. Dali mi trzydzieści dni.

Usiadłam przy kuchennym stole, głowa mi pulsowała od napięcia. Telefon milczał, jakby wiedział, że nie mam już siły na kolejne upomnienia. Próbowałam pożyczyć – naprawdę. Ale ile razy można dzwonić do tych samych osób? „Aneta, ja też ledwo ciągnę” – to słyszałam najczęściej. Wiedziałam, że nie mam wyjścia. Że tym razem nie da się przeczekać.

Wzrok sam mi uciekł na szafkę w kącie. Szkatułka. Mała, drewniana, z rzeźbieniem. Julia trzymała tam swoje skarby z komunii. Otworzyłam ją powoli. Bransoletka z zawieszką, złoty medalik, delikatny łańcuszek – błyszczały jak wyrzuty sumienia.

– To tylko rzeczy – powiedziałam sama do siebie. – A dach nad głową jest ważniejszy.

Jeszcze tego samego dnia poszłam do lombardu. Upał wlewał się przez drzwi, a ja miałam wrażenie, że każdy patrzy, jak trzymam w dłoni mały woreczek z dzieciństwa mojej córki.

Oddałam. Serce mi stanęło, gdy usłyszałam:

– Za to dam 700 zł.

Nie zapytałam, czy mogę kiedyś odkupić, bo wiedziałam, że nigdy tego nie zrobię. Wyszłam na ulicę i dopiero wtedy się rozpłakałam.

Chciałam okłamać córkę

– Mamo, gdzie jest mój łańcuszek? – zapytała Julia z kuchni. Stała przy stole, trzymając pustą szkatułkę i zmarszczone czoło.

Zamarłam. Kroiłam właśnie marchewkę do zupy, ale ręce mi zadrżały.

– Nie wiem... Może gdzieś go odłożyłaś? – rzuciłam szybko, nie odwracając głowy.

– Przecież zawsze trzymałam wszystko tutaj. – Podsunęła szkatułkę pod mój nos. – Wszystko z komunii.

Wiedziałam, że nie odpuści. Moja córka nie była głupia.

– Może... Może coś się zawieruszyło, poszukaj jeszcze – bąknęłam, udając spokój.

– Mamo – powiedziała już ciszej, ale z tą stanowczością, której czasem się bałam – powiedz mi prawdę.

Westchnęłam i wreszcie spojrzałam jej w oczy.

– Musiałam... To było albo to, albo...

– CO?! – wrzasnęła. – Co musiałaś?!

– Dach nad głową, Julka! Wyrzuciliby nas z mieszkania! – głos mi się załamał.

– I dlatego sprzedałaś MOJE rzeczy?! Te od babci?! Od chrzestnej?!

– Nie miałam wyboru...

Julia stała w milczeniu. Widziałam, jak jej oczy robią się szkliste, ale nie płakała.

A mogłaś po prostu mi powiedzieć – wyszeptała w końcu. – Może wtedy bym ci wybaczyła.

Odwróciła się i wyszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. A ja poczułam, że coś we mnie pękło. Że straciłam więcej niż biżuterię.

Było mi ciężko

Julia nie wychodziła ze swojego pokoju. Czasem tylko słyszałam skrzypnięcie podłogi, jakby chodziła w kółko, próbując się uspokoić. Nie wchodziłam. Nie miałam odwagi.

Położyłam się do łóżka, ale sen nie przychodził. Leżałam w ciemności, słuchając własnego oddechu i hałasów z klatki schodowej. Każdy odgłos brzmiał jak oskarżenie.

„Sprzedałaś wspomnienia swojej córki.”

Próbowałam to sobie tłumaczyć. Że zrobiłam to z miłości. Że każda matka by tak postąpiła. Ale im dłużej leżałam, tym bardziej wiedziałam, że to tylko wymówki.

Pamiętałam, jak kiedyś jej ojciec obiecywał, że zawsze będzie obok. Zniknął, zanim Julia skończyła trzy lata. Od tamtej pory wszystko było na mojej głowie. Babcia Helena nigdy nie przepuściła okazji, żeby mi to wypomnieć. „Mogłaś sobie lepszego chłopa znaleźć” – powtarzała z goryczą. A ja tylko chciałam, żeby Julii niczego nie brakowało. Żeby nie nosiła wstydu tak jak ja, przez całe dzieciństwo. Z kuchni dobiegł cichy trzask. Wysunęłam się z łóżka, myśląc, że może Julia się uspokoiła. Ale to nie była ona. To tylko czajnik, który zsunął się z krawędzi blatu. Oparłam się o framugę drzwi i słuchałam ciszy. Głośnej, bolesnej ciszy. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że być może tego, co zrobiłam, nie da się już naprawić.

Nic nie zostało

Następnego dnia zebrałam się w sobie. Wypiłam zimną kawę, przetarłam oczy i poszłam do pokoju Julii. Stała przy oknie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Nawet nie spojrzała w moją stronę.

– Julia... muszę ci coś jeszcze powiedzieć. – Głos mi drżał, ale nie mogłam już tego dłużej chować.

Milczała. Czekała.

– Te pieniądze… z kopert… z komunii… – zaczęłam nieporadnie – też je wydałam. Na rachunki. Prąd nam mieli odciąć, wiesz?

Odwróciła się powoli.

– Pieniądze też? Wszystko?

Skinęłam głową.

– Nie zostawiłaś mi nic?! – głos jej się załamał.

Nie miałam wyboru, Julka. Dusiło mnie to wszystko. Codziennie coś. A ty… ty byłaś taka szczęśliwa wtedy, że nie miałam serca psuć ci tego dnia.

Julia zacisnęła pięści.

– To było moje! Nie twoje! To ja się cieszyłam, bo myślałam, że wreszcie coś mam. Coś swojego. A ty mi to zabrałaś.

– Wiem – wyszeptałam. – I codziennie mnie to boli.

Podeszłam bliżej, ale zrobiła krok w tył.

– Nie chcę cię teraz widzieć – powiedziała chłodno. – Idę do babci.

Wyszła bez słowa więcej. Stałam w przedpokoju, słuchając, jak zamyka za sobą drzwi. Wieczorem poszłam do lombardu. Chciałam odkupić chociaż medalik. Mężczyzna spojrzał na mnie i tylko pokręcił głową.

– Poszło. Ktoś kupił.

Wróciłam do domu z pustymi rękami i jeszcze bardziej pustym sercem.

Córka jest rozżalona

Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. Słońce zdążyło zajść, a ja nadal siedziałam przy stole, patrząc na drzwi. Nie jadłam. Nie spałam. Tylko czekałam. Kiedy w końcu usłyszałam klucz w zamku, serce podskoczyło mi do gardła. Julia weszła powoli, zdjęła buty, odwiesiła kurtkę. Żadnego słowa.

– Zrobiłam ci kolację – powiedziałam cicho. – Kanapki z jajkiem, jak lubisz.

Skinęła tylko głową i usiadła naprzeciwko mnie. Milczenie między nami było jak mur. Patrzyłam na nią – zmęczoną, zamyśloną. I już wiedziałam, że to nie będzie powrót taki, jak sobie wyobrażałam.

– Nie oczekuję wybaczenia – odezwałam się w końcu. – Ale powiedz mi, że jeszcze jestem twoją mamą.

Julia długo nie odpowiadała. W końcu podniosła wzrok.

– Jesteś – powiedziała cicho. – Ale już nie tą samą.

Zabolało. Mocniej niż wszystko inne. Ale pokiwałam głową. Bo miała rację.

– Staram się… Naprawdę się staram, Julka.

– Wiem – odpowiedziała równie cicho. – Ale jest mi przykro. Czemu jesteśmy takie biedne?

Wstała od stołu i poszła do siebie. Nie trzasnęła drzwiami. Nie krzyczała. A ja zostałam z tym, co zostało – z ciszą, z bólem, i z nadzieją, że może kiedyś znowu mnie pokocha tak, jak kiedyś.

Alina, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama