Reklama

W mojej rodzinie wierzyło się najbliższym i nie biegało z każdą głupotą do sądu, prawnika czy notariusza, żeby wszystko potwierdzać prawnie. Byliśmy zgodną rodziną, dzieci miały szacunek do rodziców, a rodzeństwa wspierało się wzajemnie. Myślałem, że tak będzie już zawsze i właśnie ta wiara mnie zgubiła.

Reklama

Bożena od razu wpadła mi w oko

Bożenę poznałem na wiejskiej zabawie zorganizowanej tuż po odpuście. W naszej parafii to była tradycja. W sierpniu przypadał odpust i po oficjalnych obchodach w kościele organizowana była potańcówka w miejscowej remizie. Przed budynkiem zawsze ustawiane były kramy. Niegdyś z lodami z beczki, watą cukrową, napojami i kiełbasą na gorąco. Później pojawiły się frytki, hot dogi, hamburgery. Do tańca przygrywał zespół, a ludzie świetnie się bawili. Późnym popołudniem całe rodziny – łącznie z dziećmi i dziadkami. Później starsi i rodzice z dzieciakami się wykruszali i zostawała głównie młodzież żądna rozrywki.

Właśnie podczas takiej potańcówki trafiłem na Bożenkę. Przyszła ze znajomymi z sąsiedniej wsi. Dotychczas jednak nigdy nie zwróciłem na nią uwagi. Miałem wtedy dwadzieścia trzy lata. Skończyłem technikum ogrodnicze i zacząłem pracę w pobliskim miasteczku na budowie. Po pracy pomagałem ojcu w gospodarstwie, dlatego nie miałem czasu na zabawę.

Ta drobna blondynka w plisowanej spódnicy od razu wpadła mi w oko. Poprosiłem ją do tańca, a ona się zgodziła. Po zabawie odprowadziłem ją do domu i tak zaczęła się nasza znajomość.

Mama namawiała mnie na oświadczyny

– A kiedy ty Rafał wreszcie poprosisz Bożenkę o rękę? – pewnego dnia matka przyszła do mnie do szklarni, gdzie podlewałem pomidory. – Spotykacie się już niemal dwa lata. Nie wypada, żeby tak długo zawracać dziewczynie głowę, gdy nie ma się wobec niej poważnych zamiarów – popatrzyła na mnie surowym wzrokiem.

– Ale przecież ja mam wobec Bożeny poważne zamiary. Czy to jednak nie za wcześnie na małżeństwo? Dopiero niedawno zacząłem pracę, jeszcze niewiele udało mi się zarobić. Czy nie powinien najpierw pomyśleć o jakimś miejscu do życia? Zapewnić jej dom i odłożyć pieniądze na utrzymanie przyszłej rodziny? – chyba pierwszy raz w życiu byłem wobec matki taki szczery.

– Oj dziecko, dziecko. Zanim ty się dorobisz własnego domu, to Bożenę ktoś sprzątnie ci sprzed nosa. Nie widzisz, że to ładna dziewczyna i ma duże powodzenie? Zresztą, gdybyś mnie chodził z głową w chmurach, a więcej słuchał, co ludzie mówią, to byś wiedział, że Bożena ma dostać dom po dziadkach. Ojciec i przyszły teść pomogą ci w remoncie, a wy zaczniecie się wspólnie dorabiać.

Założyliśmy rodzinę

Posłuchałem matki. Szczerze mówiąc, to sam już dawno myślałem o tych oświadczynach, ale obawiałem się, że moja dziewczyna może się nie zgodzić, wiedząc, że nie bardzo mam ją gdzie zabrać. U mnie w domu była jeszcze trójka młodszego rodzeństwa. Gospodarstwo niewielkie, miejsca mało. Nie było opcji, żebym tutaj zakładał rodzinę.

Po ślubie rzeczywiście zamieszkaliśmy w domu, który moja żona dostała po dziadkach. Dom to jednak za dużo powiedziane, bo wszystko nadawało się do remontu. Wprawdzie było to już 30 lat temu i w Polsce warunki były wtedy zupełnie inne niż obecnie, ale doskonale wiedziałem, że ten dom wymaga ogromnych nakładów, żeby mógł stać się wygodnym miejscem dla mojej rodziny. A ja byłem ambitny, dlatego chciałem żonie i dzieciom zapewnić wszystko, co najlepsze.

Ciężko pracowałem

Ciężko pracowałem na budowie, bo pieniądze były w domu bardzo potrzebne. Często brałem nadgodziny w robocie, a w soboty chodziłem na fuchy do sąsiadów. Ojciec wydzielił mi też kawałek pola, gdzie latem sadziłem truskawki, maliny, porzeczki. Sprzedaż owoców zasilała nasz skromny budżet.

Żona urodziła najpierw Tomasza, a później Marcina. Zajęła się domowymi sprawami, dlatego nie miała czasu na regularną pracę. Dopiero, gdy chłopaki byli w szkole, udało się jej podłapać pół etatu w wiejskim sklepie. Kokosów z tego nie było, ale Bożena była zadowolona.

– Zawsze to człowiek trochę wyjdzie do ludzi, pogada z klientami. A dodatkowe pieniądze czy tańsze produkty też się przydadzą – powtarzała, a ja cieszyłem się, że jest szczęśliwa.

Przez długie lata żyliśmy zgodnie i całkiem spokojnie. Ja nadal bardzo dużo pracowałem, bo zależało mi, żeby dzieciom niczego nie brakowało.

– Ja nie muszę sobie wiele kupować, ale chłopaki nie mogą odstawać od kolegów – tłumaczyłem swojej matce, która tylko kiwała głową ze zrozumieniem. – To nic, że pójdę wieczorem do kogoś pomalować ściany czy pomogę przy budowie płotu w wolną sobotę. Ważne, że Tomek i Marcin zawsze mają nowe kurtki na zimę, porządne buty, plecaki i nie muszą się wstydzić, że pochodzą z biednej rodziny.

– Ale synuś, ty przecież niemal w ogóle nie masz wolnego – mama wiecznie nade mną ubolewała, ale ja nie brałem sobie tego do serca.

Chciałem, żeby synom niczego nie brakowało

Wiedziałem, że moja ciężka praca przynosi efekty. Zrobiliśmy łazienkę, rozbudowaliśmy dom, urządziliśmy chłopakom oddzielne pokoje, zadbaliśmy o działkę. Nasza posesja stała się naprawdę ładna i zadbana. Każdą złotówkę inwestowałem w ten dom, ogród, garaż. Nie żałowałem też pieniędzy na wykształcenie synów.

Udało się nam wysłać ich na studia. Utrzymanie dwóch studentów w wielkim mieście nie było proste, ale chciałem, żeby im było w życiu łatwiej.

– Gdy zdobędą porządne wykształcenie, nie będą musieli gonić za każdym groszem tak jak my – mówiłem do żony.

Nie musiałem jednak jej przekonywać. Z Bożenką układało się nam raz lepiej, raz gorzej. Nie będę mówić, że w ogóle się nie kłóciliśmy. Mieliśmy mniejsze i większe sprzeczki, ciche dni. Jednak żona była dobrą matką i naszych synów kochała równie mocno, co ja.

Synowi się usamodzielnili

I tak mijały nam kolejne lata. Tomek i Marcin skończyli studia. Bezrobocie w Polsce nie było jednak wtedy tak niskie, jak obecnie i o dobre zatrudnienie dla młodych było naprawdę trudno. Obydwu udało się znaleźć zajęcia, ale to nie był szczyt marzeń. Żaden z nich nie zaczepił się w zawodzie. Tomasz został kierowcą w piekarni, a Marcin tułał się po różnych miejscach.

– Skończyłem administrację, ale w urzędach zatrudniają swoich. Nie tak sobie wyobrażałem dorosłość. Wciąż bujam się na śmieciówkach, za niewielkie pieniądze i nie bardzo wiem, jak to zmienić – pożalił mi się pewnego razu syn podczas wizyty w rodzinnym domu.

– No, bo ty synuś nie masz żadnych pleców i tam w wielkim mieście ci trudno samemu o wszystko walczyć. Postaramy się z matką ci pomóc. Nie wiem jeszcze, jak to zrobimy, ale pamiętaj, że nie zostawimy cię w potrzebie – nie chciałem, żeby mój syn żył od pierwszego do pierwszego.

Wyjechałem do pracy

Gdy Tomasz oświadczył, że jego narzeczona jest w ciąży i biorą ślub, postanowiłem wziąć los w swoje ręce. Mój kumpel niedawno odszedł z pracy i wyjechał na budowę do Niemiec. Twierdził, że to była bardzo dobra decyzja.

– Robota ciężka, nie będę kłamał, że nie – tłumaczył mi. – Ale człowiek też wie, za co codziennie wstaje z łóżka. Stawki mamy zupełnie inne niż w Polsce. Już odłożyłem na wkład własny dla córki, a myślę, że uda mi się o wiele więcej zarobić.

Też postanowiłem spróbować. Bo ile można harować w Polsce za grosze? Skończyłem już pięćdziesiąt lat i czułem, że mam coraz mniej sił. To była ostatnia szansa, żeby jeszcze o coś zawalczyć. Właśnie w ten sposób wytłumaczyłem decyzję swojej żonie. Ale ona nie protestowała. Chyba nawet w duchu cieszyła się, że wreszcie mamy szansę, żeby nieco się odkuć i pomóc synom.

Kolejne kilka lat spędziłem więc na obczyźnie. Mieszkałem w pracowniczym lokum, pokój dzieliłem z trzeba innymi kolegami. Było naprawdę ciężko. Tam nikt przecież nie cacka się z Polakami. Do tego wielu moich kolegów było młodszych. Mieli więcej sił, byli bardziej mobilni i nie tęsknili tak za domem, jak ja. Zaciskałem jednak zęby i pracowałem dalej. Do Polski przyjeżdżałem raz w miesiącu na kilka dni. Pozostały czas spędzałem na swoim wygnaniu – jak je w myślach nazywałem.

Zarobione pieniądze niemal w całości przelewałem żonie i synom. Udało się nam dorzucić obu chłopakom do zakupu mieszkań na kredyt. W międzyczasie sklep, w którym pracowała żona upadł. My jednak się nie martwiliśmy, bo stać mnie było na nasze utrzymanie.

Wszystko toczyło się dobrze do momentu, gdy miałem wypadek na budowie. Złamałem nogę w kilku miejscach i musiałem iść na zwolnienie. Myślałem, że wrócę do Polski, odpocznę, wreszcie spędzę czas z żoną.

Żona zamieszkała z sąsiadem

Bożena wcale jednak nie była zadowolona z mojego powrotu do Polski. Z czasem okazało się, dlaczego. Otóż w czasie mojej nieobecności zaczęła spotykać się z Józefem – naszym sąsiadem. Nie znałem go zbyt dobrze, ponieważ kupił stary dom oddalony nieco od naszego i sprowadził się na wieś na emeryturę.

W międzyczasie postanowił jednak oddać dom córce, a sam.. przeniósł się do mojej żony. Ja swoim powrotem pokrzyżowałem im wszystkie plany. Nie mieli jednak skrupułów i wylądowałem na bruku.

Dom jest formalnie tylko mój – nigdy nie spodziewałem się, że moja własna żona może mi zrobić coś takiego. – Został zapisany na mnie przez dziadków jeszcze przed naszym ślubem, dlatego nie wchodzi do wspólnoty małżeńskiej. Ty nie masz do niego praw. Ale masz przecież pieniądze, możesz wynająć sobie jakieś mieszkanie w miasteczku – dodała zimnym głosem.

Po tych słowach całkowicie się załamałem. Wstydziłem się poprosić synów o pomoc. Zostałem z niewielkimi oszczędnościami i brakiem możliwości pracy przez kolejne miesiące. Potrzebowałem rehabilitacji, żeby wrócić do dawnej formy. A kto wie, czy w ogóle miało mi się to udać.

Sąsiedzi wyciągnęli do mnie pomocną dłoń

Miałem straszne myśli, ale z pomocą przyszli mi inni sąsiedzi. Państwo K. wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. To starsze małżeństwo. Oboje są już dobrze po siedemdziesiątce, ale dość dobrze sobie radzą. Przygarnęli mnie do siebie na jakiś czas, a pani Krystyna zadzwoniła do mojego syna i wszystko mu opowiedziała. Zarówno Tomasz, jak i Marcin stanęli po mojej stronie.

– Nigdy byśmy się nie spodziewali, że matka jest w stanie zrobić ci takie świństwo – powiedzieli zgodnie i obiecali pomoc.

Nie przeniosłem się jednak do żadnego z nich. Na razie mieszkam u państwa K. i płacę im za wynajem pokoju. Pracuję jako stróż w pobliskim miasteczku, a po pracy pomagam im w obejściu, zawożę na zakupy, do lekarzy. Nie wiem, co będzie dalej. Muszę wszystko ułożyć sobie w głowie i zacząć od nowa. Jedno jednak już wiem. Nigdy nie wolno nikomu ufać na słowo. Choćby to była nasza najbliższa rodzina. Bo ludzie i życie potrafią zaskakiwać.

Rafał, 56 lat

Reklama

Czytaj także: „W marcu przycinałam trawy ozdobne i domowy budżet. Mąż bał się, że zaraz będziemy jeść najtańsze parówki”
„Żona rozkwitała na wiosnę jak tulipany, ale nie dla mnie. Zdradził ją zapach jaśminowych perfum i nowa sukienka”
„Zrobiłam coś głupiego, bo mąż skąpił pieniędzy na wakacje. Jaką miał minę? Po prostu bezcenną”

Reklama
Reklama
Reklama