„Przez koleżankę z pracy straciłam najważniejszy kontrakt w karierze. Zazdrosna jędza chciała ugrać coś dla siebie”
„Byłam profesjonalna i powiedziałam, że odezwę się w tej sprawie niedługo, bo "muszę przegadać szczegóły", ale w środku się gotowałam. Po rozmowie z klientem serce mi waliło, jakbym właśnie przebiegła maraton. Jak mogła mi to zrobić? Z nią miałam wszystko uzgodnione, a tu nagle taki cios. Nie czekając długo, poszłam prosto do jej biurka”.

- Redakcja
Byłam przekonana, że praca nad tym kontraktem to przepustka do awansu i uznania w firmie. Długie godziny spędzone na analizie, konsultacjach i przygotowywaniu dokumentów nie były dla mnie przeszkodą. Justyna i ja byłyśmy zgranym zespołem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Świetnie się rozumiałyśmy, dzieliłyśmy obowiązki, a czasem nawet śmieszyły nas te same żarty. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy podpiszemy ten kontrakt z klientem, a nasza współpraca zyska na prestiżu.
– Ola, to będzie nasz wielki sukces – powiedziała Justyna któregoś dnia, z błyskiem w oku. Wiedziała, jak ważne było to zlecenie dla mojej kariery.
Nie miałam pojęcia, że zamiast współpracy, z jakiej byłyśmy dumne, czeka mnie niespodziewana zdrada. Dla mnie to zlecenie było czymś więcej niż tylko dokumentami i podpisami. To był dowód na to, że potrafię, że zasługuję na więcej. Byłam gotowa na wszystko, by doprowadzić sprawy do końca, nie wiedząc jeszcze, że fundamenty mojego zaufania zaczną się kruszyć.
Pamiętam, jakby to było wczoraj
Telefon od klienta brzmiał początkowo zwyczajnie, ale ton rozmowy szybko zmienił się na chłodny. To wtedy usłyszałam słowa, które uderzyły mnie jak grom z jasnego nieba.
– Pani Olu, otrzymaliśmy ofertę od pani Justyny. Warunki są nieco bardziej korzystne, więc postanowiliśmy przejść na jej propozycję – powiedział spokojnym, niemalże obojętnym głosem.
– Jak to... od Justyny? – wydukałam, próbując zebrać myśli.
– Tak, przedstawiła nam nową ofertę pod swoim nazwiskiem. Rozumiem, że to jakieś wewnętrzne ustalenia u państwa, ale chcieliśmy to potwierdzić.
Byłam profesjonalna i powiedziałam, że odezwę się w tej sprawie niedługo, bo "muszę przegadać szczegóły", ale w środku się gotowałam. Po rozmowie z klientem serce mi waliło, jakbym właśnie przebiegła maraton. Jak mogła mi to zrobić? Z nią miałam wszystko uzgodnione, a tu nagle taki cios. Nie czekając długo, poszłam prosto do jej biurka.
– Justyna, co to ma być? – rzuciłam ostro, nie siląc się na powitanie.
– Ola, to nie jest tak, jak myślisz... – zaczęła, ale już wiedziałam, że to będzie jakaś marna wymówka.
– Sprzedałaś mnie! Naszą pracę! Dlaczego? – spytałam, a mój głos zaczął się łamać.
– Słuchaj, musiałam to zrobić, byłam pod presją... – tłumaczyła, ale każde jej słowo tylko dolewało oliwy do ognia.
– Pod presją?! A ja co? Myślałam, że możemy sobie ufać, Justyna. Teraz wszystko przepadło! – wykrzyczałam, czując, jak łzy złości zaczynają piec mnie w oczy.
Patrzyła na mnie z mieszanką winy i niepewności, ale to już niczego nie zmieniało. Zdradziła mnie i to właśnie teraz, gdy stawką była moja przyszłość.
Złość i rozczarowanie jeszcze długo nie opuściły mojego umysłu. Każde słowo Justyny wciąż brzmiało w mojej głowie, wywołując kolejne fale gniewu. Wydawało mi się, że jedynym sposobem na złagodzenie tego bólu była zemsta. Nie zastanawiałam się długo, decyzja przyszła niemal automatycznie.
Chwyciłam telefon i zadzwoniłam do klienta.
– Dzień dobry, tu Ola. Musimy porozmawiać o tej rzekomej ofercie Justyny – zaczęłam stanowczo.
– Pani Olu, jest coś nie tak? – zapytał, wyczuwając napięcie w moim głosie.
– Tak, nie miała prawa przedstawiać takiej propozycji. To było bez wiedzy i zgody zarządu. Justyna działała bez uprawnień – powiedziałam z zimną determinacją, której się po sobie nie spodziewałam.
Po drugiej stronie linii zapadła cisza, jakby klient próbował zrozumieć wagę moich słów.
– To niepokojące – odpowiedział w końcu. – W takim razie musimy zrewidować nasze decyzje i zawiesić negocjacje z panią Justyną.
Odkładając słuchawkę, poczułam chwilową ulgę, jakby ciężar zdrady nieco zelżał. Jednak w mojej głowie zaczęły się kotłować myśli o konsekwencjach tego, co zrobiłam. Czy zemsta była warta tego wszystkiego? A może właśnie zaszkodziłam wszystkim bardziej, niż sobie wyobrażałam?
Dzień ogłoszenia decyzji był trudny
Atmosfera w biurze była napięta jak struna, a ja czułam, jakby wszyscy patrzyli na mnie z podejrzliwością. Przełożony zwołał spotkanie zespołu, na którym miały zapaść ostateczne decyzje.
– Niestety, straciliśmy ten kontrakt – powiedział szef z ciężkim westchnieniem. – Klient postanowił zakończyć negocjacje, ponieważ nie było odpowiednich uprawnień do przedstawiania propozycji.
W sali zapanowała cisza, a ja czułam, jakby cała odpowiedzialność spoczęła na moich barkach. Justyna siedziała obok mnie, jej twarz była blada, a oczy utkwione w stole. Wiedziałam, że zaraz usłyszy swoje.
– Justyna, jesteś odpowiedzialna za tę sytuację. Postąpiłaś nieodpowiedzialnie, działając na własną rękę – kontynuował przełożony, a jego głos był stanowczy.
Justyna spuściła głowę, przyjmując słowa bez słowa sprzeciwu. Patrząc na nią, zaczęłam odczuwać ciężar własnych decyzji. Zemsta przyniosła mi chwilową ulgę, ale teraz jej efekty uderzały we wszystkich, a ja nie byłam pewna, czy było warto.
Po spotkaniu opuściłam salę, czując, że nie mogę już dłużej znieść spojrzeń innych. Moje myśli były zdezorientowane, z jednej strony czułam satysfakcję, ale z drugiej przytłaczała mnie wina. Co to wszystko znaczyło dla mojej przyszłości zawodowej? Jak to wpłynie na moje relacje w firmie?
Po wszystkim życie w biurze powoli wracało do normy, ale nic już nie było takie samo. Współpracownicy zaczęli spoglądać na mnie i Justynę z pewnym dystansem, jakby nie wiedzieli, po której stronie się opowiedzieć. Ja sama też czułam się zagubiona. Miejsce, które kiedyś kojarzyło mi się z pasją i współpracą, teraz stało się polem minowym emocji i nieufności.
Zaczęłam rozmowy z innymi kolegami, próbując wyjaśnić, co się wydarzyło. Jeden z nich, Tomek, podszedł do mnie pewnego dnia w stołówce.
– Ola, mogę z tobą porozmawiać? – zapytał, biorąc filiżankę kawy.
– Oczywiście, siadaj – odpowiedziałam, wskazując na krzesło naprzeciwko.
– Co tak naprawdę się stało między tobą a Justyną? Ludzie mówią różne rzeczy, ale chciałbym usłyszeć to od ciebie – powiedział z wyraźnym zaciekawieniem.
Wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się, jak ująć to wszystko w słowa.
– Wiesz, to był kontrakt, który miał dla mnie ogromne znaczenie. Justyna mnie zdradziła, oferując coś za moimi plecami. Poczułam, że muszę działać, żeby odzyskać kontrolę – wyjaśniłam, starając się być szczera.
– Rozumiem, ale wiesz, że to wszystko skomplikowało? – zapytał z troską. – Warto było?
Straciłam zaufanie
Pytanie Tomka odbiło się echem w mojej głowie. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, jak bardzo ta sytuacja zmieniła moje podejście do pracy i ludzi wokół mnie. Zaufanie, które kiedyś było podstawą moich relacji, teraz było niczym stary, zardzewiały klucz.
Czas mijał, a ja coraz częściej zadawałam sobie pytanie: co dalej? Zaufanie, które kiedyś było dla mnie tak oczywiste, teraz stało się czymś nieuchwytnym, niczym cień, który zniknął w momencie zdrady. Codziennie, patrząc na Justynę, czułam mieszankę żalu i rozczarowania, ale także niepewności co do własnych działań.
Wewnętrzny monolog towarzyszył mi każdego dnia. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła zaufać komuś tak, jak zaufałam jej. Czy uda mi się odbudować relacje, które zostały nadwątlone przez jedno nierozważne działanie? Próbowałam analizować każdy krok, który doprowadził do tego punktu, zrozumieć, dlaczego postąpiłam tak, a nie inaczej.
– Czy kiedykolwiek będę mogła zaufać innym? – zadawałam sobie pytanie, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. – I co z moim zaufaniem do samej siebie? Czy potrafię znów podjąć ryzyko i nie bać się zdrady?
Czułam, że muszę zrobić coś, by odbudować swoją wiarę w ludzi i siebie. To był proces, który wymagał czasu i zrozumienia. Może z czasem uda mi się znów spojrzeć na współpracowników jak na sojuszników, a nie potencjalne zagrożenie. Wiedziałam, że to długa droga, ale pierwszy krok musiałam postawić już teraz.
Czy miałabym wybaczyć Justynie? Czy sobie? Na te pytania jeszcze nie znalazłam odpowiedzi. Ale wiedziałam jedno: muszę zacząć od nowa, ucząc się na błędach i starając się być lepszym człowiekiem i profesjonalistką.
Aleksandra, 37 lat
Czytaj także:
- „Córka mnie wyśmiała, bo na starość założyłam biznes. Zazdrości, że po moje ciasto czereśniowe ustawiają się kolejki”
- „Cieszyłam się, że poznam rodziców narzeczonego. Zamarłam, gdy okazało się, że teściowa już raz zniszczyła mi życie”
- „Brat mną gardził, bo prowadzę warsztat, a nie kancelarię. Smar przestał mu przeszkadzać, gdy zobaczył mój portfel”

