Reklama

W życiu po trzydziestce randkowanie zaczyna przypominać wyciąganie losu z kapelusza — a nuż się trafi, ale najczęściej to puste losy. Nie wiem, czemu się zgodziłam. Może przez tę głupią samotność, która czasem łapie za gardło w niedzielny wieczór. Może przez to, jak Basia zachwalała swojego szwagra, że taki „normalny”, „fajny chłopak”, „po przejściach, ale poukładany”. A ja akurat wtedy miałam dość ghostingów, cichych facetów i randek kończących się „odezwę się”. To miała być randka w ciemno. I była. Zaczęła się niezręcznie, a potem było tylko gorzej.

Reklama

To był pomysł Basi

– Ty już tak długo sama siedzisz, że aż mi cię szkoda – stwierdziła Basia, mieszając kawę łyżeczką tak energicznie, jakby chciała ubić nią pianę.

– Dzięki, kochana – mruknęłam z przekąsem. – Jeszcze mi przypomnij, ile mam lat.

– No weź, nie bądź taka. Mam świetny pomysł. Poszłabyś na randkę w ciemno.

– Co? Przysięgam, że jak skończysz zdanie, to wyleję ci tę kawę na kolana.

– Z moim szwagrem! No serio, słuchaj. Michał. Świeżo po rozwodzie, bez dzieci, kulturalny. I wygląda okej. Serio.

Wywróciłam oczami, ale coś we mnie zadrżało. Randka. Ktoś nowy. Ktoś, kto mnie nie zna, nie ma uprzedzeń. A że przez ostatni rok randkowałam głównie z aplikacją do zakupów spożywczych...

– Dobra. Ale jak będzie jakiś dziwak, to do końca życia ci to wypominam – zastrzegłam.

Basia klasnęła w dłonie z takim entuzjazmem, jakby właśnie wydała mnie za mąż. Dzień później dostałam sms-a: „Spotkanie z Michałem, piątek, 19:00, Kawiarnia Błękitna”.

Nie wiem, na co liczyłam

Piątkowy wieczór. Ubrałam się jak na rozmowę kwalifikacyjną z przeznaczeniem – biała koszula, czarne spodnie, delikatny makijaż. Basia zapewniała, że to „miejsce z klimatem”. No to chciałam wyglądać jak człowiek z klasą. Kiedy weszłam do kawiarni, od razu go zauważyłam. Siedział przy stoliku pod oknem, gapiąc się w telefon. Miał wąsy. Nie brodę, nie zarost, tylko wąsy. I to nie te modne, „hipster style”, tylko jakby przeszczepione z PRL-u. Serio? To miał być ten „fajny chłopak”?

– Michał? – zapytałam, stając niepewnie przy stoliku.

Podniósł wzrok i uśmiechnął się szeroko. Aż za szeroko.

– Ooo, cześć! Czekam, myślałem, że może zrezygnujesz – powiedział tonem, jakby to była najśmieszniejsza rzecz na świecie.

Usiadłam. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał po chwili:

– Ty jesteś tą od Basi, nie?

– Tak. Aneta.

– Aha. Fajnie. A... czym się zajmujesz?

Opowiedziałam krótko o pracy w księgarni, a on, zamiast się zainteresować, wyjął telefon i odpalił jakąś grę.

– Sorki, ale mam dzisiaj turniej online, tylko zerknę co chwilę, dobra?

Zatkało mnie. Próbowałam to obrócić w żart.

– Mam nadzieję, że nie przegram z grą o twoją uwagę.

Zaśmiał się. Dosłownie przez sekundę. Potem znowu zaczął klikać. Kelnerka podała mu piwo, a mi latte, które zamówiłam wcześniej przy barze. Spojrzałam na kubek, potem na niego. W tamtej chwili wiedziałam: to będzie długi wieczór.

Telefon był najważniejszy

– Michał – zaczęłam ostrożnie, patrząc, jak jego palce stukają w ekran. – Może odłożysz telefon? Trochę dziwnie się rozmawia z czyimś czołem.

Spojrzał na mnie jak na kogoś, kto przeszkodził mu w operacji ratującej świat.

– No dobra, dobra, sorry. Już – odłożył telefon ekranem do dołu, choć nie zdążył nawet zablokować.

– Basia mówiła, że jesteś po rozwodzie. Trudny temat?

– Niee – machnął ręką. – Długo by gadać. W skrócie: kobieta zwariowała. Zacząłem być dla niej „nudny”, więc stwierdziła, że musi się rozwijać. Poszła na jogę i wróciła zakochana w instruktorze. Klasyk.

– Przykro mi – powiedziałam, choć zabrzmiało to bardziej z grzeczności niż współczucia.

– E tam, minęło. Teraz sobie żyję spokojnie. Gram trochę, dorabiam w magazynie, chodzę do baru z kumplami. A Basi powiedziałem, że jak zna kogoś wolnego, to niech da numer.

I wtedy do mnie dotarło. To nie było „spotkanie ustawione specjalnie”. To było wrzucenie mojego numeru do puli.

– Czyli… to nie był jakiś przemyślany pomysł?

– Co? No nie wiem… Powiedziała, że fajna jesteś. I że masz auto. W sumie to… jak wrócimy, to podrzucisz mnie, nie?

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Kątem oka dostrzegłam, że znowu zerka na telefon.

– Michał – powiedziałam cicho – miałeś coś powiedzieć, nie pamiętasz?

– A tak! Basia mówiła, że lubisz książki. Ja też! Mam w domu komiksy z dzieciństwa, sporo. Batmany i te sprawy.

To miała być randka. A czułam się jak niania, która musi znosić fochy dorosłego dziecka.

Uciekłam do łazienki

Nie wytrzymałam. Wymamrotałam coś o łazience i wstałam, czując, jak serce wyskakuje mi z piersi. Przeszłam między stolikami jak zła aktorka udająca spokój. W łazience, oparta o umywalkę, spojrzałam na swoje odbicie. Stała tam kobieta zbyt dobrze uczesana na tak żenującą randkę. Czułam, jak narasta we mnie złość. Wyjęłam telefon i napisałam do Basi: „Za to cię kiedyś zabiję. Jak wyjdę z tej łazienki, chyba ucieknę przez kuchnię.” Minutę później: „Ale co się dzieje? Przecież Michał to złoty chłopak!”

Złoty chłopak, który na randce grał na telefonie i uznał moje auto za największy atut. Usiadłam na klapie sedesu i zaczęłam przeglądać wiadomości, byle zająć myśli. Przeszłam przez wszystkie nieudane spotkania, jakie pamiętałam. Ten, co mówił tylko o swojej byłej. Ten, co pytał, czy lubię „porządek w lodówce”. A teraz ten – który najwyraźniej przyszedł tylko po to, żeby się przejechać cudzym autem do domu.

Zbierałam się w sobie dobre dziesięć minut. W końcu westchnęłam, poprawiłam koszulę i wyszłam. Michał siedział z tą samą miną, tym samym piwem i tym samym telefonem.

– O, wróciłaś. Już myślałem, że nawiałaś – zaśmiał się, jakby właśnie powiedział coś szalenie zabawnego.

Nie jestem aż tak niegrzeczna – odparłam chłodno. – Ale jak chcesz, mogę się jeszcze zastanowić.

Znowu zaśmiał się głupkowato. Spojrzałam na zegarek.

– Może kończmy? – dodałam. – Mam jeszcze coś do załatwienia.

Kwaśny jak rabarbar

Wyszliśmy z kawiarni bez słowa. Michał rozciągał się i ziewał teatralnie, jakby ten wieczór był dla niego głównie stratą energii. Szczerze mówiąc – dla mnie też. Ale nie chciałam, żeby tak to się kończyło. Chciałam chociaż spróbować zachować resztki godności. Pomyślałam, że odwiozę go, jak obiecałam, i zapomnę o sprawie. W aucie milczeliśmy przez kilka minut. Potem Michał się odezwał:

– Fajne masz auto. Dużo pali?

Spojrzałam na niego kątem oka. Serio? To miał być temat?

– Mało – odparłam krótko.

– Może byśmy się kiedyś przejechali gdzieś dalej? – zaproponował nagle, jakbyśmy właśnie wracali z fantastycznej randki.

Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.

– Coś cię bawi? – zapytał zdziwiony.

– Michał, wiesz co? Ty nie chcesz nikogo poznać. Ty chcesz mieć szofera, ewentualnie kobietę, która nie przeszkadza w graniu. I sorry, ale ja się do tego nie nadaję.

Zamilkł. Po chwili wzruszył ramionami.

– Jak chcesz. Basia mówiła, że jesteś trochę trudna.

I to przelało czarę goryczy. Zatrzymałam się pod jego blokiem. Wysiadł, zamknął drzwi i rzucił tylko:

– Dzięki za podwózkę. Fajnie było.

Pojechałam prosto do domu. Takiego wstydu – jak ta randka – nie przeżyłam jeszcze nigdy.

Wolę być sama ze sobą

Wróciłam do domu i bez zdejmowania płaszcza usiadłam na kanapie w piżamie, z kubkiem herbaty i wpatrywałam się w sufit, analizując ten wieczór jak porażkę na egzaminie z życia.

Może to ze mną jest coś nie tak – powiedziałam na głos. W pustym mieszkaniu zabrzmiało to jeszcze gorzej.

Włączyłam telewizor, ale wszystko brzmiało sztucznie. Ucieczka od samotności okazała się jeszcze bardziej samotna. Bo co gorsze od siedzenia samej w piątek wieczorem? Siedzenie obok faceta, który nie zauważa twojej obecności. Basia napisała później: „I jak? Michał zadowolony. Pisał, że sympatyczna jesteś. Może się spotkacie znów?”. Odpisałam: „Basia, błagam. Nie rób mi tego więcej”.

Odpowiedzi już nie było. Zmyłam makijaż, spojrzałam sobie w oczy i westchnęłam. Nie jestem trudna. Po prostu wiem, czego nie chcę. Nie chcę siedzieć naprzeciwko faceta, który traktuje mnie jak przystanek w grze zwanej „odczekaj, aż się trafi lepsza”. Może i nie zakochałam się tego dnia, ale przypomniałam sobie, że sama ze sobą też potrafię być. I że już nie dam się wystawić na pośmiewisko.

Nie jestem opcją. Nie jestem szoferem. Nie jestem tłem.

Aneta, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama