Reklama

Zawsze byłem samotnikiem, choć nie z wyboru. Po kilku porażkach uczuciowych przestałem wierzyć, że coś może się jeszcze wydarzyć. Moje wieczory to telewizor, czekolada i czaty z mamą, która niezmiennie wierzy, że „gdzieś tam czeka ta jedyna”. Pracuję zdalnie jako grafik – mam więc mnóstwo czasu na analizowanie wszystkiego, również własnych niepowodzeń. Z nudów założyłem konto w aplikacji randkowej. Przeglądałem profile, czasem lajkowałem, czasem pisałem, częściej kasowałem rozmowy. Nie spodziewałem się zbyt wiele. Ale w pewien czwartek, zupełnie niechcący, pomyliłem stolik.

Randka przez pomyłkę

W kawiarni byłem dziesięć minut przed czasem. Lubię mieć kontrolę nad sytuacją, nawet jeśli chodzi o coś tak absurdalnego jak randka z dziewczyną poznaną przez aplikację. Nazywała się Marta, miała dwa zdjęcia: jedno z wakacji w Chorwacji, drugie z psem. Ustaliliśmy, że spotkamy się w Mielonej – takiej modnej, hipsterskiej kawiarni w centrum, gdzie wszystkie stoliki są inne i krzesła trzeszczą jak w szkolnej świetlicy.

Poprawiłem fryzurę, patrząc w aparat telefonu, zamówiłem americano i ruszyłem w stronę kobiety siedzącej przy oknie. Miała długie włosy i uśmiech, jakby właśnie czytała coś zabawnego. Usiadłem obok bez pytania. Myślałem, że to dziewczyna, z którą się umówiłem.

– Marta? – zapytałem z niepewnością.

Kobieta uniosła brwi.

– Nie…, ale możesz mówić do mnie Zosia – odparła z uśmiechem.

Zamarłem, czując jak twarz mi płonie.

– O rany. Strasznie przepraszam. Pomyliłem stoliki… Myślałem, że… yyy… mam tu randkę – wyjąkałem.

Zosia roześmiała się, jakby właśnie opowiedziałem jej świetny żart.

– Czekałam na przyjaciółkę, ale chyba się spóźnia. Możesz zostać, jeśli chcesz.

– W sumie, czemu nie. I tak już się wygłupiłem, gorzej być nie może.

Nasz rozmowa zaczęła się od absurdu, ale zanim się obejrzałem, opowiadaliśmy sobie o najgorszych randkach, o dziwnych wiadomościach na aplikacjach randkowych i o tym, że większość ludzi tam i tak szuka tylko mocnych wrażeń.

Nawet nie zauważyłem, kiedy całkowicie zapomniałem o Marcie i o zaplanowanej randce.

To było spotkanie życia

Wracałem do domu z głową pełną myśli, ale nie o Marcie, tylko o Zosi. Śmiała się szczerze, mówiła z lekkością, nie siląc się na żadne pozory. Było coś w niej… znajomego? Naturalnego? Jakbyśmy znali się od lat, a nie od jednej, totalnie przypadkowej rozmowy. Nie miała w sobie tego napięcia, które często towarzyszy pierwszym spotkaniom. Rozmawiało się z nią tak, jak powinno – bez kalkulacji.

W mieszkaniu długo krążyłem po kuchni bez celu. W końcu włączyłem aplikację i zobaczyłem wiadomość od Marty: „Przykro mi, że się nie pojawiłeś”. O, kurczę. Poczułem się jak idiota, bo rzeczywiście – nie sprawdziłem dobrze zdjęcia. Zareagowałem lakonicznie, przepraszając, ale nie chciałem ciągnąć tej rozmowy. Myślami byłem już gdzie indziej.

Zaryzykowałem. Odszukałem Zosię na Instagramie, który wspomniała mimochodem. Napisałem: „Nie wiem, jak to się stało, ale dzięki tej pomyłce miałem najlepszą rozmowę od miesięcy”. Odpisała po pięciu minutach: „To była najlepsza nie-randka mojego życia”.

Uśmiechnąłem się jak głupi. To było… dziwnie miłe. Wymieniliśmy jeszcze kilka wiadomości, po czym zaproponowałem kawę – tym razem randkę naprawdę. Zgodziła się bez wahania.

Kiedy kończyliśmy rozmowę, zapytała: „Tym razem odnajdziesz dobry stolik?”. „Postaram się” – odpisałem. – „Ale jak coś, liczę na kolejną szczęśliwą pomyłkę”.

Od randki do codzienności

Z czasem kawa zamieniła się w spacer, spacer w kolację, kolacja we wspólne nocowanie, a nocowanie… w cotygodniowe śniadania z jajecznicą robioną przez Zosię. Minęło kilka miesięcy, zanim padło pierwsze „kocham”, ale oboje czuliśmy to wcześniej, tylko baliśmy się wypowiedzieć to głośno. Zosia miała w sobie spokój, który porządkował mój chaos. Ja dawałem jej śmiech, który – jak mówiła – przypominał jej, że życie nie musi być takie poważne.

Zamieszkaliśmy razem po roku. Naturalnie, bez wielkich deklaracji. Po prostu coraz częściej zostawała na noc, a potem zapomniała zabrać swoją szczoteczkę, potem książki, potem laptopa. W końcu zapytała:

A może bym już została na stałe?

Odpowiedziałem tylko:

Masz już tu pół mieszkania. Brakuje tylko twojego nazwiska na skrzynce.

Poznaliśmy nawzajem swoje rodziny. Mama Zosi przyjęła mnie ciepło, choć ojciec był nieco zdystansowany. Wszystko zmieniło się, kiedy przy rodzinnym obiedzie opowiedzieliśmy, jak się poznaliśmy.

– Czyli chciałeś poderwać inną? – zapytał jej tata z półuśmiechem.

– Chciałem, ale los był łaskawy i mnie poprawił – odpowiedziałem, nieco speszony.

Zosia śmiała się najgłośniej.

Po obiedzie usiedzieliśmy razem na kanapie i przeglądaliśmy nasze pierwsze zdjęcia. Patrząc na nie, miałem wrażenie, że ta pomyłka nie była przypadkiem. Jakby ktoś tam na górze wiedział lepiej, przy którym stoliku powinienem usiąść.

Chciałem zrobić wielki krok

Planowałem to od tygodni, ale i tak ręce mi się trzęsły, kiedy zamawiałem stolik w tej samej kawiarni, gdzie wszystko się zaczęło. Zosia nie podejrzewała niczego – myślała, że chcę po prostu uczcić „naszą pomyłkę”. A ja miałem w kieszeni małe pudełko i jeszcze mniejszy bilecik, który zamówiłem w drukarni. Brzmiał: „Nie jestem pewien, czy dobrze wybrałem stolik… ale jestem pewien, że dobrze wybrałem Ciebie”.

Czekałem, aż wróci z toalety. Kiedy przyszła, przy stoliku leżał ten kartonik, a obok siedziałem ja z sercem na dłoni.

Co to? – zapytała, biorąc bilecik do ręki. Gdy przeczytała, zamarła.

Wyciągnąłem pierścionek.

– Zosia… Czy mogę się już nigdy więcej nie pomylić?

Przez chwilę tylko na mnie patrzyła. Potem zakryła usta dłonią.

– To jest najgłupsza, najpiękniejsza rzecz, jaką ktoś dla mnie zrobił – powiedziała przez łzy.

To znaczy… tak?

– Oczywiście, że tak!

Cała kawiarnia biła nam brawo, chociaż pewnie nikt nie rozumiał dokładnie, o co tu chodzi. Zosia śmiała się przez łzy, ja trząsłem się z ulgi i szczęścia, a kelner przyniósł nam prosecco „na koszt firmy”. Wieczorem, leżąc już razem na kanapie, szepnęła mi do ucha:

– Wiesz, że ta historia będzie musiała trafić do naszych zaproszeń ślubnych?

– Już mam nawet hasło – odpowiedziałem. – „Dzięki pomyłce”.

Na ślubie nie było pomyłek

Trzy lata po naszej pierwszej rozmowie przy złym stoliku staliśmy na środku ogrodu, otoczeni lampkami, kwiatami i ludźmi, którzy patrzyli na nas z uśmiechami, których nie da się podrobić. Organizacja ślubu była chaotyczna – jak każda rodzinna impreza z mamą Zosi i moją ciotką Krystyną w jednej przestrzeni. Ale kiedy Zosia szła w moją stronę w białej sukni, cała ta bieganina, próbne torty i spory o serwetki przestały mieć znaczenie.

Nasze zaproszenia miały jedno zdanie na froncie: „Dzięki pomyłce”. W środku znajdował się krótki opis, który sprawiał, że każdy gość, zanim usiadł do stołu, przynajmniej raz się uśmiechnął. Nawet mój sztywny kuzyn Marek.

Podczas wesela świadek – mój przyjaciel Michał – wygłosił przemowę, która rozbawiła wszystkich do łez.

– Większość historii miłosnych zaczyna się od spojrzenia. Ich – od pomyłki. I może właśnie to czyni ją tak wyjątkową. Bo nie chodzi o to, by szukać ideałów. Czasem trzeba się pomylić, żeby trafić dokładnie tam, gdzie trzeba.

Spojrzałem na moją Zosię. Siedziała z kieliszkiem w dłoni, wśród znajomych i rodziny, a jednak była jedyną osobą, jaką widziałem w tym momencie. Przez chwilę miałem wrażenie, że znów siedzimy przy tamtym stoliku – z tą różnicą, że tym razem wszystko było już na właściwym miejscu.

Dzięki pomyłce – powiedziałem, stukając się z nią kieliszkiem.

– Dzięki pomyłce – odpowiedziała.

To było przeznaczenie

Czasem myślę o tym, ile decyzji, błędów i przypadków musiało się na siebie nałożyć, żebyśmy się spotkali. Jedna literówka w wiadomości, jedno spojrzenie za późno, inny dzień, inne miejsce – i pewnie byśmy się minęli. A jednak usiadłem przy złym stoliku. I właśnie dlatego wszystko się zaczęło.

Zosia często powtarza, że los ma swoje poczucie humoru. Ja dodałbym, że czasem ten humor prowadzi prosto do szczęścia. Nie wiem, czy wierzę w przeznaczenie, ale wierzę, że warto dać szansę temu, co nieprzewidywalne. Że nie wszystko trzeba planować, analizować, kontrolować. Czasem trzeba się pomylić.

Dziś siedzimy razem na kanapie, przeglądamy zdjęcia ze ślubu i śmiejemy się z tego, jak wyglądałem w garniturze. Zosia ma na sobie moją za dużą koszulkę i stopy wsunięte pod koc. W tle gra nasza ulubiona playlista – ta, którą stworzyliśmy wspólnie w pierwszych miesiącach bycia razem.

– Myślisz, że nasze dzieci kiedyś w to uwierzą? – pyta, pokazując zdjęcie, na którym oboje wybuchamy śmiechem.

– Pewnie nie. Będą myśleć, że to jakaś zmyślona bajka – odpowiadam. – Ale kto wie? Może kiedyś i one pomylą jakiś stolik.

Najpiękniejsze historie pisze nie rozsądek, tylko przypadek. A czasem – zupełnie niespodziewana pomyłka.

Piotr, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama