„Sąsiadka podrzucała mi słoiki ogórków kiszonych i innych wiejskich dobroci. Chciałam się jej odpłacić i popłynęłam”
„Zawsze uważałam, że my, współczesne kobiety, mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia niż kiszenie ogórków czy gotowanie powideł. Z sąsiadką żyłyśmy obok siebie, ale w dwóch różnych światach. Ale może to jednak ja nie miałam racji?”.

- Redakcja
Mieszkam w niewielkim bloku w samym sercu miasta. Moje życie to pasmo rutynowych obowiązków, które wypełniają każdy dzień po brzegi. Praca, dom, praca.
Sąsiadka, starsza pani z naprzeciwka, niedawno przyniosła mi kilka słoików pełnych przetworów.
– To taki mały gest – mówiła.
Nigdy nie rozumiałam jej miłości do domowych przetworów. „To nie dla mnie”, myślałam, wracając do swoich codziennych spraw.
Uważałam, że my, współczesne kobiety, mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia niż kiszenie ogórków czy gotowanie powideł. Może to była część mojej niezrozumiałej obojętności wobec sąsiadki. Żyłyśmy obok siebie, ale w dwóch różnych światach. Ona, zanurzona w swoich przetworach i domowych zajęciach, i ja, pędząca na oślep za nowymi projektami w pracy.
Jednak coś się we mnie zmieniało. Zaczęłam zauważać, jak te proste słoiki dodają charakteru mojej kuchni, jak wypełniają przestrzeń czymś więcej niż tylko swoim zawartością. Może chodziło o ich autentyczność? Czy to możliwe, że właśnie tego mi brakowało? Może te przetwory były nie tylko jedzeniem, ale czymś więcej, sposobem na zrozumienie siebie nawzajem?
Spojrzałam raz jeszcze na słoiki, zastanawiając się, czy powinnam coś zmienić. Może czas zaryzykować i spróbować czegoś nowego?
Myślałam o przetworach
Słoiki stały się niewypowiedzianym przypomnieniem o mojej niepewności. Każde spojrzenie na nie rodziło nowe myśli i pytania. Zastanawiałam się, czy może powinnam spróbować swoich sił w przygotowywaniu przetworów. Pomysł wydawał się niedorzeczny, a jednak nie dawał mi spokoju.
– Nie wiem, Agata, czy to ma jakikolwiek sens – powiedziałam do mojej najlepszej przyjaciółki, kiedy spotkałyśmy się na kawie. – Nigdy nie byłam typem osoby, która lubi gotować. Przetwory to zupełnie inna bajka.
Agata uśmiechnęła się, słuchając mnie z uwagą.
– A dlaczego nie? – odpowiedziała z entuzjazmem. – Czasami najprostsze rzeczy mogą przynieść nam najwięcej radości. Próbowałaś kiedyś? A jeśli nie, to co masz do stracenia?
Zamyśliłam się nad jej słowami. Agata zawsze potrafiła spojrzeć na sytuację z innej perspektywy. Może to był dobry moment, by zaryzykować? Być może, w tym jednym małym kroku kryło się coś więcej niż tylko chęć zrobienia przetworów. Może to była moja okazja, by otworzyć się na nowe doświadczenia?
– Myślisz, że powinnam spróbować? – zapytałam z powątpiewaniem, mieszając kawę bez celu.
– Oczywiście! – odpowiedziała Agata z przekonaniem. – Pomyśl, jak to może być satysfakcjonujące, mieć coś, co sama stworzyłaś. Nie chodzi o to, by było idealnie, ale o to, by cieszyć się procesem.
Jej słowa trafiły prosto w sedno. Może przetwory były tylko symbolem czegoś większego. Może, zamiast zamykać się w swojej strefie komfortu, warto było otworzyć się na nowe doświadczenia, nawet jeśli byłyby to tylko domowe przetwory.
Postanowiłam spróbować. Coś we mnie się zmieniło, jakby otworzyły się drzwi, które wcześniej były szczelnie zamknięte. Może to był początek czegoś nowego, a może tylko chwilowa zachcianka. Czas pokaże. Na razie postanowiłam posłuchać Agaty i dać sobie szansę.
Początki były trudne
Zdecydowałam się. Czas na pierwszy krok w nieznane. W sobotnie przedpołudnie wybrałam się na lokalny targ, żeby kupić świeże ogórki. Przechadzając się między straganami, czułam się jak bohaterka filmu, której życie nagle nabiera nowych barw. Widok zielonych ogórków piętrzących się na drewnianych stołach sprawił, że poczułam coś na kształt podekscytowania.
Wróciłam do domu obładowana zakupami. Słoiki, przyprawy, sól – wszystko, co mogłoby być potrzebne do mojej pierwszej próby kiszenia. Na początku nie mogłam się zdecydować, jak się do tego zabrać. Przepis, który znalazłam w internecie, wydawał się prosty, ale gdy przyszło do działania, wszystko zaczęło się komplikować.
W kuchni zapanował chaos. Ogórki turlały się po blacie, a ja próbowałam zapanować nad sytuacją. Przez chwilę poczułam się zniechęcona. Jak to możliwe, że coś tak prostego może być takie trudne? Gdzie jest ta radość, o której mówiła Agata?
– Nie poddawaj się – przemawiałam do siebie na głos, usiłując zdyscyplinować myśli. – Przecież to nie musi być idealne.
W miarę jak czas mijał, zaczęłam się uspokajać. Moje działania stały się bardziej zorganizowane, a ja nabrałam pewności siebie. Powoli, słoik za słoikiem, moje przetwory zaczęły nabierać kształtu. To była mieszanka niezdarności i determinacji, która przywracała mi wiarę w siebie.
Poczułam, jak coś we mnie się zmienia. Zaczęłam dostrzegać, że cały ten proces ma swój sens. Każdy słoik, każda minuta spędzona na tym zajęciu, stawały się dla mnie czymś więcej niż tylko kulinarnym eksperymentem. Były małym aktem tworzenia, symbolem mojej chęci do zmiany.
Chociaż moje ogórki nie wyglądały jak te z obrazków, zrozumiałam, że nie o to tu chodzi. Przecież najważniejsze było to, że odważyłam się spróbować, że wykonałam ten pierwszy krok ku czemuś nowemu.
Nie wyszło idealnie
Po kilku dniach oczekiwania nadszedł moment, by spróbować moich pierwszych, własnoręcznie zrobionych przetworów. Otworzyłam słoik z bijącym sercem, czując jednocześnie ekscytację i obawę. Czy to, co stworzyłam, okaże się jadalne?
Wzięłam do ręki pierwszy ogórek, przyglądając mu się uważnie. Nie był idealny – miał nierówności i kilka plamek. Ale przecież nie o to chodziło. To było coś, co stworzyłam sama, coś, co było moje. Odgryzłam kęs, zamykając oczy, by lepiej skupić się na smaku. Nie był perfekcyjny, ale miał w sobie coś wyjątkowego – smak mojego wysiłku, odwagi i chęci do zmiany.
Uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam falę dumy, która przetoczyła się przez moje ciało. Moje przetwory nie były doskonałe, ale były moje. Były symbolem mojej wewnętrznej przemiany, świadectwem tego, że potrafię zrobić coś własnoręcznie, że potrafię przełamać swoje własne ograniczenia.
Decyzja, by podzielić się jednym ze słoików z sąsiadką, przyszła naturalnie. Wiedziałam, że to gest, który będzie miał dla mnie ogromne znaczenie. To nie chodziło tylko o podzielenie się przetworami. To było podzielenie się częścią mnie, moimi osiągnięciami i nowo odkrytą odwagą.
Wzięłam do ręki jeden ze słoików i zapukałam do drzwi sąsiadki. Nie wiedziałam, jak zareaguje. Może uzna, że moje przetwory to tylko nieudolna próba naśladowania jej mistrzostwa. Może wybuchnie śmiechem na widok mojego nieporadnego dzieła.
Jednak coś we mnie mówiło, że ten gest był czymś więcej. Że może otworzyć nowy rozdział w naszej relacji. Z głową pełną mieszanych emocji i nadzieją w sercu, zdecydowałam się postawić kolejny krok w nieznane.
Obawiałam się jej reakcji
Pukanie do drzwi sąsiadki było dla mnie jak przełamanie lodów, które dzieliły nas przez te wszystkie lata. Otworzyła drzwi niemal natychmiast, jakby wiedziała, że to ja. W jej oczach błyszczała ciekawość, a może nawet lekkie zaskoczenie.
– Dzień dobry, pani Krysiu – powiedziałam z niepewnością w głosie, trzymając słoik z ogórkami w dłoniach. – Chciałam się z panią czymś podzielić. Zainspirowała mnie pani swoimi przetworami i postanowiłam spróbować sama. Nie wiem, czy będą tak dobre jak pani, ale mam nadzieję, że posmakują.
Pani Krysia wzięła słoik z uśmiechem na twarzy. Spojrzała na mnie z ciepłem, którego nie zauważyłam nigdy wcześniej.
– Aniu, to cudowny gest. Bardzo się cieszę, że spróbowałaś. Najważniejsze, że włożyłaś w to serce – powiedziała, otulając mnie swoim spokojnym głosem.
Rozmowa toczyła się naturalnie. Opowiedziałam jej o swoich zmaganiach, o frustracjach i radości, którą odkryłam w procesie tworzenia. Pani Krysia z uwagą słuchała, od czasu do czasu dorzucając swoje opowieści z przeszłości o tym, jak sama zaczynała przygodę z przetworami.
– Czasami małe rzeczy mogą zmienić nasze życie – powiedziała na zakończenie, patrząc na mnie z dumą. – Ważne, że jesteś gotowa na zmiany.
Spotkanie z sąsiadką dało mi więcej, niż się spodziewałam. Zrozumiałam, że ten mały gest podzielenia się przetworami zbudował most między nami, którego wcześniej nie było. Wróciłam do domu z poczuciem, że nie tylko zrobiłam coś dla siebie, ale także otworzyłam drzwi do nowej relacji. To była mała lekcja życia o tym, jak dzielenie się przynosi radość, nie tylko innym, ale i mi samej.
Nie chodziło tylko o ogórki
Wieczorem, po dniu pełnym emocji i przemyśleń, usiadłam w mojej kuchni, popijając herbatę. Światło lampki rzucało ciepły blask na słoiki, które nadal stały na półce. Były teraz czymś więcej niż tylko dekoracją. Były symbolem przemiany, którą przeszłam.
Refleksyjnie analizowałam swoje doświadczenia. Przetwory stały się dla mnie metaforą czegoś większego. Pokazały, że zmiana jest możliwa, jeśli tylko damy sobie szansę na odrobinę ryzyka. Każdy słoik, każdy moment niepewności i radości podczas ich tworzenia, nauczył mnie czegoś nowego o sobie samej.
Nigdy nie myślałam, że coś tak prostego jak domowe przetwory może mieć tak duży wpływ na moje życie. Zrozumiałam, że to nie chodziło tylko o gotowanie, ale o odwagę do próbowania nowych rzeczy, o otwartość na zmiany i budowanie relacji.
Rozważałam, co przyniesie przyszłość. Czy przetwory staną się nową pasją, czy może będą tylko jednorazową przygodą? Nie wiedziałam. Ale byłam gotowa zaakceptować niepewność i przyjąć to, co przyniesie los. Ważne było, że zrobiłam pierwszy krok.
W głowie wciąż rozbrzmiewały słowa pani Krysi. „Czasami małe rzeczy mogą zmienić nasze życie”. Zaczynałam rozumieć, jak wiele w tym prawdy. Dzięki temu doświadczeniu poczułam się silniejsza, bardziej pewna siebie i otwarta na przyszłe wyzwania.
Uświadomiłam sobie, że przetwory były tylko początkiem. Początkiem drogi ku lepszemu zrozumieniu samej siebie i mojego miejsca w świecie. Były symbolem mojej gotowości do zmiany i odkrywania nowych aspektów życia.
Anna, 29 lat
Czytaj także:
- „Mąż szydził, że co lato robię konfiturę z mirabelek. Docenił domowe przetwory, gdy na miesiąc został słomianym wdowcem”
- „Moje domowe przetwory wystawiłam na lokalnym targu. Nie spodziewałam się, że dzięki kiszonej marchwi znajdę miłość”
- „Przepis na malinianki uratował moje małżeństwo. Nawet teściowa zamiast pluć jadem zdobyła się na ciepłe słowo”

