Reklama

Kiedy siedziałam w tramwaju, patrząc na przemykające za oknem krajobrazy Warszawy, czułam, jakby coś wisi w powietrzu. Mama i tata ostatnio często się kłócili, a ja tylko czekałam, aż wszystko wybuchnie. Wiedziałam, że ten wyjazd w góry miał być próbą ucieczki od codzienności, rodzajem terapii, która miała naprawić wszystko, co między nimi pękało. Podczas gdy mama przywiązywała wagę do każdego grosza, tata zdawał się traktować wszystko z przymrużeniem oka.

Chciałam wierzyć, że ten weekendowy wypad przyniesie, choć odrobinę normalności. Może w górach, z dala od miejskiego zgiełku, uda nam się odnaleźć spokój.

Miałam nadzieję, że się dogadamy

Przyjazd do domku w górach przypominał mi wszystkie te chwile, kiedy jako dzieciak marzyłam o takich wycieczkach. Zapach świeżego drewna, który unosił się w powietrzu, i ciche szelesty lasu w tle. Kiedy tata zaparkował samochód, wszyscy wysiedliśmy i odetchnęliśmy głęboko. Mama spojrzała na mnie z uśmiechem, ale w jej oczach wciąż widziałam zmartwienie.

– Czy możemy zamówić pizzę? – zapytał Kacper, rzucając plecak na schody.

– Gotujemy w domu, budżet wyjazdowy to ścisła tajemnica taty – odpowiedziała mama, spoglądając na tatę z lekkim przekąsem.

– Tato, co myślisz o słabym zasięgu kart kredytowych w górach? – zażartowałam, próbując rozładować napięcie. Tata tylko na moment przestał się uśmiechać, a potem skinął głową.

– Gramy w Carcassonne czy Monopoly? – zapytał, starając się zmienić temat.

Podczas gdy rozpakowywaliśmy rzeczy, zauważyłam, jak mama ścisza głos, kiedy wspominała o finansach. Zawsze była ostrożna, ale ostatnio zdawało się, że wszystko przypominało jej o problemach. A ja? Zastanawiałam się, czemu tata zbyt często obraca wszystko w żart, jakby ukrywał coś poważniejszego. Wieczorem usiedliśmy wokół stołu, gry planszowe rozłożone przed nami. Niby nic, zwyczajna rodzinna zabawa. Ale gdzieś w tym wszystkim czułam, że to tylko pozory. Że te śmiechy i rozmowy są jak maski, które zakładamy, by nie widzieć prawdy.

– Dlaczego mama zawsze ma te tajemnicze rozmowy o pieniądzach? – pytałam siebie w myślach, ale nie znalazłam odpowiedzi. Może ten wyjazd rzeczywiście przyniesie odpowiedzi na pytania, które nas dręczą.

Wieczorem usiedliśmy do stołu z planszówką. Zaczęliśmy grę w „Monopoly”, co miało być odprężającą zabawą, ale atmosfera była gęsta jak mgła za oknem. Napięcie rosło z każdym kolejnym ruchem, a ja czułam, jak pod pozorami rodzinnego relaksu czai się coś niepokojącego.

– Patrzcie, znowu wylądowałem na „hipotecznej ruinie” – zażartował tata, próbując nadać zabawie lekkości.

– Może w prawdziwym życiu też powinieneś zbankrutować w pierwszej kolejce, prawda? – rzuciła mama, nieco zbyt ostrym tonem, jak na żart. Tata uniósł brew i uśmiechnął się nerwowo, sięgając po karty „Szansa”.

Wtedy zauważyłam, że jego dłoń lekko drżała

Kacper, z naturalną dla siebie prostolinijnością, zapytał:

– Tato, a ile my mamy na koncie?

Na chwilę zapadła niezręczna cisza. Mama i tata wymienili spojrzenia, a ja poczułam, jak niepokój rośnie we mnie. Wewnątrz głowy toczyłam swój własny dialog, analizując każdą reakcję rodziców. Dlaczego tata tak bardzo boi się pytań o pieniądze? Czyżby coś ukrywał?

– No, Kacper, myślę, że mamy wystarczająco, żeby nie martwić się na razie – odpowiedział tata, próbując zachować spokój, ale jego głos zdradzał coś zupełnie innego.

Patrzyłam na planszę, ale myśli krążyły wokół czegoś więcej niż tylko pionki i papierowe banknoty. Czułam, że wszystko, co trzymało naszą rodzinę razem, jest jak Jenga – chwiejna konstrukcja, którą wystarczy jeden fałszywy ruch, by rozpadła się na kawałki. A ten ruch wydawał się nieuchronny, jakby nadchodził wielkimi krokami.

Wieczór posuwał się naprzód, a gra nabierała tempa. Mama, sfrustrowana kolejnym niepowodzeniem na planszy, nagle przerwała ciszę, rzucając na stół kartę przetargową – nieco zbyt dosłownie.

– Może powiedz dzieciom, ile naprawdę jesteśmy winni? – wybuchła, a jej głos drżał od emocji, które dotąd starała się tłumić.

Tata zamarł, jakby ktoś wyciął mu grunt spod nóg. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Moje serce zaczęło bić jak szalone, a pulsowanie w uszach zagłuszało myśli. W końcu tata odłożył karty na bok i spojrzał na nas wszystkich.

– Trzysta pięćdziesiąt tysięcy – powiedział, jakby wyrzucał z siebie ciężar, którego nie mógł już dłużej dźwigać. – I komornik czeka.

Słowa uderzyły mnie niczym zimny prysznic. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, a świat wokół staje się nieostry. Jak to możliwe, że żyliśmy w tak wielkim kłamstwie? Od kiedy to wszystko trwało?

– To dużo? – zapytał Kacper, najwyraźniej nie rozumiejąc w pełni sytuacji. Jego naiwność w tej chwili była jak bolesny przypomnienie, że ja również byłam dzieckiem w świecie dorosłych problemów.

– Jak mogłeś to przed nami ukrywać? – krzyknęłam, sama się sobie dziwiąc.

Nie mogłam zrozumieć, jak mogliśmy dojść do tego punktu, do momentu, w którym wszystko, co znałam i w co wierzyłam, rozpadało się na moich oczach. Czas zwolnił, a ja czułam się jak widz w teatrze, patrzący na dramat, który nie mógł skończyć się dobrze.

Po szokującym wyznaniu, napięcie w pokoju stało się niemal namacalne. Mama chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do kuchni. Jej szept brzmiał jak syczenie węża.

– Nie wracam do Warszawy z nim pod jednym dachem – powiedziała, a jej słowa były jak ostateczny wyrok. Czułam, jak jej decyzja przechodzi przeze mnie jak fala zimnego powietrza.

W salonie tata próbował zachować resztki godności.

– Długi to tylko liczby, można je spłacić. Dziadek Wiktor zawsze tak mówił – próbował uspokoić sytuację, ale jego głos był bardziej błagalny niż pewny siebie.

Zadzwonił do dziadka, licząc na wsparcie, ale rozmowa nie poszła po jego myśli. Słyszałam przez otwarte drzwi, jak dziadek odmawia pomocy, mówiąc:

– Sam się w to wpakowałeś.

Kacper biegał po salonie, gubiąc karty z gry na dywanie, co tworzyło wokół nas symboliczny bałagan, odbicie naszego życia. Mama zaczęła pakować rzeczy, jej ruchy były mechaniczne, jakby działała na autopilocie.

Nie możemy tak po prostu odejść – próbował jeszcze raz tata, ale odpowiedziała mu tylko cisza i odgłos suwaków walizek.

Coraz głośniejsze kłótnie przeplatały się z chwilami, kiedy cisza zdawała się krzyczeć głośniej niż jakiekolwiek słowa. Spojrzałam na tatę i zobaczyłam w nim nie tylko mężczyznę, który nas zawiódł, ale również kogoś, kto się boi. Ta panika w jego oczach mówiła więcej niż wszystkie słowa, które tego dnia padły.

Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale czułam, że nasza rodzina wkracza na drogę, z której nie będzie powrotu.

Noc minęła powoli

Każdy z nas znalazł swój kąt, by zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Mama nie spała, widziałam jej cienie przesuwające się po ścianach w rytm myśli. Tata siedział na tarasie, wpatrując się w nocne niebo, jakby szukał odpowiedzi między gwiazdami. Czułam jego samotność i bezradność, ale nie miałam odwagi podejść.

O świcie, kiedy pierwszy ptasi śpiew zbudził mnie ze snu, mama oznajmiła swoją decyzję.

– Pakujemy się – powiedziała krótko, bez emocji, ale z determinacją. Wiedziałam, że to nie czas na sprzeciw.

Zeszliśmy na dół, a tata czekał już przed domkiem, z oczyma pełnymi nadziei, że może to tylko chwilowy kryzys, że może zdoła jeszcze wszystko naprawić.

– Zadzwoń, gdy naprawdę coś zmienisz – rzuciła mama, kiedy już staliśmy przed samochodem, gotowi do odjazdu.

– Nie zostawiajcie mnie… – próbował jeszcze raz, ale jego słowa zniknęły w porannej mgle. Patrzyłam na niego i serce mi się krajało. Chciałam go objąć, powiedzieć, że wszystko się ułoży, ale nie wiedziałam, czy to prawda.

Usiadłam w autobusie, wpatrując się w szybę, za którą świat powoli budził się do życia. – Nie wiem, czy w tym autobusie jadę ku nowemu początkowi czy większej katastrofie – pomyślałam, czując, jak łzy pieką mnie pod powiekami.

Gdy autobus ruszył, patrzyłam na dom, który z każdą chwilą stawał się coraz mniejszy. Tata pozostał tam, sam na tarasie, patrząc, jak znikamy w oddali. Może to był moment, w którym naprawdę zrozumiał, że długi to nie tylko liczby, ale coś znacznie więcej.

Autobus powoli toczył się w dół krętej, górskiej drogi, a ja wpatrywałam się w znikający w oddali domek. Przez okno widziałam, jak mgła otula wszystko niczym delikatna kołdra, a ja czułam się jak postać w opowieści, której zakończenie wciąż pozostaje nieznane.

Mimo że miałam nadzieję na nowy początek, nie potrafiłam uwolnić się od myśli, że to, co zostawiliśmy za sobą, to nie tylko długi, ale też kawałek nas samych. Czułam, jak w mojej głowie krążą wspomnienia z dzieciństwa – wspólne wyjazdy, śmiechy i beztroska, które teraz wydawały się tak odległe.

Patrząc na mamę, widziałam determinację, ale i cień bólu. Kacper, niczego nieświadomy, zasnął z głową opartą o jej ramię. A ja? Tkwiłam w miejscu, gdzie przeszłość i przyszłość zderzały się w jednym punkcie, nie wiedząc, co z tego wyniknie.

Tymczasem tata został sam w domku, patrząc na puste pokoje, gdzie jeszcze niedawno była nasza rodzina. Może myślał o tym, jak mogłoby być, gdyby nie ukrywał przed nami prawdy. Może rozważał, jak to wszystko naprawić. Jego samotność była teraz jego jedynym towarzyszem, a echo naszych głosów, które kiedyś wypełniały ten domek, teraz odbijało się od ścian, przypominając o tym, co stracił.

Choć nie wiedziałam, co przyniesie jutro, byłam pewna jednego – bez względu na wszystko, musieliśmy stawić czoła temu, co nadejdzie, z nadzieją, że może kiedyś uda nam się odbudować to, co zostało zniszczone.

Julia, 17 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama